[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joanna ChmielewskaLesiopowie��, nie da si� ukry�, humorystycznaNa mojej �cianie wisi wielka, melancholijna morda, namalowana w�asnor�cznieprzez Lesia na mi�kkiej p�ycie pil�niowej. Niekt�rzy uwa�aj�, �e jest toautoportret, przy czym sam Lesio na zmian� to potwierdza owo mniemanie, to muzaprzecza. Lesio bowiem istnieje. Istnieje wyra�nie, realnie, zdecydowanie, aniekiedy nawet z hukiem. Czas jaki� temu, por�s�szy w pierze i nabywszy pojazdmechaniczny, rozbi� nim parkan na jednej z g��wnych ulic Wiednia, po czymufundowa� nowy w�asnym kosztem. Nazwy ulicy nie podam przez zwyczajnemi�osierdzie. Lesio wci�� jeszcze �yje cich� nadziej�, �e powie�� o nim nigdysi� nie uka�e, je�li za� si� uka�e, to on nie zostanie rozpoznany. Tylkowyj�tkowy takt otoczenia mo�e pozostawi� mu to z�udzenie. Ka�dy, kto zna Lesia,bez �adnych w�tpliwo�ci b�dzie wiedzia�, �e to on. Charakter Lesia, aczszlachetny, jest jednak�e nad wyraz skomplikowany, dusza pe�na fantazji, a�yciorys bogaty w wydarzenia. Mo�e nie wszystko z opisanych tu czyn�w wrzeczywisto�ci pope�ni�. Ale z pewno�ci� do wszystkich by� zdolny...Cz�� pierwsza Zbrodnia niedoskona�aLesio Kubajek postanowi� sobie, �e zamorduje personaln�. Strace�cz� my�lpodyktowa�a mu rozpacz. Personalna by�a jego wrogiem numer jeden orazzasadnicz� przeszkod� na drodze do zrobienia kariery. Dzie� w dzie� zatruwa�a mu�ycie, dzie� w dzie� s�pimi szponami szarpa�a jego zdrowie i nerwy i ka�degoporanka przeistacza�a si� w symbol kl�ski. Nielito�ciwie i bez �adnegozrozumienia dla jego artystycznie niezorganizowanej duszy wy�apywa�a wszystkiejego sp�nienia i bez cienia mi�osierdzia zmusza�a go do opisywania ichszczeg�owo w specjalnej ksi�dze du�ego formatu, zwanej ksi��k� sp�nie�.Nazwisko Lesia powtarza�o si� tam z podziwu godn� regularno�ci�. Z dawien dawnaju� zwierzchnicy patrzyli na niego niech�tnie i podejrzliwie, coraz wyra�niejdaj�c do zrozumienia, i� uwa�aj� go za pracownika niepe�nowarto�ciowego,niesolidnego, a nawet wr�cz podaj� w w�tpliwo�� jego przydatno�� dojakiejkolwiek pracy. Codziennie z nerwowym dr�eniem Lesio przekracza� progibiura i codziennie natychmiast za nimi natyka� si� na personaln�, pot�piaj�cymgestem podaj�c� mu ow� nieszcz�sn� ksi��k� sp�nie�. Nie by�o wyj�cia, musia�tam co� napisa�! Jego inwencja tw�rcza od dawna ju� odm�wi�a us�ug w tychchwilach i w rubryce "pow�d sp�nienia" figurowa�y wyja�nienia jak najgorzej�wiadcz�ce zar�wno o jego poziomie umys�owym, jak i charakterze, nie m�wi�c ju�o trybie �ycia, budz�cym wstr�t i odraz� w przyzwoitych ludziach. W samym Lesiutre�� wyja�nie�wywo�ywa�a najg��bszy niesmak! Personalna by�a jak granit, jak Nemezys, jakFatum, nie dawa�a si� niczym omami� ani przekupi�, nie by�o sposobu omin�� jej,oszuka� i unikn�� wpisu. Innym personalnym zdarza�y si� niedopatrzenias�u�bowe, niekiedy mi�kli, niekiedy zaniedbywali obowi�zki, niekiedy okazywalipob�a�anie i patrzyli przez palce, niekiedy za� bywali chorzy i nie przychodzilido pracy. Personalna - pani Matylda - nigdy! Mia�a niez�omn� dusz�, �elaznezdrowie i kamienne serce. Ogarni�ty bezdenn� rozpacz�, do ostateczno�cizgn�biony, wyczerpany nerwowo Lesio znalaz� jedno, jedyne, radykalne wyj�cie:pope�ni zbrodni� doskona��! Tw�rcza ta my�l zakwit�a w nim po raz pierwszy wmomencie, kiedy stoj�c na przystanku autobusowym beznadziejnie usi�owa�zatrzymywa� wszystkie przeje�d�aj�ce pojazdy mechaniczne z furgonetk� dorozwo�enia w�gla w��cznie. Zegarek nieub�aganie wskazywa� �sm� pi��, a pozm�conym panik� umy�le Lesia t�uk�o si� rozpaczliwe pytanie, co te� wpisze dzi�do przekl�tej rubryki. Mo�liwo�ci by�y na wyczerpaniu. Napraw� przewod�wgazowych i wodoci�gowych za�atwia� ju� tylokrotnie, �e wreszcie kierownikpracowni, pe�en z jednej strony podejrze�, a z drugiej wsp�czucia, zaproponowa�mu zorganizowanie przez administracj� biura specjalnej ekipy sanitarnej, kt�radoprowadzi�aby do porz�dku jego instalacje domowe. W katastrofach samochodowychi tramwajowych uczestniczy� nagminnie, dziewnym trafem wychodz�c z nich bezszwanku. Na ka�dym skrzy�owaniu natrafia� na niewidome staruszki, kt�reprzeprowadza� przez ulic�, i na zab��kane dzieci, kt�re przekazywa� komisariatomMO. Cierpia� na tysi�czne dolegliwo�ci, spadaj�ce na niego nieoczekiwaniewy��cznie we wczesnych godzinach rannych. Gubi� klucze od mieszkania, gasi�po�ary, odbywa� zamiejscowe rozmowy telefoniczne, a raz nawet uczestniczy� wpot�nej awanturze ulicznej, dotycz�cej wycinania zieleni miejskiej. Ostatnio,na skutek niepokoj�cego zaniku inwencji tw�rczej systematycznie zasypia�, kt�reto wyja�nienie, acz niew�tpliwie zgodne z prawd�, by�o nad wyraz niech�tnieprzyjmowane przez w�adze zwierzchnie. Tym razem ju� doprawdy nie wiedzia�, co manapisa�, i dlatego zal�g�a si� w nim zbrodnicza my�l. Zaskoczony nag�ymodkryciem tak znakomitego wyj�cia Lesio przesta� macha� na samochody. Z r�k�wp� uniesion� do g�ry zastyg� na skraju chodnika, znieruchomia�ym wzrokiemwpatrzy� si� w przestrze�, na jego obliczu za� ukaza� si� wyraz niemal ekstazy.D�ug� chwil� trwa� tak w zachwyceniu, pieszcz�c w duchu promienn� wizj�, a�wreszcie opu�ci� r�k� i stanowczym krokiem pod��y� do kolejki na przystankuautobusowym. Wobec rysuj�cego si� przed nim rych�ego kresu udr�k strat�pi�tnastu z�otych uzna� za niepotrzebn�. Rozkwit�e w nim z nag�a nadziejenadzwyczajnie podnios�y go na duchu. �mia�ym krokiem wszed� do pokojupersonalnej, �mia�ym gestem uj�� znienawidzony dokument i w przyp�ywiestrace�czej odwagi napisa�: "Bez powodu". Nast�pnie oszo�omiony w�asnymzuchwalstwem, uda� si� do swego pokoju, usiad� przy stole, zapali� papierosa,nie widz�cymspojrzeniem obrzuci� wsp�pracownik�w i odda� si� rozmy�laniom. Zamordowaniepersonalnej b�dzie oczywi�cie pozbawione jakiegokolwiek sensu, je�li on,morderca, zostanie wykryty. Powinien to zrobi� tak, �eby nie pad� na niegonajl�ejszy nawet cie� podejrzenia. Najlepiej by�oby spowdowa� �mier�, robi�c�wra�enie samob�jczej albo te�, jeszcze lepiej, naturalnej. Naturalnej... Jaka�mier� mo�e by� naturalna? Przed zapatrzonym w okno Lesiem j�y pojawia� si�czarowne obrazy. Wyra�nie widzia� personaln� wypadaj�c� przez balkon z trzeciegopi�tra, na skutek niewinnego potkni�cia spadaj�c� ze schod�w, ton�c� w wannieoraz gin�c� od trucizny, zawartej w kie�basie, grzybach i lodach. Gin�c��agodnie i bez specjalnych katuszy, bowiem mi�kkie serce Lesia nie mog�o znie��my�li o �adnych torturach. Nie pragn�� si� m�ci� na personalnej, po prostumusia� j� usun�� ze swej �yciowej drogi. Jak jednak�e nak�oni� j� do spo�yciatrucizny, oboj�tne w jakiej postaci, do skoku z okna lub te� do utopienia si� wwannie? Prawdopodobie�stwo, i� zechce uczyni� to dobrowolnie, wy��cznie dlaratowania kariery zawodowej Lesia, by�o raczej znikome. Podst�pem...? Tak, tylkopodst�pem. Albo te�, rezygnuj�c z naturalnej �mierci, udusi� j� czymkolwiek wsprzyjaj�cej chwili. Ewentualnie dziabn�� no�em. D�ugim, ostrym no�em, najlepiejGerlacha... Na my�l o dziabni�ciu kobiety no�em Lesio wzdrygn�� si� gwa�towniei oderwa� wzrok od okna, co pozwoli�o mu dostrzec stoj�cego obok jego sto�ukierownika pracowni, kt�ry najwyra�niej w �wiecie ju� od d�u�szej chwilioczekiwa�odpowiedzi na jakie� pytanie. Pytanie do Lesia nie dotar�o, teraz wi�c z koleizapatrzy� si� w kierownika spojrzeniem uznanym przez tego ostatniego zadoskonale bezmy�lne. Ca�kowite przestawienie si� z morderczych rozwa�a� nasprawy s�u�bowe wydawa�o si� na razie niewykonalne. - Pan jest chory? - spyta�kierownik pracowni nieco podejrzliwie. Lesio zamruga� oczami. Jako �ywo czu�si� najzdrowszy w �wiecie! - Chory? - powt�rzy� z akcentem zdumienia. - A tak,chory - doda� szybko z nag�ym o�ywieniem, przysz�o mu bowiem do g�owy, �e toistotnie niez�a my�l. - Tak si� jako�, wie pan, troch� �le czuj�. Chyba si�czym� zatru�em... Kierownik pracowni przyjrza� mu si� nieufnie. -Rzeczywi�cie, troch� niewyra�nie pan wygl�da. Niech si� pan postara jako�przyj�� do siebie. Na kt�r� godzin� zam�wi� pan kierownika zespo�u orzekaj�cego?Dusz� Lesia szarpn�� paniczny l�k. Jezus Mario, kierownik zespo�uorzekaj�cego!... Nie zam�wi� go na �adn� godzin� z tego prostego powodu, �ezapomnia� do niego zadzwoni�. W mieszkalnym budynku po drugiej stronie ulicyznana mu z widzenia czaruj�ca blondynka my�a wczoraj okna i ten widok, ci�gn�cyjak magnes, zmusi� go do sp�dzenia kilku godzin na s�u�bowym balkonie. Pozosta�egodziny wype�ni�y mu rozkoszne i zupe�nie nierealne marzenia o blondynce ikierownik zespo�u orzekaj�cego, nie wytrzymawszy tej konkurencji, ca�kowiciewylecia� mu z g�owy. Poprzysi�ga� sobie potem zadzwoni� do niego dzi� o �wicie,natychmiast po przyj�ciu do pracy, ale dzi� z kolei zaprz�tn�a go bez resztypon�tna my�l o zamordowaniu personalnej. A teraz trzeba udzieli� odpowiedzi naidiotyczne pytanie kierownika pracowni!... - Czym ja si� mog�em zatru�? -powiedzia� Lesio, zmarszczeniem brwi podkre�laj�c intensywny wysi�ek pami�ci, ar�wnocze�nie usi�uj�c szybko wymy�li� jakie� zbawienne �garstwo. - Mo�e toszynka? W tych sklepach to teraz nie wiadomo, co sprzedaj�. - Gdzie pan dosta�szynk�? - spyta� kierownik pracowni niedowierzaj�co. W g��bi duszy pomy�la�sobie, �e ju� pr�dzej by� to alkohol, ale nie powiedzia� tego, bo o u�ywaniualkoholu przez pracownik�w wola� nic nie wiedzie�, a przy tym sama my�l o piciuw czasie kaniku�y wyda�a mu si� przera�aj�ca. Wysi�ek umys�owy, maluj�cy si� natwarzy Lesia, zaniepokoi� go, czym pr�dzej wi�c wr�ci� do tematu. - To co ztym zespo�em orzekaj�cym? Czy pan tam w og�le dzwoni�? - Oczywi�cie - odpar�Lesio stanowczo. - Dzwoni�em i dzwoni�em, dzwoni�em i dzwoni�em... Idzwoni�em...... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl