[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chmielowski Piotr

JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI.

ZARYS HISTORYCZNO-LITERACKI

 

 

 

SŁÓWKO WSTĘPNE.

Książka, którą obecnie czytelnikom podaję, nie jest wynikiem pracy z ostatnich tylko ośmiu miesięcy, jakie od śmierci Kraszewskiego upłynęły, ale całych lat dwudziestu.

Poświęcając się nawet studyom innym, jakie mi się z kolei zajęć moich nastręczały, nigdy nie traciłem z oczu działalności wielkiego powieściopisarza, któ­rego utwory naprzód z chciwością młodśj wyobraźni, potćm z rozważniejszą, chłodniejszą, a nieraz nawet pessymistycznie nastrojoną myślą odczytywałem.

Wiele w przeciągu tego czasu pisałem o nich wzmianek, rozbiorów, a nawet wygotowałem i obszer­niejsze studyum o pierwszśm dziesięcioleciu działal­ności Kraszewskiego. Potrzeba było jednak wrażenia dawniejsze odświeżyć, a wiele, bardzo wiele dzieł cał­kowicie nanowo odczytać, ażeby ogólnemu rysowi twórczości pisarza nadać jednolity charakter. Kreśląc zaś sobie plan tego rysu ogólnego, musiałem oczy­wiście wytknąć mu cel i zakres wyraźny. O wyczerpaniu lak ogromnej, tak zdumiewającej kopalni, jaką stanowią pisma Kraszewskiego, o dokładnym i szcze­gółowym rozbiorze przedmiotów, w niej znajdujących się, marzyć nawet nie mogłem; całe dziesiątki tysięcy postaci przesuwających się po niej a stworzonych przez niestrudzonego artystę dostarczyć mogą wątku do szeregu studyów specyalnych. Mnie chodziło głównie o wykazanie wewnętrznego rozwoju powieściopisarza w związku przyczynowym z wydatniejszemi szczegó­łami życia, o pochwycenie przeważnych znamion jego twórczości i o ugrupowanie jćj objawów nie według formuł zgóry obmyślanych, ale indukcyjnie, zgodnie z rzeczywistym, historycznie wyśledzonym biegiem wypadków, wpływów oraz zmian zachodzących w umy­śle twórcy pod skombinowanćm ich działaniem. Wię­cej mię interesował Kraszewski pod względem psy­chologicznym i społecznym, aniżeli estetycznym: dla­tego też części zarysu mego poświęcone rozbiorowi artyzmu są szczupłe, chociaż nic pominięte.

Jakkolwiek nie wątpię, że całkowita korespon- dencya naszego powieściopisarza, gdy drukiem ogło­szona będzie, przyczyni się do wyjaśnienia niejednego dziś zagadkowego punktu w jego życiu; sądzę prze­cież, że posiadamy już dosyć materyału, ażeby, bez wielkiego niebezpieczeństwa omyłki, pokusić się o na­kreślenie głównych liny jego ducha twórczego, który nas nie głębią, ale rozległością i wytrwałością w zdu­mienie wprawia. Czytelnik znajdzie wszędzie wymie­nione w książce źródła, któremi się posługiwałem; najważniejszemi są oczywiście same dzieła Kraszew­skiego, a następnie wyjątki z listów podane obficie

III

przez A. Pługa w dwu jego pracach dopełniających się wzajem, z których jedna mieści się w , Książce jubileuszowej", druga w „Kłosach" z r. 1887; wre­szcie co do lat dziecinnych rękopism Kraszewskiego p. n. „Noce bezsenne", zawierający wspomnienia autobiograficzne, który mogłem zużytkować dzięki uprzejmości wydawców „Tygodnika ilustrowanego".

Rozbierając i oceniając twórczość naszego po­wieściopisarza , starałem się, mianowicie w pier­wszych dwu dziesięcioleciach jego działalności, jako w czasie utrwalania się jego sławy, poznać i uwy­datnić sądy spółczesnych, gdyż one najlepiej czę­stokroć historyczną wartość i znaczenie dzieł uprzy­tomniają. W dobie późniejszej uwzględniłem już po­lemikę tylko; zdania bowiem o pismach Kraszewskiego albo się stały stereotypowemi. a więc charakterysty- cznemi nie były, albo też — i to wyjątkowo — czysto indywidualnemi, a więc nie mogły budzić szerszego zajęcia; polemika natomiast wydobywała niekiedy na jaw przekonania, które zaznaczyć należało.

W końcu przestrzedz winienem, że nazwisko kry­tyka młodocianych utworów Kraszewskiego, oznaczone literami T. B. na str. 70, 86, książki niniejszej, brzmiało Teofil Bukar; tak przynajmniej twierdzi znający owe czasy Antoni Nowosielski w cennej rozprawie

 

ROZDZIAŁ I.

 

Jest w Grodzierfskićm, niedaleko Prużany, wioska nie­wielka, Dolhćm zwana, położona wśród płaszczyzny wilgotnej, równćj, jednostajnej, zasianćj kamieniami, które tu „przed ty­siącem lat wody jakiegoś kataklizmu przyniosły". W wiosce tćj byl dwór okazały, obszerny, z małą kapliczką na wzgórku, z ogródkiem, z odrobiną zarośli, z jedną sosną na polu, po szczęśliwszych pozostałą czasach 1).

Pod koniec pierwszego dziesięciolecia wieku naszego za­mieszkał tu wcześnie osierocony, w szkołach lubieszowskich księży pijarów wykształcony, przystojny, dziarski, wesoły,

żartobliwy, żądny zabaw i stosunków światowych, poczciwy hulaka, ożywający dość znacznego, lubo już przez opiekunów nadszarpniętego majątku, — bez oglądania się na przyszłość. Byl to Jan Kraszewski, lowczyc trębowelski, którego dziad po­chodził z Mazowsza, ale wywędrował byl na Ruś Czerwoną szu­kając polepszenia losu. Spostrzegłszy, że fortuna topniała, opamiętał się Jan rychło, postanowił się ustatkować i według starego zwyczaju wcześnie, bo dwadzieścia parę lat mając, zaczął szukać przyszłćj towarzyszki życia, a że w Prużari- skićm znał dwu sąsiadów, którzy dwie siostry poślubili, a te siostry miały jeszcze trzecią, Zofię Malską, siedzącą na Podla­siu, lecz nieraz zapewne odwiedzającą Prużaóskie, zwrócił afekta swe ku nićj, doznał wzajemności, otrzymał zezwolenie jćj rodziców i ożenił się 24 maja 1811 roku. Pod wpływem żony wielce pobożnej, surowćj względem siebie a wyrozumia­łej dla drugich, dość ukształconćj jak na owe czasy, biegłćj oczywiście we francuszczyźnie, odmienił się Jan całkowicie, w domu siedzićć przywykł, gospodarstwem, ogrodem, skrzyp­cami i gawędką wesołą, zaprawioną żartami jowialnemi i dyk­teryjkami się zabawiał; gdy chciał trochę świata zobaczyć, jechał do rodziców żony, albo do Grodna. Współobywatele lubili go i chętnie wybierali na urzędy honorowe w po­wiecie.

Czasy były pełne niepokoju i grozy. Stosunki między Francyą a Rosyą naprężały się coraz bardziej, z miesiącem i tygodniem każdym; przewidywanie starcia wojennego nie wymagało wielkiej bystrości politycznćj; powstawało ono w umyśle każdego, kto czytał gazety i słuchał ustnych wia­domości, przebiegających po całym kraju. Z wiosną r. 1812 nasz łowczy trębowelski, dbając o spokój żony i spodziewa­nego potomka, wywiózł ją do Księstwa Warszawskiego, naj­przód na Podlasie do jej rodziców, a następnie do War­szawy w tóm przypuszczeniu, że tu bądźcóbądz będzie naj­bezpieczniej. Zona miała w Warszawie przy sobie swą matkę, doktora i dawną nauczycielkę. Mąż powrócił na wieś i mu­siał sam zburzyć swój dwór, zostawiając tylko nizką, szczu­

płą oficynę, a to dlatego, żeby widok wielkiego domu nie ściągał ku sobie rabusiów uzbrojonych, którzy podczas prze- chodu wojsk napoleońskich i rosyjskich szukali obiowu ł).

Kraszewska zamieszkała w domu dziś już nieistnieją­cym, dawniej Słuszków, potem Zienteckich przy ulicy Ale- ksandrya. Tu w dniu 28 lipca 1812 roku przyszło na świat dziecię wątłe i małe, które się miało stać olbrzymem pracy niezmordowanej i twórczości wyjątkowej. Ochrzczone w ko­ściele ś. Krzyża dnia 6 sierpnia, otrzymało dwa imiona Ignacy Józef, z których drugie stało się głównćm i powszechnie uży- wanćm. W jesieni cała rodzina zjechała się na Podlasiu, ale posłyszawszy o odwrocie Napoleona, znowu szukała przytułku spokojniejszego gdzieindziej. Znalazła ją w Krakowskiem u Sol tyka pod Stopnicą, gdzie bawiła do lutego 1813 r. a następnie u Wielogłowskich w Skrobaczewie 2). Dopiero po przeniesieniu się burzy wojennćj w dalsze strony, wróciła Kraszewska wraz z rocznym synkiem do Dołhego. Ale Józio nie wychowywał się stale w tej wiosce pod okiem rodziców. Aż do roku jedenastego życia pozostawał u babki i prababki, gościem tylko będąc u ojca i matki.

1

Babka Malska i prababka Nowowiejska, zwana „babką białą", z powodu jasnej swój sukni, mieszkały na Podlasiu, w Romanowie. Była to miejscowość piękna głównie z powodu lasów starodrzewem porosłyoh; bo zresztą płaszczyzna wkoło, a wody bieżącćj brak. Na wzgórku w cieniu olch, lip, ka­sztanów, klonów, topól stal dom, murowany w niedawnych czasach, ale na stałych piwnicach.

Po lewźj jego stronie „królowała uśmiechając się łago­dnie przygarbiona a wesoła staruszka, prababunia". „Uśmiech

ust, który zachowała do zgonu, wyniosła ze szczęśliwszych czasów. Nie odebrało go jćj wdowieństwo, niewdzięczność tych, co wszystko jćj byli winni, ani wiek ani cierpienie. Na­wet gdy się mocno pogniewać musiała, miała go w zapasie zawsze: zjawiał się jak promień słońca po burzy. W jćj po­koju na zaslanćj starym gobelinem podłodze, wyobrażającym owocobranie, bawiło się dziecko gałązkami jodeł, które nie­daleko szumiały. Na komódce z drewnianej mozaiki wysa­dzane było polowanie, z saskich pewnie czasów, gdy łowy roznamiętniały. Patrzało się na nie jak na obietnice przy­szłych rozkoszy. W tych latach pierwszych każdy obrazek coś przynosił z sobą, coś zapowiadał i zwiastował, coś mó­wił. Wierzyło się w niego, jak w przepowiednią, jako w wierne odwzorowanie z natury. Pomiędzy zmyśleniem a prawdą dzie­cinny umysł nie domyślał się granicy... Wieczorem i rano modlitwa wprowadzała w świat inny, równie rzeczywisty, pe­łen majestatu i jasności". Prababka „z modlitwy umiała za­wsze co najsłodsze wyciągnąć. Jednćm z najpierwszych pra­wideł, których uczyła dając suszoną gruszkę na otarcie łez po przewinieniu, było: że Pan Bóg za złe dobrćm płacić ka­że" i). Prababka tćż była pierwszą nauczycielką Józia, poka­zując mu litery na kalendarzu.

Na prawo mieszkała babka Malska, wychowanka już Całkiem innćj epoki. „Ciągle prawie mocno cierpiąca, praco­wita niezmiernie, czynna, umysłowo wielce wykształcona, go­rąco przywiązana do kraju, całą życia pociechę miała w ro­bocie, którćj ręce jćj nigdy nie rzucały, i w książkach, które pożerała. Na krosienkach stała zawsze otwarta książka, a babka umiała razem szyć i czytać po całych dniach. Pra­babka nie czytywała nic oprócz swych książek do nabożeń­stwa; babka, rozumiała rzeczy stare i nowe, potykała, co tylko pochwycić mogła, do zgonu nie zestarzała na umyśle".

W towarzystwie dziadka, Błażeja Malskiego głęboko czującego, wykształconego, ale małomównego, wieczorami

') „Noce bezsenne" (rkp.). Porów., Obrazy z życia i podróży" 1,66,69.

,w wielkiej sali, która wspólną była dwom babek mieszka­niom i leżała w pośrodku domu, zbierano się zwykle przy okrągłym stoliku. Przynoszono doskonałe bery i jabłka ty­rolskie" ; ale istotnym celem było czytanie głośne. .Dziadek, zazwyczaj milczący, siadał na kanapie, albo przechadzał się powoli i cicho, stając niekiedy i przysłuchując się bacznie; — babka czytała, robiąc pończochę. Baz do łez przejęła wszyst­kich mowa Jana Kazimierza przy abdykacyi '). Cisza pano­wała w salonie, a straszna przepowiednia zbolałego króla roz­legała się po nim jak głos z grobu". Babka była drugą nau­czycielką młodziutkiego wnuka, ona go nauczyła pisać po polsku i po francusku, ona go przygotowała do szkół.

Obok tyoh osób na umysł młodociany Józia wpływał także silnie wuj Wiktor Malski, który zastępował wprawdzie ojca w gospodarstwie, ale na rolnika stworzonym wcale nie był: „lubił literaturę, zajmował się sztuką, rysował i malował bardzo ładnie, odbył nawet do Włoch podróż artystyczną. Książka, sztuka, koń, myślistwo były mu najulubieńszćm za­jęciem. Z wojska i lepszego towarzystwa warszawskiego wy­niósł upodobania i nałogi, którym w Romanowie trudno było zadość uczynić... Myślistwo wszelkiego rodzaju było utrzy­mywane z troskliwością wielką i znajomością rzeczy. Polo­wano na wszelki możliwy sposób, nawet z sokołami, które noszono i hodowano, z chartami, gończemi, jamnikami, wy­żłami itp. Obok tego literatura włoska i angielska, nie mó­wiąc już o francuskim chlebie powszednim, wuja Wiktora zaj­mowały żywo; były pokarmem codzienuym. Czytano bardzo wiele, pewnie więcćj w jednym Romanowie niż wcałćj okolicy" s).

Wśród takiego otoczenia nic dziwnego, że Józio Kra­szewski od samego dzieciństwa nabrał ochoty do zajęć umy­słowych nadzwyczajnej, zwiastującej przyszłość. Już w Roma­nowie marzył na przemiany o nauce, o sławię, o sztuce, miał

już „jakieś przeczucie wszystkiego, przeczucie powołania". Sama jednak nauka systematyczna nie pociągała go; jak ogó­łowi umysłów żywych, wydawała mu się nudną; — ale po lekcyach „kradł książki, aby je czytać". Raz czytając romans pani Radcliffe „na ganku ogrodowym, gdzie żywćj duszy nie było, i smutno tylko jodły szumiały*, drżał ze strachu, a w końcu tak się uczuł obawą przejętym, że musiał uciec do pokojów. Tu także wprzódy tworzyć zaczął, zanim pisać umiał, bo drukowanemi literami składał już jakieś powieści i wiersze ').

Nic od nauki i marzeń nie odrywało. Zabaw tłumnych nie było w Romanowie; nikt w nich nie smakował. W pa­mięci Józia utkwiło wspomnienie jednego tylko balu, na któ­rym przywieziony przez któregoś z sąsiadów mnrzyn we fraku i białych rękawiczkach stanowił wielką i podziwianą osobli­wość. Prócz rodziny, czasem kogoś z sąsiadów, pomiędzy któremi niemało było figur charakterystycznych, oryginalnych, Romanów nie widywał nikogo, chyba księdza reformata z Bia- łćj. Późnićj, gdy nieszczęśliwy proces jakiś dalszą rodzinę rozproszył, długo i jćj tu nie spotykano. Z tćj dalszej familii zapamiętał Józio Masłowskiego „Polonusa, który w paradnym stroju starym, w pasie złotolitym przybył raz do Romanowa i po obiedzie odjechał*. Józio zaraz potćm wybiegł na prze­chadzkę. Jakież było jego zdziwienie, gdy pod lasem ujrzał starego, siedzącego w rowie i zmieniającego strój paraduy na prosty kitel podróżny, a safianowe buty na kozłowe. Drapnął malec, aby nie być świadkiem tego przebrania, które mu tak zmieniło człowieka, że pojąć nie mógł, jak spowszedniał i zubo­żał mu w oczach, dając zarazem pierwszą lekcyę oszczędności.

Życie to, płynące tak jednostajnie i spokojnie, nie było jednak wcale odcięte od ogólnego prądu cywilizacyjnego w kraju. Wszyscy w Romanowie „zajmowali się sprawami, ogól obchodzącemi, bardzo żywo Dochodziły z Warszawy wszystkie pulsacye ówczesnego ruchu umysłów, wszystkie po-

') „Obrazy- z życia i podróży" I, 70—71.

wiewy nadziei i chłody zwątpienia". Sąsiedztwo „składało się przeważnie z rodzin, choć niezbyt bogatych, ale mogących się liczyć do klasy najwykształceńszćj". Józio zapamiętał, jakie wrażenie zrobiła w okolicy wiadomość, że w jednym z do­mów sąsiedzkich spodziewano się odwiedzin Niemcewicza, — i jak się gotowano na jego przyjęcie" (r. 1819). Zapamiętał także, iż przy młodych Szlubowskich, sąsiadach, jakiś czas nauczycie­lem był Stefan Witwicki, piękny naówczas, pełen życia mło­dzieniec, rozpoczynający dopiero swój zawód literacki. Pierw­sze poezye Mickiewicza widział tu przepisywane i chciwie podawane z rąk do rąk. Walter Scott, Byron, Szekspir le­żeli u wuja Wiktora na stoliku.

Odbył tćż Józio w dzieciństwie podróż do Warszawy, jakoś na Lublin skierowaną. Zbliżając się do Lublina babka spy­tała go, czćm głównie to miasto w liistoryi naszćj się zapi­sało. Okazało się, że wnuczek nie wiedział i dopiero z ust babki o Unii posłyszał '). W Warszawie stali w hotelu Ger­lacha, a Józio mając głowę nabitą tem, że za białe kapelu­sze A la BoUvar, wówczas rozpowszechnione ku czci boha­tera, W. książę Konstauty aresztować kazał, w wielkićj był obawie, ażeby i jemu się to nie zdarzyło, bo kapelusik mial biały. Chociaż przesunęło się wtedy przed oczyma jego dużo fizyognomij osób odwiedzających rodzinę Malskich, żadna jednak nie utkwiła mu w pamięci. Ponieważ okna pokoju, w którym stali, wychodziły na ulicę, siedział w nich Józio „ciągle, dnie całe, przypatrując się ruchowi a nie mogąc na­patrzyć dosyć tćj rozmaitości zjawisk", jakie się przed nim przesuwały. „Z tego kalejdoskopu wrażenie pozostało mętne, mgliste, niewyraźne, a z Warszawy i jćj ówczesnego oblicza tylko ogromny tłok na praskim moście wypiętnowal się w pamięci" s).

II.

Rozpocząwszy rok jedenasty życia, dostał się Kraszew­ski we wrześniu 1822 roku do szkoły wydziałowej w Białej na Podlasiu. Miasteczko to położone wśród równin, lasów i błot miało jeszcze naówczas zrujnowany już coprawda za­mek Radziwiłłów, niegdyś obronny, otoczony walem, na któ­rym rosły stare lipy, przechadzek wieczornych i śpiewów we­sołych młodzieży „świadki i słuchacze", miało kilka klaszto­rów i „akademią" tak zwaną dlatego, że za Rzeczypospolitej była kolonią akademii krakowskiej. Rektorem jej był Józef Preyss, liczący wtedy lat 56, pedagog zawsze poważny, spo­kojny, małomówny, niezmiernie systematyczny i z pozoru su­rowy, a w głębi duszy łagodny, przywiązany do młodzieży, głęboko przekonany o ważności obowiązków, poświęcony im bez granic. Powierzonym sobie zakładem kierował umiejętnie. Powagą swoją, bez uciekania się do boćkowskiego, umiał tak rządzić szkolną dziatwą, że ta pilnie z nauk korzystała i do starć ze zwierzchnością nie posunęła się nigdy. Biegły mate­matyk i łacinnik, sam wykładał w klasie czwartej algiebrę i jeometryę. Przez lat 37 nie wydalał się prawie z murów „akademii", plotek miejskich i towarzystwa kobiet nie lubił, rzadko do gości z gabinetu swego wyohodził.

Do niego to oddany został na stancyą Kraszewski, wów­czas chłopiec niewielkiego wzrostu o jasnych włosach, ru­mianej, sympatycznej twarzyczce, i przepędził tu lat cztery, bo jakkolwiek odrazu zdał do klasy drugiej, z powodu mło­dego wieku przesiedział w niej dwa lata. Towarzyszami jego byli: syn rektora, Aleksander, i Jan Gloger. Czuł się tu je­szcze jakby u babek; Preyssowa obchodziła się ze swemi pu­pilami jak z własnćm dzieckiem; do Romanowa jeździło się na święta; małe miasteczko jeszcze woń miało wiejską. Zwy­kły tryb życia był następny: Wstawano około 6-ćj rano; o siódmej pito mleko grzane lub kawę z dużą groszową bułką, potem biegli wszyscy (z wyjątkiem dni bardzo mroźnych) na

mszę do fary położonej naprzeciw „akademii", z kościoła do szkoły, gdzie lekcye ranne trwały od 8 do 12. O 10-ćj było dziesięć minut pauzy, w czasie której uczniowie wychodzili na mały posiłek. Punkt o 12 ej dawauo obiad, składający się zwykle z rosołu, sztuki mięsa i pieczystego lub jarzyny. Preyss tak się systematycznie trzymał raz ustalonego po­rządku, że nawet wilią Bożego Narodzenia sprawiał w połu­dnie. Po obiedzie i wypoczynku następowały znowu lekcye, w zimie od 2 do 4-ej, w lecie od 3 do 5 ej. Po lekcyach popołudniowych był podwieczorek, o pół do ósmej wieczerza, ale bez herbaty, którą jeszcze wtedy za lekarstwo uważano; o dziewiątej trzeba było iść spać.

Przedmiotów nauki szkolnej, jak na zakład czterokla­sowy, było sporo, chociaż niektóre bardzo elementarnie tylko traktowane być mogły.

Do dawniejszego wykładu nauki obyczajowej dodano już wówczas, przy wzmożonym u góry kierunku nabożnym, wykład religii. Za podstawę służył katechizm Fleury'ego

I dzieła ks. Bielskiego, z których dowiadywano się o oby­czajach dawnych Żydów i pierwszych chrześcijan. Nauka obyczajowa* dawana była według podręczników ks. Popław­skiego z czasów komisyi edukacyjnej. Nauczycielami tego przedmiotu za pobytu Kraszewskiego byli: ks. Pieczyski a następnie unita Wohulski. Bliższych wiadomości o charak­terze ich i sposobie wykładu nie posiadamy.

Nauozycielem łaciny przez wszystkie oztery klasy był Karol Bystry, a języka francuskiego i niemieckiego Narcyz Klembowski, wiarus napoleoński, utrzymujący w klasie rygor wojskowy i lubiący uciekać się do dyscypliny, którą zwykle nosił przy sobie. U niego Kraszewski prywatne nawet pobie­rał lekcye francuszczyzny, na którą babka, zgodnie z ówcze­snym nastrojem wśród szlachty, wielki nacisk kładła.

Gieografią, historyą powszechną i polską wykładał Jó­zef Giżewski, wystawiający się na żarty młodzi szkolnej swo- jćrn niefortunnćm paradowaniem na chudym dereszu. Już w klasie drugiej, stosownie do przepisu władzy edukacyjnej,

objaśniał on zasady konstytucji krajowej, danej w r. 1815 Królestwu kongresowemu.

Nauk przyrodniczych uczył ex-pijar, Józef Sengteller. Dzielono je w szkołach na historyę naturalną w zwykłem ro­zumieniu tego wyrażenia i fizykę, z którą połączone były naj­potrzebniejsze wiadomości z gieografii matematycznej, chemii i technologii. Pod zarządem Sengtellera zostawało muzeum zawierające pięć wielkich szaf oszklonych; w dwu mieściła się biblioteczka szkolna; w trzech zaś — narzędzia fizyczne i matematyczne, preparata chemiczne, minerały, konchy i pol­skie rośliny zasuszone.

Najbardziej ulubionym przez uczniów byl Adam Barto­szewicz, nauczyciel matematyki w trzech niższych klasach, oraz języka polskiego z dodaniem krótkich wiadomości z dzie­jów literatury, które według Bentkowskiego, oczywiście w na­der szczupłym zakresie, dyktował. Umiał on rozbudzić gorące zamiłowanie do piśmiennictwa ojczystego i zachęcał do gro­madzenia wypisów z lepszych pisarzy, jak to sam mial zwy­...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl