[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Agatha Christie
Strzały w Stonygates
Przełożyła Beata Długajczyk
Tytuł oryginału angielskiego: They Do It with Mirrors
2
Dla
Matthew Pricharda
3
4
I
Pani Van Rydock z lekkim westchnieniem odsunęła się od lustra.
- No, teraz powinno być dobrze - oznajmiła. - Podoba ci się, Jane?
Panna Marple przyjrzała się kreacji od Lanvanellego z aprobatą.
- Uważam, że to bardzo ładna suknia - zapewniła z przekonaniem.
- Tak, jest bez zarzutu - powiedziała pani Van Rydock, wzdychając ponownie. - Proszę pomóc
mi ją zdjąć, Stefanio - dodała.
Stefania, starsza już pokojówka o siwych włosach i mocno zaciśniętych wąskich wargach,
troskliwie pomogła swojej chlebodawczyni się rozebrać.
Pani Van Rydock ponownie stanęła przed lustrem. Miała teraz na sobie atłasową halkę w
kolorze brzoskwiniowym i mocno zasznurowany gorset. Jej zgrabne nogi były obciągnięte
cienkimi nylonowymi pończochami. Twarz, poddawana ciągle masażom i pokryta warstwą
dobrych kosmetyków, z dalszej odległości sprawiała wrażenie niemal dziewczęcej. Starannie
ufryzowane włosy miały odcień lekko fioletowy. Patrząc na panią Van Rydock, trudno się było
doprawdy domyślić, jak wyglądałaby, gdyby nie te wszystkie zabiegi. Co tylko można zrobić dla
urody za pieniądze, zostało uczynione. Do tego dochodziła jeszcze specjalna dieta, masaże i
ćwiczenia gimnastyczne.
Ruth Van Rydock popatrzyła na przyjaciółkę z szelmowskim uśmiechem.
- Jak myślisz, Jane, czy wielu ludzi powiedziałoby, że jesteśmy niemal równolatkami, ty i ja?
Panna Marple odpowiedziała zupełnie szczerze:
- Sądzę, że nikomu nie przyszłoby to do głowy. Obawiam się, że po mnie dokładnie widać, w
jakim jestem wieku.
Panna Marple miała zupełnie białe włosy, różowiutką, nieco pomarszczona twarz i
jasnoniebieskie, porcelanowe oczy o niewinnym spojrzeniu. Wyglądała jak słodka, czarująca
starsza dama. Natomiast Ruth Van Rydock z pewnością nikt nie obdarzyłby tym mianem.
- Chyba masz rację, Jane - powiedziała pani Van Rydock, krzywiąc się lekko. - Zresztą po
mnie też już znać moje lata, tyle że w zupełnie inny sposób. Widząc mnie, ludzie zwykli mówić:
„To zadziwiające, jak tej starej wiedźmie udało się zachować taką figurę”. I mają rację, jestem
starą wiedźmą, a co gorsza, czuję się jak stara wiedźma.
Ciężko opadła na pokryty jedwabiem fotel.
- Dziękuję, Stefanio - zwróciła się do pokojówki - możesz już odejść.
Stefania zabrała suknię i oddaliła się.
- Poczciwa Stefania - ciągnęła Ruth Van Rydock - służy u mnie już trzydzieści lat i jest jedyną
osobą, która wie, jak ja tak naprawdę wyglądam... Jane, muszę z tobą pomówić!
Panna Marple pochyliła się trochę do przodu z wyrazem oczekiwania na twarzy. Stanowczo
nie pasowała do krzykliwej, przeładowanej ozdobami sypialni drogiego hotelowego apartamentu.
W skromnej czarnej sukni panna Marple w każdym calu wyglądała jak prawdziwa dama.
- Martwię się, Jane. Martwię się o Carrie Louise.
- Carrie Louise... - powtórzyła panna Marple w zamyśleniu. Dźwięk tego imienia sprawił, że
jej myśli poszybowały daleko w przeszłość.
Szkolny internat we Florencji. Ona sama, rumiana dziewczyna z angielskiej szkoły
klasztornej, i te dwie Amerykanki, Martinówny, które z powodu osobliwego akcentu,
swobodnych manier i rozpierającej je energii były dla młodej Angielki obiektem fascynacji.
Ruth, wysoka, pełna temperamentu, zachowująca się tak, jakby cały świat należał wyłącznie do
niej, i Carrie Louise, niska, krucha, odrobinę nieśmiała.
- Kiedy widziałaś ją po raz ostatni, Jane?
5
- Och, nie widziałyśmy się już całe wieki. Od naszego ostatniego spotkania upłynęło co
najmniej dwadzieścia pięć lat. Oczywiście co roku wymieniamy życzenia bożonarodzeniowe.
Osobliwa była ta przyjaźń, jaka połączyła ją, młodziutką Jane Marple, i obie Amerykanki.
Oczywiście ich drogi szybko się rozeszły, ale dawne więzy pozostały. Listy, wymiana życzeń
świątecznych i urodzinowych. Dziwne, ale to właśnie Ruth, której dom - albo mówiąc
dokładniej, wiele domów - znajdował się w Ameryce, stała się tą z sióstr, z którą widywała się
częściej. Chociaż może nie było to wcale takie dziwne. Jak większość Amerykanek z jej sfery
Ruth była prawdziwą kosmopolitką. Niemal co roku przyjeżdżała do Europy. Pojawiała się w
Londynie, odwiedzała Paryż, spędzała jakiś czas na Riwierze i wracała do domu. I zawsze
szukała okazji, by móc zobaczyć się ze starą przyjaciółką. Obecne spotkanie było jednym z
wielu. Umawiały się to w „Claridge”, to w „Savoyu”, czasami spotykały się w hotelu „Berkeley”,
innym razem w „Dorchester”. Wytworny wspólny posiłek, popołudnie spędzone na miłych
wspomnieniach, wreszcie czułe, pośpieszne pożegnanie. Ruth nigdy nie znalazła dość czasu, aby
odwiedzić swoją przyjaciółkę w St Mary Mead, zresztą panna Marple nawet tego od niej nie
oczekiwała. Życiem każdego człowieka rządzi odmienne tempo. Tempem Ruth było presto,
podczas gdy panna Marple zadowalała się adagio.
Tak więc częściej widywała się z mieszkającą w Ameryce Ruth, podczas gdy z Carrie Louise,
która mieszkała w Anglii, nie spotkała się już od ponad dwudziestu lat. I chociaż mogło się to
wydawać dziwne, w gruncie rzeczy nie było w tym nic nadzwyczajnego. Mieszkając w tym
samym kraju, człowiek nie stara się organizować jakichś specjalnych spotkań z przyjaciółmi,
zakładając, że prędzej czy później i tak do tego dojdzie. Tymczasem w życiu często bywa inaczej
niż w wyobrażeniach. Drogi Jane Marple i Carrie Louise przez ćwierć wieku nie zdołały się
skrzyżować.
- Dlaczego martwisz się o Carrie Louise, Ruth? - zapytała panna Marple.
- Właściwie to sama nie wiem. Ale fakt, że w ogóle się o nią martwię, bardzo mnie niepokoi.
- Czyżby była chora?
- Nie. Jest co prawda bardzo delikatna, ale przecież zawsze była taka. Nie mogę powiedzieć,
aby jej się ostatnio pogorszyło, pomijając oczywiście ten drobny fakt, że się postarzała, jak my
wszystkie zresztą.
- Czy jest nieszczęśliwa?
- O nie!
„Oczywiście że nie” - pomyślała panna Marple. Byłoby rzeczywiście trudno wyobrazić sobie
Carrie Louise w roli kobiety nieszczęśliwej, choć w jej życiu bywały niewątpliwie i mało radosne
momenty. Jednak w takich chwilach Carrie Louise sprawiała wrażenie oszołomionej czy
zakłopotanej, nigdy jednak nie wyglądała jak osoba dotknięta nieszczęściem.
- Carrie Louise zawsze chodziła z głową w chmurach -stwierdziła Ruth Van Rydock. - Nie
miała pojęcia o rzeczywistości. Może to właśnie tak mnie niepokoi?
- Jej otoczenie... - zaczęła z wahaniem panna Marple, ale urwała, potrząsając tylko głową.
- Nie, to leży w niej samej. Carrie Louise zawsze była przepełniona ideałami. Oczywiście w
czasach naszej młodości idealizm był po prostu w modzie, każda szanująca się młoda
dziewczyna musiała być po trosze idealistką. Pamiętasz, Jane? Ty chciałaś wyjechać do
leprozorium i pielęgnować trędowatych, ja zaś zamierzałam zostać zakonnicą. Ale z takich
marzeń przecież się wyrasta. Małżeństwo - jeśli mogę się tak wyrazić - skutecznie leczy
człowieka z idealizmu. Muszę przyznać, że ja nigdy nie wyszłam na tym źle.
Panna Marple pomyślała, że to bardzo dyplomatyczne określenie sytuacji. Ruth Van Rydock
była trzykrotnie zamężna, za każdym razem z bardzo bogatym człowiekiem. Kolejne rozwody
tylko powiększały jej - i tak już spore - konto bankowe, nie przynosząc jednocześnie bolesnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl