[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Katarzyna

Chmiel-Gugulska

 

 

 

                      

 

SYN

GONDORU

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Fanfiction - na wstępie

 

Boromir Żyje!

Agnieszka Szady

 

Fani czasami piszą opowiadania zmieniające nieco akcję swojej ulubionej książki czy filmu – na przykład aby uratować postać, która w wersji oryginalnej zginęła. Ale żeby aż napisać z tego powodu grubą jak cegła powieść? I zrobić to lepiej niż twórca oryginału? Dokonała tego autorka „Syna Gondoru” – Katarzyna K. Chmiel, znana wśród tolkienistów jako Kasiopea. Powieść można przeczytać na jej stronie internetowej… choć nie tylko Fanfiction, czyli literacka twórczość fanów, nie jest w Polsce tak popularna, jak na Zachodzie: wyjątkiem jest cykl o Harrym Potterze, natomiast powieści J.R.R. Tolkiena nie znajdują zbyt wielu chętnych do rozwijania przedstawionego w nich świata. Być może powodem jest to, Że najbardziej zaangażowani fani Tolkiena często są jednocześnie najbardziej ortodoksyjni i uważają dopisywanie czegokolwiek do pomysłów „Mistrza” za rzecz niepotrzebną, w skrajnych przypadkach wręcz za profanację. Wśród tych utworów, które powstały, „Syn Gondoru” jest godzien szczególnej uwagi – zarówno ze względu na długość (kilkaset stron!), jak i na poziom literacki.

Rzecz jasna, jako fanfik utwór ten jest skierowany dla czytelników, którzy znają „Władcę pierścieni”. Właściwie wystarczy przeczytać tylko pierwszy tom. Dlaczego?

Akcja „Syna Gondoru” rozpoczyna się niemal dokładnie w miejscu, gdzie kończy się

„Wyprawa” i zaczynają „Dwie wieże”. Z jedną tylko, ale istotną różnicą: Boromir, który u Tolkiena umiera na rękach Aragorna, przeszyty orkowymi strzałami, u Kasiopei przeżywa i, ranny, zostaje wzięty do niewoli wraz z Meriadokiem i Pippinem. Dalej już akcja toczy się dokładnie tak, jak to opisał Tolkien – oczywiście biorąc poprawkę na udział Boromira we wszystkich wydarzeniach. Z tego też powodu autorka opisuje tylko tę część akcji, która dzieje się w Isengardzie, Rohanie i Gondorze, losy Froda i Sama pozostawiając w spokoju. Oczywiście pod „dokładnie tak, jak to opisał Tolkien” mam na myśli zgodność z oryginałem trasy wędrówki, bitew, sprawy z palantirem i tym podobnych rzeczy. Pozostawiając bez  zmian zasadniczą oś akcji, Kasiopea ubarwia ją mnóstwem smakowitych szczegółów, budujących psychikę bohaterów oraz pozwalających czytelnikom lepiej się wczuć w przedstawiany świat.

Powieściowy fanfik kompozycyjnie dzieli się wyraźnie na dwie części. Pierwsza, obejmująca wydarzenia od niewoli u orków do spotkania Gandalfa i reszty drużyny na ruinach Isengardu, jest opisywana z punktu widzenia Meriadoka, natomiast w drugiej widzimy wydarzenia oczami Aragorna lub Pippina (rzecz jasna, mowa cały czas o narracji trzecioosobowej). Osobiście bardziej przypadła mi do gustu część pierwsza, może dlatego, Że – jak rzadko kiedy przy lekturze – mogłam się utożsamić z bohaterem (mam tu na myśli hobbita, bo to on –  chcąc nie chcąc – wysuwa się na pierwszy plan).

Niezwykłą siłą prozy Kasiopei jest empatia i psychologiczne pogłębienie postaci, co nadaje   im niezwykłej wiarygodności i namacalnego wręcz realizmu. Oni po prostu ŻYJĄ. Merry i Pippin, którzy u Tolkiena są przedstawieni tak, Że jedna z zachodnich fanek złośliwie nazwała ich „nierozróżnialnymi hobbitami z tła” (undistinguishable background hobbits), tutaj zyskują bardzo wyraziste osobowości: Merry jest refleksyjny, rozsądny i bardzo zamknięty w sobie, natomiast Pippin to postrzelony narwaniec, momentami irytująco dziecinny, ale odważny i nie wahający się przed działaniem. Autorka doskonale przedstawia zarówno poszczególne postaci, jak i relacje między nimi: Meriadokowi jest przykro z powodu więzi, jaka rodzi się między Boromirem a Pippinem; Boromir z wielkim trudem uczy się akceptować Aragorna jako przywódcę armii oraz kogoś lepszego i duchowo silniejszego od siebie, zaś pod koniec powieści jego gondorski giermek jest zazdrosny o hobbickiego przybłędę, którego łączy z jego panem tak silna przyjaźń. Ciekawie ukazane są pewne zmiany w zachowaniu Boromira, który pod wpływem towarzystwa Pippina „hobbicieje” do tego stopnia, Że w chwilach wzburzenia zaczyna używać wykrzyknika „na Lobelię!”, jak również uczy się słów typu „ufaflunić” (za to Pippin zaczyna wykrzykiwać „na Białe Drzewo!”).

Dodatkowym elementem, który nie tylko wpływa na realizm postaci, ale też stanowi źródło doskonałego humoru, jest przydanie bohaterom czegoś, o czym naprawdę niewielu pisarzy fantastyki myśli, mianowicie wspomnień z dzieciństwa. W większości książek, szczególnie fantasy, dzieciństwo bohatera pojawia się najwyżej w postaci jakichś drastycznych i traumatycznych wydarzeń („X nigdy nie zapomniał dnia, kiedy najeźdźcy wyrżnęli w pień całą jego wioskę…”), natomiast bohaterowie przerzucający się tekstami w stylu „No to opowiedz, za co dostałeś największe lanie w Życiu” są, jak dla mnie, czymś zupełnie bez precedensu. Oczywiście inny czytelnik może to potraktować jako wadę i zarzucić, Że przez całe stronice utworu ciągną się kilometrowe dialogi, jednak szczegółowość opisu była jednym z głównych założeń autorki.

Dialogi w „Synu Gondoru” to w ogóle osobna sprawa: wiele z nich iskrzy się niepowtarzalnym humorem i zawiera zdania, które zapadają w pamięć na długo:

– Boromirze, dlaczego zabroniłeś Pippinowi zaglądać do swojej szafy w sypialni?

– Ponieważ nikomu poza mną nie wolno naruszać spokoju Świętego Kłębu.

– Jak myślicie – zagadnął nagle Tuk – Czy tu wszędzie dookoła pełno jest zasuszonych szkieletów, jak w Morii?

– Pip, ja cię kiedyś zamorduję, wiesz? – jęknął Merry.

– A co, jeśli tam w kącie ktoś siedzi i cały czas nam się przysłuchuje…

– Pip, do licha, zamknij się! Boromirze, trzaśnij go, błagam, masz bliżej!

– No co? Ja tylko się zastanawiam na głos – odparł Tuk z pretensją (…).

– Peregrinie Tuku, śpij już – jęknął Boromir.

– Przecież śpię! – wymamrotał Pippin. – I Merry też już pewnie śpi. Śpisz, Merry?

– Nie! I bardzo cię proszę, Żebyś mi nie przeszkadzał, bo jestem zajęty.

– A co robisz? – zaciekawił się Tuk.

– Usiłuję nie wyobrażać sobie tych wszystkich szkieletów dookoła!!!

Do moich ulubionych należą sceny, kiedy bohaterowie, jedząc posiłek na dworze w Rohanie, nabierają się wzajemnie, Że wędzonka w zupie jest zrobiona z trolla, opisy psikusów, które Aragornowi robili w dzieciństwie jego przybrani elfi bracia, a także scena z małą rohańską dziewczynką, która wypytuje Boromira, czy jest Żonaty. Bardzo zabawne są też przemyślenia Meriadoka dotyczące nadawania imion zwierzętom domowym.

Kasiopea świetnie umie stosować zarówno potoczny język (Niech zgadnę: zaczekałeś aż zaśnie, zatkałeś mu nos i au! Puść! Boromirze, auć, ostrzegam, ja mam nóż!), jak i bardziej wzniosłe teksty. Niekiedy jednak w trakcie lektury niespodziewanie natrafiałam na wypowiedzi (np. Gandalfa) brzmiące nieznośnie patetycznie; sztuczne i drewniane. O co chodzi? Ano, w miejscach, gdzie było to możliwe, autorka z szacunku dla Tolkiena pozostawiła oryginalne dialogi…

Mocną stroną „Syna Gondoru” jest trzymanie się realiów i umiejętność ich plastycznego opisywania. Autorka pamięta na przykład o tym, Że zdjęcie kolczugi z rannego w klatkę piersiową i bark mężczyzny jest operacją trudną, szczególnie kiedy zdejmującymi są hobbici, z definicji mniejsi i słabsi od właściciela kolczugi. Doskonałe są opisy leśnej siedziby Drzewca (wręcz czuje się zapach siana, na którym śpią bohaterowie) albo strażnicy w Isengardzie i znalezionego tam jedzenia. Początek fanfika, gdy bohaterowie znajdują się w niewoli u orków, budzi autentyczną grozę, podobnie jak nocne zniszczenie Isengardu. Realizmu dodają opowieści drobne, acz starannie potraktowane szczegóły, takie jak Żołnierskie sposoby przemycania alkoholu do namiotów czy spostrzeżenia, Że gondorskie strzemiona są niewygodne dla hobbita.

Utwór Katarzyny K. Chmiel z pewnością spodoba się tym czytelnikom, którzy w fantasy poszukują plastycznego oddania „średniowiecznych” realiów, a w literaturze – sympatycznych postaci z wiarygodnie skonstruowaną psychiką.

Jako ciekawostkę można podać, Że „Syn Gondoru” doczekał się publikacji: przyjaciele- tolkieniści ufundowali autorce w prezencie urodzinowym kilkanaście profesjonalnie wydrukowanych egzemplarzy (patrz zdjęcia). Oczywiście ze względu na prawa autorskie książka nigdy nie będzie dostępna w normalnym obrocie, jednak na stronie internetowej jest ona umieszczona w formie właściwie gotowej do wydrukowania. Autorka planuje wersję ulepszoną: z własnymi ilustracjami, co, zważywszy na fakt, że jest jedną z najlepszych w Europie ilustratorek Tolkiena (jej galeria w „Esensji”), brzmi niezwykle zachęcająco.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część pierwsza

 

Parth Galen

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Parth Galen

 

- Frodo!!!

- Frodooo!!!

Merry pędził tuż za Pippinem, nawołując rozpaczliwie. Gdzieś w głębi umysłu ostrzegawczy głos wzywał do opamiętania, przykazywał czekać na Obieżyświata, wołał, że w ten sposób ściągają na siebie i innych niebezpieczeństwo, ale Merry nie potrafił opanować tej przedziwnej paniki, jaka nim owładnęła. 

Frodo zaginął. Trzeba go znaleźć. Natychmiast. Wszystko od tego zależy.

- Frod!... – Pippinowi zaczynało brakować tchu. Obydwaj hobbici dyszeli ciężko, ale wciąż biegli dalej, coraz głębiej w las, nie zważając na zdradzieckie korzenie i gałęzie czepiające się ich płaszczy.

I głos ostrzegawczy się nie mylił.

Niebezpieczeństwo już na nich czyhało.

Zza drzewa wyłonił się ork, blokując drogę. Pojawił się tak niespodziewanie, że przez mgnienie oka wydawać by się mogło, że to przywidzenie. Przecież przed chwilą nikogo w tym miejscu nie było. Były tylko zmurszałe pnie drzew i zrudziałe paprocie. 

Ale to nie było przywidzenie. Pippin krzyknął i spróbował wyhamować, lecz siła rozpędu poniosła go dalej, prosto w szponiaste łapska. Ork machnął rękami, próbując zagarnąć obu hobbitów, ale zdołał jedynie uchwycić Pippina. Merry, mimo zaskoczenia, nie stracił przytomności umysłu. Zwinnie zanurkował pod ramieniem stwora i dobył miecza. Uderzył na odlew, mierząc w co popadnie i zupełnie przypadkowo trafił w orkowe udo. Potwór zasyczał i odruchowo puścił swą ofiarę, zwracając się ku napastnikowi. Cios nie wyrządził mu zbytniej szkody, jedynie go rozwścieczył.

- Merry, uważaj, za tobą! – wrzasnął Pippin w popłochu.

Meriadok odwrócił się i w tym samym cios pięści mierzący w tył jego głowy trafił go prosto w twarz. Hobbit runął między liście, wypuszczając z dłoni miecz. Przetoczył się ciężko po ziemi i dźwignął chwiejnie, potrząsając głową. Ciemny kształt przysłonił światło, Merry poczuł szarpnięcie - ork poderwał go w górę za kaptur od płaszcza. Ohydny oddech owionął mu twarz i Merry, odwracając w obrzydzeniu głowę, kopnął na oślep z całej siły. Dotkliwy ból stopy był znakiem, iż trafił na zbroję. Półprzytomnie potoczył wzrokiem dookoła i ze zgrozą zorientował się, że nie wpadli na dwóch samotnych orków. 

To była cała banda. 

Las, do tej pory tak milczący i uśpiony, ożył nagle - ochrypłe wrzaski rozdarły ciszę. Zewsząd, z pomiędzy drzew, wysypywały się pokraczne sylwetki, wymachujące zakrzywionymi ostrzami.

- Za Shire! - rozległ się przenikliwy okrzyk. Ślepia orka rozszerzyły się w zdumieniu, uchwyt na płaszczu Merry’ego zelżał i zaskoczony hobbit poleciał w dół. Zdołał podnieść się i odskoczyć w ostatniej chwili. Ork runął ciężko na ziemię i legł nieruchomo. Z pleców sterczała mu rękojeść hobbickiego mieczyka. Pippin gapił się na nią szeroko otwartymi oczami.

- Brać ich! - rozległ się ryk.

Merry oprzytomniał. Przemógł się i, stawiając stopę na ciele orka, jednym ruchem wyrwał miecz. Odskoczył i złapał Pippina za ramię. Rozejrzał się w panice. Byli otoczeni.

- Z..zabiłem go? – wymamrotał Pippin podnosząc na niego zszokowane oczy. Merry nie zdążył odpowiedzieć. Ze wszystkich stron wyciągały się ku nim czarne łapska. Wrzasnął i sieknął mieczem, starając się trafić w jak najwięcej. Posypały się przekleństwa. Kątem oka złowił błysk metalu i zrozumiał, że nie będzie w stanie się obronić. Nie zdąży. Tyle tylko, że zasłoni sobą Pippina.

Ostrze zawyło, prując powietrze, ale cios nie spadł na jego głowę. Rozległ się śpiewny jęk metalu trafiającego w metal, po czym ostrze świsnęło jeszcze raz,  znacząc liście i ubrania hobbitów bryzgami czarnej posoki. 

- Padnij! - krzyknął Boromir wpadając między orków i biorąc kolejny zamach. Merry posłuchał natychmiast, pociągając za sobą Pippina. Następny wrzask orka przeszył powietrze i Merry zaryzykował spojrzenie w górę. Jedynie dwie bestie poważyły się na atak, Boromir rozprawił się z nimi bez trudu. Widząc to pozostali pierzchli między drzewa, zostawiając za sobą pięć trupów i otwierając drogę ucieczki. Nie czekając na komendę, Merry poderwał się na nogi i podniósł Pippina. Bezradnie rozejrzał się za drugim mieczem, pogrzebanym gdzieś w liściach, ale ponagliło go szarpnięcie za ramię.

- Biegiem! - ryknął Boromir, popychając przed sobą obu hobbitów. Rzucili się do ucieczki, ale nie zdołali przebiec nawet dwudziestu kroków. Orkowie błyskawicznie odcięli im drogę. Byli wszędzie, jak okiem sięgnąć. Merry nie widział jeszcze tak licznej bandy, chyba że w Morii. Ale tam tłumy nieprzyjaciela skrywały ciemności. Tu w świetle dnia wydawali się przytłaczać i plugawić las samą swą obecnością. Nigdy też nie wydawali się aż tak straszni. Chwilowy przypływ nadziei i ulgi na widok Boromira, zaczął się rozwiewać równie szybko jak się pojawił. Nawet cała Drużyna, wspierana siłami krasnoluda, elfa i ludzi nie dałaby rady tej bandzie.

A co dopiero ich trzech. Z tego dwóch praktycznie bezużytecznych.

Boromir wyminął hobbitów, ustawiając się między nimi a najbliższymi napastnikami. Merry zerknął na niego. Wojownik, czujny i spięty, rozglądał się bacznie, usiłując przewidzieć skąd nastąpi atak. Był zdyszany i zgrzany po długim biegu przez las. Mokre włosy kleiły mu się do twarzy. Merry poczuł bolesne ukłucie winy, to przez jego głupotę – jego i Pippina - znaleźli się w takich opałach. Nie dość, że sami za to zapłacą, to jeszcze wciągnęli w to Boromira. 

Czarna fala orków zbliżała się ku nim. Zakrzywione szable i emblematy czerwonego oka  rosły Pippinowi w oczach. Wtem ponad hałas i ochrypłe wrzaski wzbił się potężny i czysty dźwięk rogu. Merry drgnął zaskoczony. 

Jak dotąd dwukrotnie słyszał Róg Gondoru, w Rivendell i w Morii. Za pierwszym razem obwieszczał on początek wędrówki, za drugim rzucał wrogom wyzwanie. Dziś po raz pierwszy hobbici byli świadkami wołania o pomoc. 

Orkowie zawahali się i zaczęli popatrywać między sobą. Boromir wykorzystał tę chwilę i zaatakował stojących po lewej. Trzech padło, reszta płochliwie rozstąpiła się przed nim. 

Echo rogu wciąż jeszcze niosło się po lesie.

- Merry! Pippin!

Hobbici, nie zwlekając, skoczyli za nim. Boromir przepuścił ich i zamykając odwrót ściął kolejnego orka, który ośmielił się za nimi podążyć. Pobiegli co tchu przez omszały las i wypadli na niewielką polankę. Merry w biegu zerknął za siebie i natychmiast zwolnił, łapiąc za rękaw Pippina. Boromir zostawał z tyłu. Nic dziwnego, musiał co chwila zawracać, by stawiać czoła pościgowi. Szlak ich ucieczki poznaczony był ciałami wrogów, ale co z tego, skoro miejsce zabitych natychmiast zajmowali nowi wojownicy.

Boromir obejrzał się przez ramię na hobbitów.

-Uciekajcie!- rozkazał.

Merry właśnie otwierał usta, by odmówić, kiedy wyczuł za sobą ruch. Odwrócił się gwałtownie. Koło orków znów się zamykało. Jakimś cudem prześladowcy zdołali ich wyprzedzić. Pippin bez namysłu skoczył schronić się przy Boromirze i wkrótce cała trójka, otoczona ze wszystkich stron cofała się, aż natrafiła na pień olbrzymiego dębu. Merry, naśladując Boromira, stanął w lekkim rozkroku i obronnie uniósł swój, a raczej pippinowy mieczyk. Serce waliło mu jak oszalałe. Wtem zamarł. Orkowie rozstępowali się dając przejście nowym przybyszom. Merry nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego. Wzrostem dorównujący Dużym Ludziom, potworni i znakomicie uzbrojeni, emanowali pewnością siebie typową dla zawodowych żołnierzy. Co było tym bardziej przerażające. Zwykłych orków trudno było nazwać wojskiem. To były bandy bezmyślnych, budzących litość stworów, które  w walce zdawały się wyłącznie na swą liczebność, zjednoczone jedynie przez wspólną nienawiść do świata. Ci byli inni. Ich ruchy były pewne, celowe. Byli  śmiertelnie niebezpieczni. I wiedzieli o tym. Wszyscy mieli na tarczach i zbrojach znak Białej Dłoni. Ich dowódca nosił ten znak wymalowany na twarzy.

Ich dowódca.

Ponad ciałami poległych goblinów hobbit i ork spojrzeli sobie w oczy. Merry zadrżał. ”Jesteście zwierzyną, zabawką” mówiły te potworne ślepia. Nie było w nich lęku ani litości – tylko dzika radość na widok osaczonego wroga.

- Boromirze.. - jęknął Merry, wciąż nie mogąc oderwać oczu od tamtego. Usłyszał jak Boromir bierze głęboki wdech. Po raz kolejny poprzez las popłynął głęboki dźwięk rogu. Oczy potwora zwęziły się na moment, ale kiedy na wezwanie odpowiedziały jedynie echa, potworną twarz przeciął z wolna jadowity, pełen uciechy uśmiech. Wódz wycelował w Boromira mieczem i chrapliwym głosem wydał jakąś komendę. Orkowie runęli do ataku. Boromir skoczył im naprzeciw, robiąc sobie miejsce do walki. Buchnęła dzika wrzawa, zakłębiło się. Merry nie za wiele z tego wszystkiego pamiętał. Starając się osłaniać Pippina, trwał u boku Boromira, rąbiąc i tnąc w zapamiętaniu. Dopiero po chwili zorientował się, że orkowie się wycofują. Gniewny głos dowódcy wzniósł się ponad tumult i posłuszni rozkazom orkowie ustąpili, ponownie ustawiając się w kole. Kilkanaście ciał leżało na ziemi. Merry szybkim ruchem otarł pot z czoła i zerknął w bok. Pobladły Pippin wpierał się plecami w drzewo. Boromir dyszał ciężko i Merry z przerażeniem dostrzegł strumyczki krwi spływające po jego kaftanie. W poprzek piersi biegło wąskie, lecz długie rozcięcie, podobne widniały na jego obu przedramionach, ramieniu i udzie.

- Jesteś ranny – wyjąkał.

- To nic - rzucił Boromir, odgarniając włosy z twarzy. Merry potrząsnął głową.

- Oprzyj się o ...  - zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle na widok napinanych łuków. Nim ktokolwiek zdążył zareagować jęknęła cięciwa i strzała gwizdnęła tuż obok ucha Pippina, muskając jego włosy i odłupując kawał kory. Hobbit wrzasnął ze strachu. Boromir szybkim ruchem wepchnął go za siebie i przyciągnął Merry’ego, starając się zasłonić obu hobbitów. O dziwo, więcej strzałów nie padło. Dowódca orków z rykiem wyrwał łuk nadgorliwemu żołnierzowi, jednym ciosem powalił go na ziemię i na dokładkę kopnął w twarz. Potem odwrócił się do pozostałych. Merry nie potrafił zrozumieć co krzyczy, ale z ulgą powitał widok odkładanych strzał. Jednak jego radość nie trwała długo. Wódz orków niespiesznie odłożył miecz i przełożył zarekwirowany łuk do lewej ręki. Stanął naprzeciw drzewa, blisko, bo jakieś sześć metrów od nich, i z potwornym uśmiechem starannie nałożył strzałę, dbając o to, by osaczeni widzieli dokładnie każdy jego ruch. Merry, wciśnięty za Boromira, rzucił miecz i złapał Pippina ze rękę, a palce drugiej dłoni kurczowo zacisnął na złotym pasie wojownika z Gondoru. 

Czas zwolnił swój bieg. Potwór niespiesznie uniósł łuk. Wymierzył starannie.

Zrobiło się bardzo cicho.  

Zaśpiewała cięciwa i niemal natychmiast rozległ się krzyk bólu.

Siła uderzenia pchnęła Boromira na drzewo. Merry uwięziony za nim odczuł ten impet strzału całym sobą i krzyknął mimo woli. Orkowie wrzasnęli triumfalnie. Merry ze zgrozą spojrzał w górę, na czarnopióre drzewce tkwiące tuż pod obojczykiem Boromira.

Mierzył w serce - przemknęło mu przez myśl.

Dłoń Gondorczyka wczepiła się w jego ramię, szukając podparcia. Merry musiał użyć wszystkich sił, by podtrzymać osuwającego się przyjaciela. Hobbici wymienili przerażone spojrzenia.

- Nie... - jęknął Pippin. Jego głos utonął w nagłej wrzawie. Orkowie zachęceni widokiem osłabionego przeciwnika ochoczo przypuścili szturm. Boromir stłumił jęk, ze świstem wciągnął powietrze i odepchnął się od drzewa. Orkowie się tego nie spodziewali. Żaden z hobbitów zresztą też nie. Merry w osłupieniu patrzył, jak Boromir, nie zważając na strzałę, z dzikim okrzykiem rzuca się do walki, ścinając wstrętne łby, odrąbując szponiaste łapy. W swym zapamiętaniu powalił nawet kilku z tych olbrzymich orków. Można rzec, że wręcz przybyło mu sił. Merry nigdy jeszcze nie widział, żeby ktoś tak walczył. Boromir był jak nawiedzony. Jakby bił się nie tyle o własne życie, ile o duszę.

Orkowie znowu zaczęli się cofać. Boromir zrobił krok wstecz, ku drzewu, gdy znowu zaśpiewały łuki. Gondorczyk zachwiał się i ze zduszonym jękiem osunął na kolano. Czarnopióra strzała utkwiła w jego prawym ramieniu. Druga w przelocie skaleczyła go w udo. Mimo to nie wypuścił miecza. Merry poczuł nagle , jak ogarnia go płomienna i dzika nienawiść. I wściekłość. 

- Shire!!!

Kątem oka ujrzał jak Pippin schyla się i wyrywa długi sztylet zza pasa martwego orka. Idąc za jego przykładem porwał z ziemi swój miecz i w dwóch susach znalazł się Boromirze. W ostatniej chwili, by sparować cios mierzący w kark człowieka. Zrobił to kompletnie odruchowo i bez zastanowienia, płynąc na fali emocji i o mało sam przy tym nie postradał głowy. Grunt, że zastawił Boromira, a ostrze orkowej szabli ześlizgnęło się po mieczu o milimetry mijając jego własną szyję. Gdyby Merry był odrobinę bardziej doświadczony dostrzegłby zapewne, że ostrze wymierzone w Boromira ustawione było płazem, ale w obecnym stanie daleko mu było do jakichkolwiek przytomnych obserwacji. Nacierający zachwiał się, tracąc równowagę i w tej samej chwili śmignął miecz Boromira. Ork nadział się na ostrze, zakwiczał i runął na ziemię.

Boromir z trudem wyrwał miecz i spróbował się podnieść, opierając ostrze o ziemię. Ale siły go opuszczały i mimo pomocy obu hobbitów zatoczył się i ponownie opadł na kolano. Orkowie zacieśnili krąg, przepuszczając jedynie swego wodza. Ogromny potwór szedł ku osaczonym pewnym krokiem dzierżąc miecz w dłoni. Boromir uniósł głowę i spojrzał najpierw na Pippina, potem na Merry’ego. Hobbit aż się zachłysnął widząc to udręczone, półprzytomne spojrzenie.

-Wybaczcie mi -wyszeptał Boromir i Merry w osłupieniu otworzył usta.

- To my powin... - zaczął i w tej właśnie chwili na jego karku zacisnęła się ogromna dłoń. Poderwało go w górę. Próbował jeszcze dziabnąć mieczykiem za siebie, ale na próżno. Pochwyciły go silne dłonie. Miecz wypadł z boleśnie wykręconej ręki. Nim uderzenie w skroń odebrało mu przytomność, zdążył jeszcze zobaczyć jak inny ork podnosi wierzgającego Pippina, a dowódca wybija kopniakiem miecz Boromira i przewraca bezbronnego Gondorczyka na ziemię. Potem wszystko zasłonili kłębiący się orkowie i w eksplozji bólu świat Merry’ego spowiła litościwa ciemność. 

*

To nie był sen. 

Łupiący ból skroni, więzy wpijające się w nadgarstki i chrapliwe głosy orków z każdą chwilą stawały się coraz bardziej realne. Jeszcze przez moment Merry balansował na granicy jawy i snu, nie mogąc i nie chcąc się obudzić. Wrzaski przybrały na sile, gdzieś blisko rozległ się zgrzyt metalu i nagle, w raptownym olśnieniu, powrócił...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl