[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MAUREEN CHILD
W pułapce namiętności
Whatever Reilly Wants…
Tłumaczył: Zbigniew Studziński
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Jeden odpadł, gra toczy się dalej.
Ojciec Liam Reilly uśmiechnął się do siedzącego obok brata. Uniósł w
geście pozdrowienia butelkę piwa ku siedzącym naprzeciw niego dwóm
identycznym męŜczyznom.
– Nie rób sobie nadziei. – Connor Reilly pociągnął pokaźny łyk ze swojej
butelki i skinął głową w stronę Briana, trzeciego z trojaczków Reillych. Tego,
który siedział obok Liama. – To, Ŝe Brian nie wytrzymał, nie znaczy, Ŝe my się
poddamy.
– Amen – dorzucił Aidan.
– Kto powiedział, Ŝe nie wytrzymałem? – Ze stojącego na środku stołu
koszyczka Brian zaczerpnął garść praŜynek. Uśmiechnął się szeroko. – Ja sam
nie chciałem juŜ dłuŜej brać w tym udziału. Ani trochę. – Uśmiechnął się
szeroko. Podniósł wysoko dłoń. Na palcu migotała złota obrączka.
– Cieszę się razem z tobą – powiedział Liam. – Po pierwsze dlatego, Ŝe
oŜeniłeś się szczęśliwie. Po drugie zaś, gdyŜ moje szanse na wygranie zakładu
znacznie wzrosły.
– Nie licz na to, Liamie. – Aiden takŜe sięgnął po praŜynki. – Nie chodzi
nawet o to, Ŝe Ŝałuję ci nowego dachu dla kościoła... Ale to ja jestem tym z
Reillych, który wygra ten zakład, bracie.
Connor uśmiechał się, ale prawie nie słuchał rozmowy pozostałych. Jak
co tydzień spotkali się na obiedzie w restauracji „Pod Latarnią Morską”. W
samym centrum Baywater. Jak zawsze śmiali się, Ŝartowali. Cieszyli się sobą.
Lecz od miesiąca wszystkie ich rozmowy koncentrowały się na zakładzie.
Stryjeczny dziadek, ostatni z krewnych trojaczków, zostawił w spadku
Aidanowi, Brianowi i Connorowi dziesięć tysięcy dolarów. Początkowo bracia
chcieli podzielić pieniądze. Miedzy siebie i starszego brata. Ale wtedy ktoś,
Connor był niemal pewien, Ŝe był to Liam, zaproponował zakład. Zwycięzca
bierze wszystko.
Braciom Reilly nie trzeba było powtarzać dwa razy. Gotowi byli na kaŜde
wyzwanie. Ale Liam skomplikował wszystko jeszcze bardziej. Powiedział, Ŝe
on, jako katolicki ksiądz, wyrzekł się seksu na zawsze. Ale oni nie będą w stanie
przeŜyć w celibacie nawet dziewięćdziesięciu dni. I zaproponował, Ŝeby ten,
który wytrwa do końca, zagarnął całą stawkę. Gdyby zaś Ŝaden z nich nie
dotrzymał warunków zakładu, pieniądze zostaną przeznaczone na nowy dach
jego kościoła.
Od tamtej pory minął miesiąc. I oto pierwszy z braci odpadł z gry. Brian
pogodził się ze swoją byłą Ŝoną Tiną i juŜ tylko Aidan i Connor walczyli dalej.
– Nie wiem, jak ty – Aidan szturchnął Connora – ale ja przez cały czas
unikam kobiet.
– Brak ci silnej woli, co? – Liam uśmiechnął się słodko.
– Naprawdę bawi cię to, prawda? – powiedział Connor.
– Jeszcze jak. – Liam roześmiał się głośno. – Wy trzej zawsze byliście
zabawni. I z kaŜdą chwilą coraz bardziej.
– Dwaj – poprawił go Brian. – Ja juŜ nie, zapomniałeś?
– Nie wytrzymałeś nawet miesiąca. – Aidan pomału pokręcił głową.
– Nigdy w Ŝyciu nie cieszyłem się tak bardzo z przegranego zakładu. –
Brian uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Tina jest słodka, to prawda. – Connor z trudem krył irytację. – Ale
przed tobą i tak wciąŜ jeszcze to dziwaczne przebranie.
Rzecz w tym, Ŝe przegrywający zakład nie tylko tracili pieniądze.
Ustalono takŜe, Ŝe kto odpadnie z gry, będzie woŜony w Święto Bandery
odkrytym kabrioletem po całej bazie piechoty morskiej, ubrany w stanik z
orzechów kokosowych i spódniczkę z palmowych liści.
Brian zadrŜał.
– Mimo wszystko warto – powiedział po chwili.
– Ale go wzięło – mruknął Aidan.
– MoŜecie się śmiać – powiedział Brian. – Ale z nas wszystkich tylko ja
jeden uprawiam regularnie wspaniały seks.
– To było wstrętne. – Aidan przeciągnął dłonią po twarzy.
– Okrutne – dodał Connor.
Liam roześmiał się głośno i radośnie zatarł dłonie.
– MoŜe jeszcze któryś chce się wycofać? Oszczędzić sobie czasu?
– Nie ma mowy – rzucił Aidan.
– Ani trochę! – Connor wyciągnął rękę do Aidana. – AŜ do końca?
Aidan mocno ścisnął podaną dłoń.
– Chyba Ŝe ty poddasz się pierwszy – powiedział twardo.
– Nawet o tym nie myśl.
Connor nigdy nie przegrywał zakładów. Ale i stawka nigdy nie była tak
wysoka jak tym razem. Lecz to nie miało znaczenia. Szło o jego dumę. Nie mógł
pozwolić pokonać się Aidanowi.
– Niedoczekanie, Ŝebym miał jechać kabrioletem obok Briana – warknął.
– Zarezerwuję ci miejsce. – Brian uśmiechnął się szeroko.
– Psiakrew! Muszę wypić jeszcze jedno piwo – jęknął Aidan.
Czemu nie? Wszyscy zaczęli rozglądać się za kelnerką.
– Gra jeszcze się nie skończyła – powiedział Connor do Liama.
– Zostały jeszcze dwa, dwa bardzo długie miesiące – przypomniał mu
Liam.
– Taaak. Ale na razie jeszcze nie kupuj dachówek, ojczulku.
Liam tylko się uśmiechnął.
– Jutro przywiozą mi próbki.
Następnego ranka Connor siedział na słońcu przed Warsztatem Jake’a i
wzdychał cięŜko. Południowa Karolina w lipcu. Nawet wczesne poranki są tu
upalne i duszne. Człowiek marzy o plaŜy i oceanicznej bryzie. Albo o cieniu
wielkich drzew.
Ale dla Connora nie istniało nic takiego. Miał urlop. Dwa tygodnie
wolnego i nie wiedział co robić.
Nie miał nawet ochoty pójść dokądkolwiek. Dlaczego? Bo nie mógł
umówić się na randkę. Nie mógł spędzić z kobietą nawet chwilki. Był na
krawędzi wytrzymałości.
Jeszcze dwa miesiące! Jak to przeŜyć?!
Connor lubił kobiety. Lubił tańczyć z nimi, spacerować. Kochać się z
nimi.
Co prawda nie spotkał jeszcze tej jednej, jedynej. Ale czy aby na pewno
szukał?
JuŜ będąc dziećmi słuchali opowieści matki, Maggie, o jej zauroczeniu i
małŜeństwie z ich ojcem. Nie raz opowiadała synom o niesamowitym wraŜeniu,
jakby piorunie, który poraził Maggie i Seana Reilly. O tym, jak to poszli na
tańce, pokochali się i w dwa tygodnie wzięli ślub. Dziewięć miesięcy później
Liam przyszedł na świat. A po dwóch latach trojaczki.
Maggie przez całe Ŝycie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia. I
wierzyła, Ŝe takŜe jej synów... moŜe z wyjątkiem Liama, porazi kiedyś taki
piorun.
Connor juŜ wtedy postanowił uwaŜnie nawigować przez Ŝycie i unikać
sztormów i burz.
– Hej! Wyglądasz, jakbyś połknął szkło. – Emma Jacobsen, właścicielka
warsztatu, usiadła obok niego.
Connor uśmiechnął się. Oto kobieta, przy której mógł zaufać samemu
sobie. Jedyna kobieta, o której nigdy nie myślał jak o... kobiecie.
Miała na sobie granatowy kombinezon i biały podkoszulek. Długie jasne
włosy związała w koński ogon. Ciemna smuga smaru w poprzek nosa i czapka z
daszkiem dopełniały obrazu. Przyjaźnili się od ponad dwóch lat. I ani razu nie
zastanawiał się, jak wyglądałaby bez kombinezonu.
Emma była bezpieczna.
– To przez ten cholerny zakład – mruknął Connor. Odchylił się na oparcie
ławki i daleko przed siebie wyciągnął nogi.
– To czemu w ogóle zgodziłeś się na to?
– Czemu podjąłem wyzwanie? – Uśmiechnął się.
– Właśnie. Westchnął cięŜko.
– Nie myślałem, Ŝe to będzie takie trudne. Mówię ci, Em, większość
czasu zajmuje mi unikanie kobiet jak zarazy. Cholera. Ostatnio przeszedłem na
drugą stronę ulicy, kiedy z przeciwka szła taka ekstra ruda.
– Biedaczek.
– Sarkazm jest naprawdę uroczy.
– MoŜe, ale jest bardzo na miejscu. – Dała mu kuksańca. – Ale skoro
unikasz kobiet, co robisz tutaj, u mnie?
Connor wyprostował się, otoczył ją ramieniem i ścisnął po bratersku.
– To jest najpiękniejsze, Em, Ŝe tutaj jestem bezpieczny.
– Co?
Zdumienie na jej twarzy zastanowiło go.
– Mogę kręcić się koło ciebie i nie muszę bać się niczego – wyjaśnił. –
Nigdy cię nie pragnąłem. W TAKI sposób. Kiedy jestem u ciebie, to tak, jakbym
znalazł się w strefie zdemilitaryzowanej w samym środku wojny.
– Nigdy mnie nie pragnąłeś.
– Jesteśmy kumplami, Em. – Znowu ją uścisnął. – MoŜemy pogadać o
samochodach. Nie oczekujesz, Ŝe będę przynosił ci kwiaty albo otwierał drzwi.
Nie jesteś kobietą. Jesteś mechanikiem samochodowym.
Emma Virginia Jacobsen wpatrywała się w siedzącego przed nią
męŜczyznę wielkimi ze zdumienia oczami. Nigdy jej nie pragnął? Nie jest
kobietą?
Connor Reilly często przychodził do warsztatu, który pięć lat wcześniej
odziedziczyła po ojcu. Znała Connora od dwóch lat. Wysłuchiwała opowieści o
jego podbojach sercowych. Śmiała się z kawałów. śartowała z nim. I zawsze
sądziła, Ŝe jest inny. śe widzi w niej i kumpla, i kobietę.
Myliła się. On w ogóle nie dostrzegał w niej kobiety.
Z największym trudem pohamowała rodzącą się w niej furię. Przyglądała
mu się w milczeniu. Ciemne włosy obcięte miał krótko, jak to wojskowy. Był
przystojny, to prawda. Ucieszyła się, Ŝe nigdy nie okazała mu, co naprawdę do
niego czuje. Na pewno by ją wyśmiał. Ta myśl była jak oliwa dolana do ognia.
– Sama więc widzisz – ciągnął – jak dobrze jest mieć takie miejsce, gdzie
moŜna się schronić. Jeśli chce się wygrać zakład... a ja chcę... trzeba być bardzo
ostroŜnym.
– O, tak – mruknęła. Zdumiona, Ŝe nie zauwaŜył dymu wydobywającego
się z jej uszu. No tak, w końcu nie zauwaŜał jej przez dwa lata. Czemu miałby
zacząć teraz? – OstroŜnym?
– I to jak, Em. – Wstał i popatrzył na nią z góry. – Gdybym nie mógł
pogadać o tym z tobą, chyba bym zwariował.
– MoŜe szkoda – bąknęła ponuro. – Co?
– Nic.
– W porządku. – Uśmiechnął się. Wskazał w stronę warsztatu. – Idę po
wodę sodową. Przynieść ci?
– Nie, dziękuję.
Kiwnął głową i odszedł. Patrzyła za nim uwaŜnie. Po raz pierwszy tak
bardzo uwaŜnie. Niezły tyłek, pomyślała. Zaskoczona, Ŝe zwróciła na to uwagę.
Upał odbierał ostatni dech w piersiach. Pot zalewał oczy. A myśli w jej
głowie gnały jak szalone. JuŜ dawno nie była taka wściekła. Czuła się obraŜona i
zraniona.
Niecałe trzy lata wcześniej pozwoliła, by inny męŜczyzna uśpił jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl