[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MAUREEN CHILD
Komandos w potrzasku
Marine under the Mistletoe
Tłumaczył: Zbigniew Studziński
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wpadł jej w oko natychmiast.
Marie Santini wyglądała przez okno swojego warsztatu samochodowego.
Przyglądała się stojącemu na podjeździe męŜczyźnie. A nie było to takie łatwe,
bowiem wszystkie szyby pokryte były śnieŜynkami, bałwankami i innymi
świątecznymi nalepkami. Jednak się starała. Wysoki, pomyślała. Włosy ciemne,
krótko ostrzyŜone. Na nosie, choć niebo było zachmurzone, miał okulary
przeciwsłoneczne, jakie zwykli nosić piloci. Wydatne, kwadratowe szczęki
znamionowały upór i zdecydowanie.
Ideał.
Taki właśnie ideał był jej potrzebny. Kolejny męŜczyzna rozkochany w
swoim samochodzie. Do szaleństwa. Gdy zepsuje się samochód kobiety, ta
odstawia go do warsztatu i odbiera, kiedy jest gotowy. MęŜczyzna nie odstępuje
swego pojazdu na krok. Kręci się dookoła, zagląda mechanikowi przez ramię,
wciąŜ zadaje pytania i krzywi się boleśnie przy kaŜdym zgrzytnięciu narzędzi.
Marie Santini lubiła samochody jak mało kto. Ale umiała zrozumieć, Ŝe
nawet przy najtrudniejszym zabiegu auto nie będzie przecieŜ krwawić.
Pomyślała o kończącym się tygodniu. O tym, Ŝe nie było zbyt duŜego
ruchu w interesie. Zastanawiała się, czy nie wyjść na zewnątrz i nie zachęcić
męŜczyzny w okularach do wejścia do środka. WłoŜyła granatową bluzę, lecz
nie zapięła jej, Ŝeby wyraźnie widać było napis na koszulce: „Marie Santini.
Chirurg samochodowy” i ruszyła do drzwi.
To ma być warsztat samochodowy?!
Davis Garvey z niedowierzaniem przyglądał się niewielkiemu,
schludnemu zakładowi. Ściany z surowych desek lśniły śnieŜną bielą. Jaskrawo-
niebieskie framugi okien i Ŝaluzje dodawały całości słodkiego uroku. A po obu
stronach drzwi stały wielkie donice pełne purpurowych i białych kwiatów.
Obok, szeroko otwarte, podwójne wrota garaŜowe ukazywały wnętrze
warsztatu. Na ścianach, na półkach i uchwytach migotały, czyściutkie jak ze
sklepu, narzędzia.
Gdyby nie widok wnętrza warsztatu, moŜna by pomyśleć, Ŝe stoi się
przed herbaciarnią albo czymś w podobnym stylu.
Spodziewał się czegoś większego. Kiedy słuchał, jak komandosi w bazie
Pendleton opowiadali o tym miejscu, wyobraŜał sobie, iŜ będzie to okazałe,
kipiące bogactwem gmaszysko. Tymczasem stał przed nieduŜym, skromnym
budyneczkiem. I tylko czerwono-biało-niebieski napis na frontonie upewniał go,
Ŝe trafił dobrze. Do warsztatu Santinich.
Skrzywił się. Przypomniał sobie głosy kolegów, którzy z naboŜnym
niemal podziwem mówili: „Jeśli Marie Santini nie poradzi sobie z twoim
samochodem, to nikt juŜ go nie naprawi”.
Mimo to wciąŜ nie był całkiem przekonany, czy dobrze zrobił, Ŝe tu trafił.
Z trudem godził się z myślą, Ŝe jego auto miałaby naprawiać kobieta. Jednak
miał w koszarach tak duŜo pracy, Ŝe nie mógł zająć się tym sam.
Od pobliskiego oceanu dmuchnął zimny wiatr i Davis włoŜył ręce w
kieszenie starych, wytartych dŜinsów. Zadarł głowę i zapatrzył się w gęste, bure
chmury sunące tuŜ nad ziemią. Co teŜ stało się ze słoneczną Kalifornią, o której
tyle słyszałem, pomyślał. Przyjechał do bazy Pendleton przed tygodniem i przez
cały czas albo padało, albo straszyło deszczem.
Drzwi się otworzyły i z zakładu wyszła dziewczyna. Długie do ramion,
ciemne włosy zaczesała do tyłu. W uszach miała kolczyki. Małe, srebrne
kółeczka. Ubrana była w bawełnianą koszulkę, sprane dŜinsy i tenisówki.
Rozpięta granatowa bluza trzepotała na wietrze jak skrzydła wielkiego ptaka.
– Cześć – powiedziała i obdarzyła przybysza uśmiechem, od którego od
razu zrobiło się cieplej.
– Cześć – odparł i spojrzał w najbardziej zielone oczy, jakie kiedykolwiek
widział. Davis nie wiedział, czy Marie Santini ma jakiekolwiek pojęcie o
samochodach. Ale na pewno wykonała mistrzowskie posunięcie, zatrudniając tę
dziewczynę, by witała klientów.
– Czy mogę w czymś pomóc? – spytała po krótkim milczeniu.
Davis zamrugał nieprzytomnie powiekami. Na moment zapomniał, po co
tu przyjechał.
– Nie sądzę – odparł. – Chciałbym porozmawiać z Marie Santini.
– Właśnie to robisz – prychnęła zniecierpliwiona. NiemoŜliwe.
– To ty? – Przyjrzał się jej uwaŜnie. Spostrzegł przy tym, Ŝe jest
fantastycznie zbudowana. – Jesteś mechanikiem samochodowym?
– Oczywiście. – Odgarnęła z oczu niesforny kosmyk.
– Ty jesteś Marie Santini? – powtórzył z niedowierzaniem. Kiedy koledzy
z bazy opowiadali mu o dziewczynie naprawiającej samochody, wyobraŜał
sobie kogoś podobnego do bohaterki oper Wagnera, Brunhildy.
Dziewczyna bez słowa rozchyliła szerzej poły bluzy i wskazała napis na
koszulce.
– Wcale nie wyglądasz na mechanika – stwierdził Davis. Co z ciebie za
mechanik, jeśli nie masz nawet smaru za paznokciami, pomyślał.
– Spodziewałeś się wielkoluda w brudnym kombinezonie? – SkrzyŜowała
ramiona, podkreślając niechcący zachwycający kształt swoich piersi. –
Przepraszam, Ŝe zawiodłam twoje oczekiwania – dorzuciła. – Ale jestem
diabelnie dobrym mechanikiem.
– Jesteś bardzo pewna siebie.
– Muszę być – mruknęła. – Większość czasu zabiera mi udowadnianie
tego męŜczyznom takim jak ty.
– Co to znaczy: takim jak ja?
– Takim, którzy uwaŜają, Ŝe kobieta nie moŜe znać się na samochodach
lepiej niŜ oni.
– Hola, hola! – zawołał. ZłoŜył ramiona na piersi i spojrzał na nią groźnie.
Jeszcze nikt go tak nie podsumował. Na co dzień pracował z wieloma
kobietami. Wszystkie były świetnymi Ŝołnierzami. Kobieta mogła więc być i
mechanikiem. Nie na tym polegał problem. Problemem był dla Davisa kaŜdy
mechanik, który dotykał JEGO samochodu. Gdyby nie miał tak duŜo pracy,
najchętniej sam zrobiłby wszystko przy swoim aucie.
– Nie – odparła – to ty się uspokój. To ty przyjechałeś do mnie. Ja nie
uganiałam się za tobą, nie prosiłam, Ŝebyś dał mi swój samochód do naprawy.
– Fakt – westchnął.
– Rozmyśliłeś się?
– Sam nie wiem.
– Wobec tego się zastanów. – Marie ruszyła w kierunku mustanga.
– Dla wszystkich klientów jesteś taka czarująca i uprzejma? – PodąŜył za
nią.
– Tylko dla tych upartych – odparła.
– Dziwię się, Ŝe jeszcze nie zbankrutowałaś – mruknął. Nie mógł oderwać
oczu od jej rozkołysanych bioder.
– Przestaniesz się dziwić, kiedy naprawię ci auto. Gdyby nie wiedział
wcześniej, czym się Marie Santini zajmuje, gotów był załoŜyć się, Ŝe słuŜyła w
piechocie morskiej.
Marie nie chciała nawet myśleć, ileŜ to juŜ razy odbywała podobne
rozmowy. Odkąd dwa lata wcześniej przejęła zakład po ojcu, kaŜdy klient
patrzył na nią z tym samym niedowierzaniem.
JuŜ bardzo dawno przestało to być zabawne.
Czemu więc teraz mnie to ucieszyło? pomyślała.
Zatrzymała się przy mustangu i spojrzała w niebieskie oczy jego
właściciela. Poczuła gwałtowny skurcz Ŝołądka. Przypomniała sobie nagle, Ŝe
jest kobietą. Szybko odsunęła od siebie tę myśl.
– Pozwól, Ŝe zgadnę – powiedziała. – Jeszcze nigdy nie spotkałeś
mechanika samochodowego płci Ŝeńskiej?
– To prawda – przyznał.
Ujął ją tym wyznaniem. Poza tym zauwaŜyła, Ŝe otrząsnął się z szoku
prędzej niŜ większość klientów. Ale teŜ był zupełnie inny niŜ oni.
Zdecydowanie bardziej męski. Miał potęŜniejsze ramiona, silniejsze mięśnie,
dłuŜsze nogi, bardziej wyrazistą twarz, no i te niebieskie oczy... Marie miała
wraŜenie, Ŝe przewierca ją nimi na wylot.
A to dawało wiele do myślenia.
JuŜ dawno przekonała się, Ŝe męŜczyźni nigdy nie widzą w niej kobiety, z
którą chcieliby umówić się na randkę.
– Kiedyś musi być ten pierwszy raz, sierŜancie – zauwaŜyła.
Zdumiony, wysoko uniósł brwi. Marie z trudem ukryła uśmiech.
– Skąd wiesz, Ŝe jestem sierŜantem?
Nie było to wcale trudne dla kogoś wychowanego w Bayside. Do bazy
Pendleton nie było dalej niŜ dwa kilometry i w miasteczku zawsze pełno było
Ŝołnierzy. Łatwo było ich rozpoznać, nawet w cywilnych ubraniach.
– To proste – odparła, rozbawiona. – Jesteś regulaminowo ostrzyŜony. I
stoisz tak, jakby ktoś krzyknął przed chwilą: „Spocznij!”.
Davis zmarszczył czoło. Uświadomił sobie, Ŝe Marie ma rację.
– A jeśli chodzi o twój stopień wojskowy... – ciągnęła. – Jesteś zbyt stary
na szeregowca, zbyt ambitny i dumny na kaprala, a nie dość arogancki, by być
oficerem. Czyli jesteś sierŜantem.
– Dokładniej, starszym sierŜantem – bąknął Davis. Był zdumiony i
rozbawiony zarazem.
– Zapamiętam. – Przez chwilę wydało się jej, Ŝe dostrzegła w niebieskich
oczach cień zainteresowania. NiemoŜliwe, pomyślała szybko.
– Ale wracając do rzeczy – wzięła się w garść. – W czym problem?
– To ty jesteś mechanikiem. Sama mi powiedz.
Poczuła gniew. Choć przecieŜ powinna była juŜ przywyknąć do takich
sytuacji. Nie był pierwszym i na pewno nie ostatnim męŜczyzną, który starał się
sprawdzić jej wiedzę i umiejętności, zanim powierzył jej swoje ukochane cacko.
Z dumą mogła jednak przyznać, Ŝe kiedy któryś z nich raz się przekonał,
pozostawał jej wiernym klientem.
– Jak uwaŜasz – spytała – dlaczego męŜczyźni mogą projektować suknie i
nikogo to nie dziwi? A kobieta mechanik stale musi udowadniać, Ŝe zna się na
samochodach? Czy wyobraŜasz sobie, Ŝeby ktokolwiek kazał Calvinowi
Kleinowi nawlec igłę, nim złoŜy u niego zamówienie?
– Nie. – Davis potrząsnął głową. – Ale gdyby nawet stary Calvin krzywo
wszył lamówkę, sukienka i tak się nie rozleci, prawda?
Tu musiała przyznać mu rację.
– No dobrze – powiedziała – przejedziemy się, zgoda? Daj mi kluczyki. –
Wyciągnęła rękę. Davis patrzył na nią bardzo długo.
– MoŜe ja poprowadzę? – spytał w końcu.
– Nie ma mowy. – Energicznie pokręciła głową. – Ja muszę prowadzić,
Ŝeby dokładnie wyczuć samochód.
Ten jej uśmiech! Był stanowczo zbyt urzekający. śeby odegnać
niepokojące go myśli, Davis prędko wręczył Marie kluczyki. Usiadł na miejscu
pasaŜera i obserwował ją uwaŜnie. Uruchomiła silnik.
Obejrzał się za siebie. Na otwarty na ościeŜ warsztat i sklep.
– Czy zamierzasz...? – zaczął.
– Ciiiicho – syknęła.
Był tak zaskoczony, Ŝe zamilkł posłusznie. JuŜ bardzo dawno nikt go nie
uciszał.
Pochyliła na bok głowę, przymknęła oczy i w skupieniu wsłuchiwała się
w warkot motoru.
Po chwili otworzyła oczy, wyprostowała się i włączyła bieg.
– Co mówiłeś? – spytała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl