[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lee ChildCZASAMI WARTO UMRZEĆLee ChildTytuł oryginału: 61 HOURSCopyright © Lee Child 2010 Ali rights reservedPolish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2011Polish translation copyright © Andrzej Szulc 2011Redakcja: Beata Słama Zdjęcie na okładce: Vetta/Getty Images/Flash Press Media Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz Skład: LagunaISBN 978-83-7659-507-8DystrybucjaFirma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. sp. k.-a. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. t./f. 22.535.0557, 22.721.3011/7007/7009 www.olesiejuk.plSprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe www.empik.com www.merlin.pl www.gandalf.com.pl www.ksiazki.wp.pl www.amazonka.plWydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa www.wydawnictwoalbatros.comKJ2011. Wydanie I Druk: Opolgraf S.A., Opole*Jack Reacher: CVImiona i nazwisko:Jack Reacher (drugiego imienia nie ma)Narodowość:AmerykańskaUrodzony:29 października 1960 rokuCharakterystyczne dane:195 cm; 99-110 kg; 127 cm w klatce piersiowejUbranie:Kurtka 3XLT, długość nogawki mierzona od kroku 95 cmWykształcenie:Szkoły na terenie amerykańskich baz wojskowych w Europie i na Dalekim Wschodzie; Akademia Wojskowa West PointPrzebieg służby:13 lat w żandarmerii armii Stanów Zjednoczonych; w 1990 zdegradowany z majora do kapitana, zwolniony do cywila w randze majora w 1997 rokuOdznaczenia służbowe: Wysokie:Srebrna Gwiazda, za wzorową służbę Service Medal, Legia Zasługi Ze środkowej półki: Soldier's Medal, Brązowa Gwiazda, Purpurowe Serce Z dolnej półki: „Junk awards"Matka:Josephine Moutier Reacher, ur. 1930 we Francji, zm. 1990Ojciec:Żołnierz zawodowy, korpus piechoty morskiej, służył w Korei i WietnamieBrat:Joe, ur. 1958, zm. 1997; 5 lat w wywiadzie armii Stanów Zjednoczonych; Departament SkarbuOstatni adres:NieznanyCzego nie ma:Prawa jazdy; prawa do zasiłku federalnego; zwrotu nadpłaconego podatku; dokumentu ze zdjęciem; osób na utrzymaniu1Czternasta pięćdziesiąt pięć. Dokładnie sześćdziesiąt jeden godzin, zanim to się wydarzy. Adwokat wjechał na pusty parking. Ziemię pokrywała jednocalowa warstwa świeżego śniegu, dlatego przez minutę grzebał się, zakładając śniegowce. W końcu wysiadł, postawił kołnierz płaszcza i podszedł do wejścia dla odwiedzających. Z północy wiał przenikliwy wiatr sypiący grubymi płatkami śniegu. Sześćdziesiąt mil dalej szalała śnieżyca. W radiu bez przerwy o tym trąbili.Adwokat wszedł do środka i strząsnął śnieg z butów. Nie było kolejki — to nie był normalny dzień odwiedzin. Przed sobą miał wyłącznie puste pomieszczenie, pusty taśmociąg z urządzeniem prześwietlającym, bramkę wykrywacza metali oraz trzech rozleniwionych strażników. Nie znał ich, lecz mimo to skinął im głową. Stali po tej samej stronie co on. Więzienie to świat zerojedynkowy. Albo jest się za kratkami, albo nie. Oni nie byli. On też nie.Na razie.Wziął z chybotliwego stosu szarą plastikową tacę i położył na niej zwinięty płaszcz. Zdjął marynarkę, złożył ją i położył na płaszczu. W więzieniu było gorąco. Taniej kupić więcej oleju opałowego, niż wydać osadzonym po dwa komplety garderoby, jeden na lato i drugi na zimę. Słyszał wydawane9przez nich odgłosy: brzęk metalu i stukanie o beton, rozlegające się od czasu do czasu dzikie wrzaski i niski pomruk rozmów, a wszystko to stłumione przez zbiegające się pod ostrymi kątami korytarze i wiele zamkniętych drzwi.Adwokat opróżnił kieszenie spodni z kluczyków, portfela, komórki i drobnych monet i położył te wszystkie ciepłe, osobiste przedmioty na marynarce. Wziął do ręki szarą plastikową tacę, ale nie umieścił jej na taśmociągu. Zamiast tego zaniósł ją do małego okienka w ścianie i zaczekał, aż weźmie ją kobieta w mundurze i da mu w zamian numerek.Stając przed bramką wykrywacza metali, poklepał się po kieszeniach i popatrzył na strażników, jakby czekał na zaproszenie. Zachowanie wyuczone na lotnisku. Strażnicy pozwolili, by stał tak przez minutę: mały nerwowy mężczyzna bez marynarki i z pustymi rękami. Bez teczki. Bez notesu. Nawet bez długopisu. Nie przyjechał tu, by udzielić porady. Przyjechał, by ją otrzymać. Nie żeby mówić, lecz by słuchać. I z całą pewnością nie zamierzał zapisać tego, co usłyszy, na żadnym skrawku papieru.Strażnicy dali znak, żeby przechodził. Zapaliło się zielone światełko i nie odezwał się sygnał alarmowy, ale pierwszy strażnik i tak sprawdził go ręcznym wykrywaczem, a drugi obmacał. Trzeci zaprowadził go w głąb kompleksu przez szereg drzwi zaprojektowanych tak, by nie mogły się otworzyć, dopóki nie zamkną się poprzednie i następne, przez korytarze krzyżujące się tak, by spowolnić tempo ucieczki, obok grubych zielonych szyb, za którymi widać było czujne twarze.Hol wejściowy był zuniformizowany: linoleum na podłodze, zielona farba na ścianach i jarzeniówki pod sufitem. Miał połączenie ze światem zewnętrznym: kiedy otwierano drzwi, do środka wpadało zimne powietrze, na podłodze widniały plamy soli i kałuże topiącego się śniegu. Wewnątrz więzienie było inne. Nie miało połączenia ze światem. Nie było tam widać nieba, nie było pogody. Nikt nie przejmował się wystrojem wnętrz: wszędzie surowy beton, wytarty i lśniący tam,10gdzie dotykały go rękawy i ramiona, w innych miejscach matowy i zakurzony. Pod stopami szorstka szara farba, dokładnie taka sama jak w garażu entuzjasty motoryzacji. Śniegowce adwokata głośno na niej skrzypiały.Rozmównice były cztery. Każda stanowiła pozbawiony okien betonowy sześcian, przedzielony przez długi blat oraz zamontowane nad nim pancerne szyby. Pod sufitem paliły się okra-towane lampy. Na betonowym blacie nadal widać było ślady szalunku. Trzy grube szyby zachodziły na siebie, żeby rozmawiający mogli się słyszeć. Centralna szyba miała wycięty otwór na dokumenty. Tak samo jak w banku. Obie połowy pomieszczenia miały swoje krzesło i swoje drzwi. Idealnie symetryczne. Adwokaci wchodzili z jednej strony, osadzeni z drugiej. Później wychodzili tą samą drogą którą przyszli, każdy w swoją stronę.Strażnik otworzył drzwi z korytarza i zrobił dwa kroki do środka, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Następnie stanął z boku i wpuścił do rozmównicy adwokata. Adwokat wszedł i zaczekał, aż strażnik zamknie za sobą drzwi. Kiedy prawnik został sam, usiadł i zerknął na zegarek. Spóźnił się osiem minut. Jechał wolno z powodu pogody. Spóźnienie w innym przypadku świadczyłoby o braku profesjonalizmu i szacunku. Ale spotkanie w więzieniu różniło się od innych. Dla więźniów czas nie ma znaczenia.Po kolejnych ośmiu minutach w ścianie za szybami otworzyły się drugie drzwi. Strażnik wszedł do środka, sprawdził pomieszczenie, po czym coftiął się i do rozmównicy, powłócząc nogami, wszedł więzień. Klient adwokata. Biały, zupełnie łysy i z olbrzymią nadwagą ubrany w pomarańczowy więzienny strój. Nogi w kostkach i ręce w nadgarstkach miał skute łańcuchami, które wydawały się delikatne niczym biżuteria. Miał mętne oczy, uległą bezmyślną twarz i przez cały czas poruszał ustami jak ograniczona umysłowo osoba usiłująca zapamiętać skomplikowaną informację.Drzwi w ścianie się zamknęły.11Więzień usiadł.Adwokat przysunął swoje krzesło do blatu.Więzień zrobił to samo.Symetrycznie.— Przepraszam za spóźnienie — powiedział adwokat.Więzień nie odpowiedział.— Co słychać? — zapytał prawnik.Więzień nie odpowiedział.Adwokat milczał. W rozmównicy było gorąco. Minutę później więzień zaczął mówić, recytować, przekazywać instrukcje, zdania i akapity, których nauczył się na pamięć. „Zwolnij trochę", prosił co jakiś czas adwokat i za każdym razem facet przerywał, czekał chwilę, a potem zaczynał na nowo, od początku poprzedniego zdania, nie zmieniając ani trochę tempa i melodii wypowiedzi. Jakby nie potrafił komunikować się w inny sposób.Podobnie jak inni prawnicy adwokat uważał, że ma bardzo dobrą pamięć, zwłaszcza do szczegółów. Wysiłek, z jakim starał się wszystko dokładnie zapamiętać, odwracał jego uwagę od treści otrzymywanych instrukcji, lecz mimo to, zanim więzień skończył i odchylił się do tyłu, zdążył naliczyć w nich czternaście różnych przestępczych propozycji.Nie odezwał się ani słowem.— Zapamiętał pan wszystko? — zapytał więzień.Adwokat pokiwał głową a jego rozmówca zapadł w bydlęcybezruch. Przypominał pasącego się na polu cierpliwego osła. Czas dla więźniów nie ma znaczenia. Szczególnie dla tego. Adwokat odsunął krzesło i wstał. Drzwi się otworzyły i wyszedł na korytarz.Piętnasta pięćdziesiąt pięć.Zostało sześćdziesiąt godzin.Na adwokata czekał ten sam strażnik. Dwie minuty później znów znalazł się na parkingu. W holu włożył ciepłe ubranie i schował do kieszeni wszystkie swoje rzeczy. Ich swojski, znajomy ciężar dodawał mu otuchy. Śnieg rozpadał się na12dobre, zrobiło się chłodniej, wiał silniejszy wiatr. Zapadał szybki wczesny zmierzch. Adwokat siedział przez chwilę z zapalonym silnikiem i włączonym ogrzewaniem fotela. Wycieraczki zgarniały na lewo i prawo śnieg z przedniej szyby. Wreszcie ruszył powoli, zataczając szeroki krąg. Opony samochodu skrzypiały na świeżym śniegu, przednie światła wycinały jasne łuki w zadymce. Podjechał do bramy w ogrodzeniu z siatki, odczekał swoje i kiedy sprawdzono mu bagażnik, ruszył prostą długą drogą która prowadziła przez miasto do autostrady.• • •Czternaście przestępczych propozycji. Czternaście przestępstw, jeśli przekaże te propozycje i zostaną zrealizowane, co z pewnością nastąpi. Właściwie piętnaście przestępstw, ponieważ on sam stanie się wówczas współsprawcą. A może nawet dwadzieścia osiem przestępstw, jeżeli prokurator uzna, że jest współsprawcą czternastu oddzielnych przestępstw, co może zrobić po prostu dla jaj. Dwadzieścia osiem powodów, by okryć się hańbą stracić prawo wykonywania zawodu, wylądować na ławie oskarżonych, a potem za kratkami. Prawie ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl