[ Pobierz całość w formacie PDF ]

C. J. Cherry

 

 

Ludzie z Gwiazdy Pella

 

 

Księga I  

      . 1 .        

 

   ZIEMIA I POZA NIĄ: 2005-2352

    Gwiazdy, podobnie jak wszystkie inne pionierskie przedsięwzięcia człowieka, były typową fanaberią, ambicją tak samo szaloną i nierealistyczną, jak pierwsza wyprawa na wielkie oceany samej Ziemi, pierwsze wzbicie się w powietrze albo pierwszy lot w kosmos. Od kilku lat egzystowała, przynosząc spore zyski, Stacja Sol; w kosmosie powstawały zalążki kopalń, zakładów produkcyjnych, instalacji energetycznych zaczynające się już spłacać. Ziemia przyjęła to za rzecz naturalną równie szybko jak dotychczas, gdy chodziło o wszystkie przełomowe osiągnięcia nauki i techniki, z których czerpała korzyści. Misje ze stacji badały Układ, realizując program niezrozumiały dla mas i nie napotykały zdecydowanego sprzeciwu, ponieważ nie zakłócało to komfortu Ziemi.

    I tak, właściwie bez rozgłosu, wyruszyła do dwóch najbliższych gwiazd pierwsza bezzałogowa sonda z zadaniem zebrania danych i powrotu - co samo w sobie było operacją bardzo skomplikowaną. Start ze stacji spotkał się z pewnym zainteresowaniem opinii publicznej, ale lata oczekiwania na wyniki to . stanowczo za długo, masowe środki przekazu przestały więc zajmować się sondą, gdy tylko opuściła granice Układu Słonecznego. O wiele większe zainteresowanie wzbudził jej powrót. Przyczyniła się do tego po części nostalgia pamiętających jej start przed dziesięcioma laty, a po części ciekawość młodzieży, która nie bardzo orientowała się, o co w tym wszystkim chodzi. Zebranie i dostarczenie danych w ilości zapewniającej specjalistom zajęcie na wiele lat, stanowiło o sukcesie misji... ale laikom nie można było wyjaśnić w sposób prosty i przejrzysty pełnego znaczenia obserwacji poczynionych przez sondę. W odczuciu szerokich kręgów społeczeństwa misja była fiaskiem; opinia publiczna, oceniając jej wyniki, szukała zysków, skarbów, bogactw, dramatycznych odkryć.

    A sonda dotarła do gwiazdy, w której sąsiedztwie istniały warunki pozwalające na egzystencję Ziemian, odkryła pas kosmicznego śmiecia, składający się z okruchów materii, planetoid, nieregularnych odłamów skalnych mniejszych wymiarami od planety, z interesującymi tendencjami do formacji systemowej i planetę-towarzysza z własną świtą skalnych brył i księżyców... planetę spustoszoną, nagą i posępną. Nie był to żaden Eden, żadna druga Ziemia, nie było to nic lepszego od tego, co istniało w rodzimym Układzie Słonecznym; dalekiej trzeba było drogi, żeby to stwierdzić. Prasa usiłowała wyjaśniać problemy, których sama nie była w stanie pojąć, szukała gorączkowo czegoś, czym można by przyciągnąć czytelników i szybko straciła zainteresowanie całą sprawą. Podnoszono jeszcze kwestię kosztów; uciekano się też do mglistych i beznadziejnych porównań z Kolumbem, po czym masmedia przerzuciły się szybko na kryzys polityczny w akwenie Morza Śródziemnego, o wiele bardziej zrozumiały i daleko krwawszy.

    Personel naukowy Stacji Sol odetchnął z ulgą i nie nadając sprawie rozgłosu zainwestował część swego budżetu w skromną ekspedycję załogową, która miała oficjalnie wyruszyć na czymś przypominającym trochę podróżującą miniaturę samej Stacji Sol i pozostać przez jakiś czas na orbicie tego nowo odkrytego świata, żeby prowadzić obserwacje.

    A nieoficjalnie, żeby dalej rozbudowywać swoją jednostkę na podobieństwo Stacji Sol, żeby przetestować techniki wytwarzania stosowane przy budowie drugiego co do wielkości satelity Ziemi... W odmiennych warunkach Korporacja Sol wyasygnowała na ten cel pokaźną kwotę, kierując się po trosze ciekawością, a po trosze zrozumieniem znaczenia stacji kosmicznych i przewidywaniem zysków, jakie może przynieść ich rozwój. Taki był początek.

    Te same okoliczności, które sprawiły kiedyś, że Stacja Sol stała się przedsięwzięciem praktycznym, przyczyniły się teraz do przetrwania pierwszej stacji gwiezdnej. Potrzebowała ona jedynie minimum zaopatrzenia w biomateriały z Ziemi; były to w większości artykuły luksusowe ułatwiające życie coraz większej liczbie stacjonujących tam techników, naukowców i ich rodzin. Jednocześnie eksploatowano miejscowe złoża bogactw naturalnych; w miarę zaspokajania własnych potrzeb stacji zaczęto wysyłać na Ziemię nadwyżki wydobywanych rud; i tak powstało pierwsze ogniwo łańcucha. Ta pionierska kolonia dowiodła, że planeta ziemiopodobna nie jest koniecznym warunkiem egzystencji, że nie trzeba wcale średniej wielkości gwiazdy typu Słońca, wystarczy po prostu wiatr słoneczny, obecność zwykłego "gruzu" składającego się z rud metali, skał i lodu. Po zbudowaniu jednej stacji moduł podstawowy można było przerzucić do następnej gwiazdy, nieważne jakiego typu. Bazy naukowe, produkcja: przyczółki, dzięki którym można było sięgnąć do następnej, obiecującej gwiazdy; i następnej i tak dalej. Ziemska eksploracja kosmosu odbywała się począwszy od wąskiego sektora, niczym złożonego wachlarza, który rozszerzał się systematycznie.

    Korporacja Sol rozrosła się, wypełniając nowe zadania, do których nie została pierwotnie powołana i zarządzała nie tylko Stacją Sol, ale i innymi, stała się tym, czym nazywały ją już od jakiegoś czasu załogi stacji gwiezdnych: Kompanią Ziemską. Sprawowała władzę i nad stacjami, którymi kierowała na wielkie odległości liczone w latach świetlnych, i na Ziemi, gdzie sprowadzanie coraz większych ilości rud, artykułów medycznych i posiadanie kilku patentów przynosiło jej ogromne zyski. Powolny, bo system był dopiero w fazie rozruchu, ale stały dopływ towarów i nowych, kosmicznych technologii zapewniał Kompanii dochód, a w konsekwencji panowanie na Ziemi. Kompania w coraz większej liczbie wysyłała statki handlowe: teraz nie musiała już robić nic innego. Załogi obsadzające te statki przywykały podczas długich lotów do izolowanego i jedynego w swoim rodzaju trybu życia, nie żądając niczego poza udoskonalaniem sprzętu, który zaczynały traktować jako swój własny; stacja, z kolei, pomagała stacji, przesyłając jedna drugiej ziemskie towary, każda o krok dalej, do swojego najbliższego sąsiada i cała wymiana kończyła się z powrotem na Stacji Sol, gdzie przeważającą część kredytu przeznaczano na drogie biomateriały i takie dobra, które produkowała tylko Ziemia.

    Były to wielkie, dobre dni dla tych, którzy sprzedawali owe bogactwa: fortuny rodziły się i upadały; tak samo rządy; korporacje stawały się coraz potężniejsze, a Kompania Ziemska, w swych wielu postaciach, gromadziła ogromny majątek i kierowała sprawami narodów. Był to wiek niepokoju. Nowo uprzemysłowione populacje i zamieszanie w każdym kraju wchodzącym na ten długi, długi szlak w pogoni za pracą, bogactwem, osobistymi marzeniami o wolności, odwieczny pęd za Ziemią Obiecaną, drogi życiowe powielane na nowym i rozleglejszym oceanie, w obcych środowiskach.

    Stacja Sol stała się odskocznią, już nie egzotyczną, ale bezpieczną i znaną. Kompania Ziemska kwitła spijając bogactwo stacji gwiezdnych i znowu sytuacja uznana została za naturalną przez tych, którzy z niej korzystali.

    A stacje gwiezdne pielęgnowały sentyment do tego tętniącego życiem barwnego świata, który powołał je do istnienia, sentyment do Matki Ziemi w nowym i zabarwionym emocją znaczeniu tego określenia, tej która przysyłała cenne towary, żeby im żyło się lepiej; luksusowe dobra, które w pustynnym wszechświecie przypominały im, że istnieje przynajmniej jedna kolebka życia. Statki Kompanii Ziemskiej gwarantowały im przeżycie, romantyczny wątek do ich egzystencji wprowadzały zaś sondy Kompanii Ziemskiej, lekkie, szybkie jednostki zwiadowcze, które pomagały stawiać kolejne kroki bardziej selektywnie. Był to wiek Wielkiego Kręgu; tak nazywano trasę, jaką przemierzały frachtowce Kompanii Ziemskiej w swej nieustającej podróży od Matki Ziemi do Matki Ziemi.

    Gwiazda za gwiazdą, gniazda za gwiazdą... w sumie było ich dziewięć - aż po Pell, która, jak się okazało, posiadała nadający się do zamieszkania świat, gdzie wreszcie natknięto się na życie.

    Odkrycie to zburzyło wszystkie porozumienia i na zawsze zakłóciło równowagę Wielkiego Kręgu.

    Gwiazda Pella i Świat Pella ochrzczone zostały tak od nazwiska kapitana statku, który je odkrył; planeta okazała się zamieszkana.

    Upłynęło wiele czasu, nim wieść dotarła Wielkim Kręgiem na Ziemię; szybciej dowiedziały się o odkryciu pobliskie stacje gwiezdne i nie tylko naukowcy ruszyli tłumnie ku Światu Pella. Lokalne kompanie, świadome ekonomicznych konsekwencji odkrycia, rzuciły się jedna przez drugą na gwiazdę, byle tylko nie zostać w tyle; za nimi przybyły całe społeczności; dwie stacje orbitujące wokół pobliskich, mniej interesujących gwiazd stanęły w obliczu groźby wyludnienia, a nawet całkowitego porzucenia, co w końcu się stało. W gorączce rozwoju i wrzenia wywołanego budową stacji przy Pell ambitni ludzie zerkali już ku dwóm dalszym gwiazdom, leżącym za Pell, na zimno kalkulując i patrząc w przyszłość, bo oto Pell mogła stać się źródłem dóbr podobnych do ziemskich, artykułów luksusowych - potencjalnym zakłóceniem w kierunkach wymiany handlowej i zaopatrzenia.

    Na Ziemi zaś, kiedy powracające frachtowce przywiozły wieść podjęto gorączkowe starania o... zignorowanie Pell. Obce życie. Kompania doznała wstrząsu; organizowano pospiesznie dyskusje na temat moralności i linii postępowania nie bacząc na fakt, że informacje dotarły z ponad dwudziestoletnim opóźnieniem jak gdyby można teraz było wpłynąć na decyzje, które tam, na Pograniczu dawno już zapadły. Sytuacja była nie do opanowania. Inne życie. Waliły się w gruzy hołubione przez człowieka wyobrażenia o realiach kosmosu. Rodziły się kwestie natury filozoficznej i religijnej, pojawiały się problemy, wobec których łatwiej było popełnić samobójstwo niż stawić im czoła. Rozkwitały nowe kulty. Ale, jak donosiły inne przybywające statki, tubylcy ze Świata Pella nie byli nadzwyczaj inteligentni ani wojowniczy, nic nie budowali i przypominali raczej niższe naczelne: porośnięci byli brązowym futrem, chodzili nago i mieli duże, wiecznie zdziwione oczy.

    Ufff, odetchnął z ulgą mieszkaniec Ziemi. Antropocentryczny, geocentryczny wszechświat, w który zawsze wierzyła Ziemia, zatrząsł się w posadach, ale szybko odzyskał równowagę. Separatyści, którzy przeciwstawiali się Kompanii, w obliczu nowego zagrożenia oraz nagłego i wyraźnego załamania w wymianie towarowej, zdobywali wpływy i nowych zwolenników.

    Kompania pogrążała się w chaosie. Instrukcje wędrowały długo, a tymczasem Pell, wyzwolona spod kontroli Kompanii, rosła w siłę. Przy dalszych gwiazdach nagle wyrosły nowe, nie usankcjonowane przez Kompanię Ziemską stacje, stacje, które przyjęły nazwy Mariner i Viking; one, z kolei, założyły Stację Russella i Esperance. Z czasem dotarły na miejsce instrukcje Kompanii nakazujące wyludnionym teraz bliższym stacjom podjęcie takich to a takich działań, celem ustabilizowania handlu; czysty nonsens.

    Rozwinął się już nowy model wymiany towarowej. Niezbędnymi biomateriałami dysponowała Pell. Większość stacji gwiezdnych miała tam bliżej; a kompanie ze stacji gwiezdnych, które do niedawna widziały w Ziemi ukochaną Matkę, dostrzegły teraz nowe możliwości i wykorzystały je. Powstały kolejne stacje. Wielki Krąg został przerwany. Niektóre statki Kompanii Ziemskiej zrejterowały, by handlować z Nowym Pograniczem i nikt nie był w stanie ich zatrzymać. Handel istniał nadal, choć uległ modyfikacjom. Wartość towarów ziemskich spadała i w konsekwencji utrzymanie na dotychczasowym poziomie dobrobytu zawdzięczanego koloniom kosztowało Ziemię coraz więcej.

    Nadszedł kolejny szok. Przedsiębiorczy kupiec odkrył nowy świat, Cyteen. Powstawały dalsze stacje - Fargone, Paradise, Wyatt - i Wielki Krąg rozszerzał się coraz bardziej.

    Kompania Ziemska podjęła nową decyzję; program zwrotu kosztów, podatek od dóbr, który wyrównałby ostatnio poniesione straty. Prawili stacjom kazania o Społeczności Ludzkiej, o Długu Moralnym i długu wdzięczności.

    Niektóre stacje i kupcy zapłacili podatek. Inne odmówiły, zwłaszcza te leżące za Pell i Cyteen. Kompania, utrzymywały, nie wniosła żadnego wkładu w ich powstanie i nie ma prąwa wysuwać pod ich adresem żadnych roszczeń. Ustanowiono system dokumentów tożsamości i wiz oraz powołano organa kontrolne, co wywołało niezadowolenie wśród kupców, którzy uważali, że statki są ich własnością.

    Co więcej, ściągnięto z powrotem sondy; Kompania dawała tym samym do zrozumienia, że oficjalnie kładzie kres dalszemu nie kontrolowanemu rozwojowi Pogranicza. Sondy były uzbrojonymi, szybkimi statkami zwiadowczymi zapuszczającymi się śmiało w nieznane; ale teraz wykorzystywano je do innych zadań, do odwiedzania zbuntowanych stacji i nakłaniania ich do posłuszeństwa. Najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że załogi sond, bohaterowie Pogranicza, występowały teraz w roli sił porządkowych Kompanii.

    Kupcy żądni odwetu, frachtowce nie budowane z myślą o prowadzeniu działań wojennych, niezdolne do zwrotów pod ostrym kątem. Ale chociaż większość kupców deklarowała swą niechętną zgodę na płacenie podatku, zdarzały się jednak potyczki między występującymi w nowej roli sondami a zbuntowanymi kupcami. Buntownicy wycofali się w końcu do najdalszych kolonii, najmniej narażonych na środki przymusu stosowane przez Kompanię.

    Tak rozpoczęła się wojna, której nikt nie nazywał wojną; uzbrojone sondy Kompanii przeciwko zbuntowanym kupcom, którzy obsługiwali najdalsze gwiazdy; sytuacja taka była możliwa dzięki istnieniu Stacji Cyteen i nawet Pell nie była im potrzebna.

    I tak wytyczona została granica. Wielki Krąg wznowił działalność bez gwiazd położonych za Fargone, ale nie przynosił już takich zysków jak dawniej. Handel przez granicę odbywał się na dziwnych zasadach, bo płacący podatek kupcy mogli poruszać się bez żadnych ograniczeń, a rebelianci nie, pieczęcie zaś można fałszować i tak też czyniono. Wojna toczyła się ospale - od czasu do czasu parę salw oddanych do jakiegoś buntownika, który nawinął się pod celownik. Statki Kompanii nie były w stanie wskrzesić stacji położonych pomiędzy Pell a Ziemią; nie były one już zdolne do życia. Ich mieszkańcy emigrowali na Pell, na Stację Russella, na Marinera, Vikinga i jeszcze dalej.

    Statki, tak samo jak stacje, budowano już na Pograniczu. Stworzono tam zaplecze technologiczne i przybywało kupców. I wtedy przyszedł s k o k - teoria, która powstała na Nowym Pograniczu, na Cyteen, i została szybko wprowadzona w życie przez budowniczych statków z Marinera po stronie kontrolowanej przez Kompanię.

    I to był trzeci wielki cios wymierzony Ziemi. Stary, ograniczony szybkością światła sposób myślenia stracił aktualność. Frachtowce skokowe poruszały się teraz skrótami poprzez międzyprzestrzeń, a czas podróży z gwiazdy do gwiazdy, liczony dotąd w latach, skurczył się do miesięcy, a nawet dni. Udoskonalono technologie. Handel stał się nowym rodzajem gry i zmianie uległa strategia w ciągnącej się od dawna wojnie... stacje mogły nawiązać ściślejsze więzi.

    I oto nagle, dzięki wprowadzeniu skoków, powstała organizacja rebeliantów z najdalszego Pogranicza. Jej zalążkiem stała się koalicja Fargone z jej kopalniami, wkrótce bunt rozszerzył się na Cyteen, przyłączyły się Paradise i Wyatt, a po nich inne gwiazdy i obsługujący je kupcy. Krążyły pogłoski o trwającym od lat, nie zgłaszanym, ogromnym wzroście populacji osiąganym za pomocą technologii proponowanych niegdyś po drugiej stronie granicy, na terytorium Kompanii, kiedy istniało wielkie zapotrzebowanie na ludzi, na ludzkie istnienia, które zapełniłyby bezmierną, czarną nicość, które pracowałyby i budowały. Robiła to teraz Cyteen. Organizacja, Unia, jak jej członkowie nazywali ją, rozmnażała się i rosła w postępie geometrycznym, wykorzystując działające już wcześniej laboratoria - fabryki ludzi. Unia stawała się coraz potężniejsza. W ciągu dwóch dziesięcioleci rozrosła się niebywale pod względem zajmowanego terytorium i gęstości zaludnienia, proponowała jednoznaczną, nieskomplikowaną ideologię rozwoju i kolonizacji, prostą drogę do czegoś, co było luźną rebelią. Uciszała bezwzględnie tych, którzy mieli inne zapatrywania, mobilizowała się, organizowała, coraz silniej wypierając Kompanię.

    W końcu rozwścieczona opinia publiczna zażądała wyjaśnienia pogarszającej się sytuacji. Kompania Ziemska, rezydująca z powrotem na Stacji Sol, przeznaczając wpływy podatkowe na budowę potężnej floty złożonej wyłącznie ze statków skokowych, fortec bojowych, Europy, Ameryki i całego ich śmiercionośnego rodzeństwa.

    Unia też nie pozostawała w tyle; konstruowała wyspecjalizowane statki wojenne, unowocześniała je w miarę powstawania nowych technologii. Zbuntowani kapitanowie, którzy długie lata walczyli po stronie Unii z powodów osobistych, zostali pod byle pretekstem zdjęci ze stanowisk; ich statki oddano w ręce dowódców wyznających właściwą ideologię, wykazujących się większą bezwzględnością.

    Sukcesy przychodziły Kompanii coraz trudniej. Wielka flota ustępująca przeciwnikowi pod względem liczebności i mająca do pokrycia ogromne terytorium, nie położyła końca wojnie ani w rok, ani w pięć lat. A Ziemia była coraz bardziej znużona tym, co przerodziło się w niechlubny, irytujący konflikt. "Wstrzymać wszystkie gwiazdoloty", podnosił się krzyk korporacji finansujących. "Ściągnąć z powrotem nasze statki i niech te sukinsyny zdechną z głodu."

    Jeśli ktoś przymierał głodem, to raczej flota Kompanii niż Unia, ale Ziemia zdawała się nie rozumieć, że nie chodzi tu już o słabe, buntujące się kolonie, ale o formującą się, dobrze odżywianą, dobrze uzbrojoną potęgę. Te same krótkowzroczne posunięcia, przeciąganie liny pomiędzy separatystami a Kompanią, które w przeszłości doprowadziły do wyalienowania się kolonii, wszystko to odradzało się teraz w nasilonej postaci, a tymczasem handel zamierał; Ziemianie przegrali wojnę nie na Pograniczu, ale w gabinetach senatu i w salach posiedzeń na Ziemi i na Stacji Sol, przymierzając się do wydobywania bogactw naturalnych w rodzimym Układzie Słonecznym, co było opłacalne, i rezygnując ze wszystkich misji badawczych w jakimkolwiek kierunku.

    Nie liczyło się, że mieli teraz skok i że gwiazdy były blisko. Ich umysły zaprzątały wciąż stare problemy, ich własne problemy i ich własne kierunki polityki. Widząc odpływ najlepszych umysłów, Ziemia zakazała dalszej emigracji. Sama pogrążała się w ekonomicznym chaosie i na drenażu ziemskich zasobów naturalnych najczęściej skupiało się niezadowolenie opinii publicznej. Nigdy więcej wojny, powiedziano sobie na Ziemi; nagle wszystkim zaczęło zależeć na pokoju. Flota Kompanii, pozbawiona funduszów, tocząca wojnę na szerokim froncie, zdobywała zaopatrzenie gdzie i jak się dało.

    Pod koniec z dumnej niegdyś pięćdziesiątki została nędzną garstką piętnastu statków, tułających się razem po stacjach, które jeszcze chciały je przyjmować. Ową garstkę nazywano Flotą Maziana, zgodnie z tradycją Pogranicza, gdzie statków było z początku tak mało, że wrogowie znali się nawzajem z nazwiska i reputacji... tradycje zatarły się, ale niektóre nazwiska pozostały popularne. Znany był Unii, ku jej wielkiemu ubolewaniu

    Conrad Mazian z Europy, tak samo Tom Edger z Australii, Mika Kreshov z Atlantyku i Signy Mallory z Norwegii oraz pozostali kapitanowie Kompanii, nawet ci z rajderów. Nadal służyli Ziemi i Kompanii, ciesząc się coraz mniejszą sympatią i jednej, i drugiej. Nikt z obecnego pokolenia nie urodził się na Ziemi; ze znikomej liczby nowo zwerbowanych rekrutów nawet jedna osoba nie pochodziła z Ziemi ani ze stacji leżących na jej terytorium, bo stacje te obsesyjnie strzegły swej neutralności w toczącej się wojnie. Źródłem wyszkolonych załóg i żołnierzy byli dla Floty Maziana kupcy, większość nie z własnej woli.

    Pogranicze zaczynało się niegdyś od gwiazd najbliższych Ziemi; teraz liczyło się od Pell, bo w miarę jak zamierał handel z Ziemią i kiedy skończyła się na zawsze przedskokowa forma handlu, najstarsze stacje zamykano. O Tylnych Gwiazdach niemal zapomniano, nikt ich już nie odwiedzał.

    Istniały teraz światy za Pell, za Cyteen i wszystkie one należały do Unii; były to prawdziwe światy odległych gwiazd, do których dotarcie umożliwił skok. To tam Unia wciąż podtrzymywała pracę fabryk ludzi, aby powiększać populacje, zasilać je robotnikami i żołnierzami. Unia dążyła do opanowania całego Pogranicza, aby kierować przyszłością człowieka zgodnie z obraną przez siebie drogą. Unia panowała już nad Pograniczem, nad całym Pograniczem z wyjątkiem owego maleńkiego łuku stacji, który bezinteresownie trzymała dla Ziemi i Kompanii Flota Maziana, bo do tego została kiedyś powołana, bo dowództwu nie przychodziło nawet do głowy, że Flota mogłaby robić cokolwiek innego. A za plecami mieli tylko Pell... i pachnące naftaliną stacje Tylnych Gwiazd. Jeszcze dalej, odizolowana, leżała Ziemia uwikłana w wewnętrzne spory i prowadząca skomplikowaną, krótkowzroczną politykę.

    Między Sol a Pograniczem nie istniała już żadna licząca się wymiana towarowa. W szaleństwie, którym była ta wojna, wolni kupcy kursowali po stronie Unii i między gwiazdami Kompanii, przecinając do woli linie frontów, chociaż Unia zwalczała ten proceder wyrafinowanymi metodami, dążąc do odcięcia Kompanii od źródeł zaopatrzenia.

    Unia rozrastała się, a flota Kompanii trwała już tylko na posterunku, nie mając za sobą żadnych światów oprócz Pell, która ją żywiła, i Ziemi, która ją ignorowała... Po stronie Unii nie budowano już stacji na dawną skalę. Zastąpiły je małe punkty przesiadkowe do nowych światów, a sondy zaś nie ustawały w poszukiwaniu dalszych gwiazd. Żyły tam teraz pokolenia, które nigdy nie widziały Ziemi ludzie, dla których nazwy Europa i Atlantyk kojarzyły się z metalowymi tworami budzącymi grozę, pokolenia, których chlebem powszednim były gwiazdy, nieskończoność, nieograniczony wzrost i wieczny czas. Ziemia ich nie rozumiała.

    Ale nie rozumiały ich też stacje, które trwały przy Kompanii, ani wolni kupcy prowadzący handel na tych dziwnych bezdrożach.

 

 

Księga I  

      . 2 .        

 

    NA PODEJŚCIU DO PELL: 2/5/52

    Konwój zmaterializował się nagle w polu widzenia; najpierw Norwegia, za nim dziesięć frachtowców - i jeszcze cztery rajdery, które po chwili wysłała Norwegia. Formacja eskortująca rozproszyła się szeroko na podejściu do Gwiazdy Pella.

    Był to azyl, jedyne bezpieczne miejsce, do którego nie dotarła jeszcze wojna, ale oto nadciągała pierwsza fala. Światy Dalekiego Pogranicza zdobywały przewagę i sytuacja zmieniała się po obu stronach granicy.

    Na mostku ECS 5, czyli nosiciela skokowego Norwegia, trwała gorączkowa krzątanina; cztery pomocnicze mostki dowodzenia kierowały ruchami rajderów - tworzyły one długą nawę ze stanowiskami łączności, skanowania i nadzoru. Drugą taką nawę stanowił mostek samego nosiciela. Norwegia była w nieustannym kontakcie z dziesięcioma frachtowcami. W obie strony płynęły zwięzłe meldunki dotyczące wyłącznie manewrów formacji. Norwegia była zbyt zajęta walką, by zajmować się ludzkim nieszczęściem.

    Żadnych niespodzianek. Stacja przy Świecie Pella odebrała sygnał i przywitała ich bez entuzjazmu. Westchnienie ulgi rozeszło się po nosicielu od stanowiska do stanowiska; było to westchnienie prywatne, nie przeniesione pokładową siecią łączności. Signy Mallory, kapitan Norwegii, rozluźniła napięte bezwiednie mięśnie i wydała komputerowi bojowemu rozkaz przejścia w stan spoczynku.

    Dowodziła tym zbiorowiskiem, była trzecim pod względem starszeństwa kapitanem z piętnastki Floty Maziana. Miała czterdzieści dziewięć lat. Pograniczna Rebelia była o wiele starsza; w swojej karierze Mallory zajmowała już stanowiska pilota frachtowca, kapitana rajdera, przeszła wszystkie szczeble, zawsze w służbie Kompanii Ziemskiej. Twarz miała wciąż młodą. Włosy srebrzystosiwe. Kuracje odmładzające, które tę siwiznę wywołały, utrzymywały resztę jej ciała w wieku mniej więcej trzydziestu sześciu lat biologicznych; ale kiedy pomyślała, z czym przybywa i co zwiastuje, poczuła się naraz, jakby miała sporo ponad czterdzieści dziewięć lat.

    Odchyliła się na oparcie swojego fotela, skąd widziała skręcające ku górze wąskie korytarzyki mostka, nacisnęła kilka klawiszy na swej podręcznej konsoli, żeby sprawdzić, czy wszystko przebiega prawidłowo i wlepiła wzrok w tętniące życiem stanowiska i w ekrany ukazujące to, co rejestrowała aparatura wizyjna i co przekazywały skanery. Bezpiecznie. Żyła jeszcze dlatego, że nigdy nie dowierzała zbytnio takim ocenom sytuacji.

    I dlatego, że potrafiła się przystosować. Wszyscy oni to potrafili, wszyscy, którzy brali udział w tej wojnie. Norwegia była taka jak jej załoga, posztukowana z ocalałych wraków: Brazylii, Italii, Osy i z pechowej Miriam B; przekrój wieku złomu, z którego ją złożono, sięgał daleko wstecz, aż do wojny frachtowców. Zbierali, co się dało, odrzucali jak najmniej... jak teraz, ze statków z uchodźcami, które eskortowali i ubezpieczali. Dziesiątki lat wcześniej było w tej wojnie miejsce na rycerskość, na wspaniałomyślne gesty, na oszczędzanie wroga i rozdzielanie się zgodnie z warunkami zawieszenia broni. Ale te czasy minęły bezpowrotnie. Spośród cywilów nie opowiadających się po niczyjej stronie wysegregowała tych, którzy byli jej przydatni, garstkę, która mogła się przystosować. Pell będzie protestowała. Nic im to nie da. Na nic nie zdadzą się protesty w tej czy innej sprawie. W wojnie nastąpił kolejny zwrot i skończyły się bezbolesne wybory.

    Poruszali się wolno, w żółwim tempie, bo tylko na to było stać frachtowce w realnej przestrzeni; przebytą dotąd odległość nie obarczona obowiązkami Norwegia albo rajdery mogły pokonać depcząc światłu po piętach. Wyszli niebezpiecznie blisko masy Gwiazdy Pella, poza płaszczyzną układu, ryzykując wypadek przy skoku i kolizje. To była jedyna droga, jaką te frachtowce mogły pokonać szybko... i aby zyskać na czasie, rzucano na szalę życie.

    - Mamy instrukcje podchodzenia z Pell - poinformował ją komunikator.

    - Graff - zwróciła się do swojego zastępcy - przejmij dowodzenie. - I przełączając się na inny kanał rzuciła do mikrofonu: - Di, postaw wszystkich żołnierzy w stan gotowości; wszyscy pod bronią i z pełnym ekwipunkiem. - Przełączyła się z powrotem na kanał komunikatora: - Poradźcie Pell, żeby lepiej ewakuowała którąś sekcję i odizolowała ją. Powiadomcie konwój, że jeśli podczas podchodzenia ktokolwiek wyłamie się z szyku, rozwalimy go. Zróbcie to w takiej formie, żeby uwierzyli.

    - Zrozumiano - powiedział dyżurny komunikatora; i po stosownej pauzie dodał: - Na linii dowódca stacji we własnej osobie.

    Dowódca stacji protestował. Była na to przygotowana.

    - Pan to musi zrobić - przerwała mu - Angelo Konstantinie z Konstantinów Pellijskich! Opróżnijcie tę sekcję albo sami to zrobimy. Zabierajcie się z miejsca do roboty, wynoście wszystko co cenne albo niebezpieczne, żeby mi zostały gołe ściany; i poblokujcie wszystkie drzwi, a włazy wejściowe zaspawajcie na głucho. Nawet się nie domyślacie, co wam wieziemy. A jeśli każecie nam czekać, ładunek może mi powyzdychać; na Hansfordzie wysiadają systemy podtrzymania życia. Rób pan, co mówię, panie Konstantin, albo wysyłam żołnierzy. A jak nie spisze się pan jak trzeba, panie Konstantin, będzie pan miał na karku uchodźców rozłażących się jak robactwo po całej tej pańskiej stacji, bez żadnych dokumentów i cholernie zdesperowanych. Proszę mi wybaczyć szczerość. Mam tu ludzi umierających we własnych odchodach. Mamy na tych statkach siedem tysięcy przerażonych cywilów, wszystko co pozostało z Marinera i Gwiazdy Russella. Nie mają ani wyboru, ani czasu. Nie powie mi pan nie, sir.

    Zapadło milczenie; odległość i pauza dłuższa, niżby to usprawiedliwiała odległość.

    - Ogłosiliśmy ewakuację sekcji doku żółtego i pomarańczowego, kapitanie Mallory. Służby medyczne będą w pogotowiu, oddajemy wam do dyspozycji wszystko, co możemy. Ekipy awaryjne są już w drodze. Wykonujemy zalecenia dotyczące odizolowania tych rejonów. Wprowadzone zostaną natychmiast w życie plany postępowania na wypadek zagrożenia. Sądzimy, że będziecie mieć na uwadze i naszych obywateli. Ta stacja nie dopuści do militarnej interwencji w nasze wewnętrzne metody zapewniania ładu i bezpieczeństwa ani do pogwałcenia naszej neutralności, ale docenimy pomoc pod naszym dowództwem. Over.

    Signy uspokajała się powoli. Otarła pot z twarzy i odetchnęła głębiej.

 ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl