[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stefan ChwinZłoty Pelikan\VYDAWNICTWOTYTUŁi*^..;^Ť^^s:;.-"-,.-' ;V:-Jf&&-:Š Copyright by Wydawnictwo Tytuł" Š Copyright by Stefan ChwinFotografie na okładce: strona I -Jan Ledóchowski, strona IV- CatoLeinFotografia Stefana Chwina na stronie przedtytułowej: Cato LeinRedakcja: Krystyna ChwinW ksišżce tej znalazły się głosy i parafrazy głosów m.in. Leszka Kołakow-skiego, Arnolda Schwarzeneggera, Zbigniewa Herberta, Bridget Jones, kardynała Ratzingera, Ernesta Hemingwaya, polskich feministek, Winstona Churchilla, Neila Armstronga, Czesława Miłosza, Stevena Spielberga, w. Augustyna, Tadeusza Różewicza, Theodora Adorno, Adama Zagajewskie-go, Charlesa Darwina, Jana Błońskiego, Fryderyka Nietzsche, księdza Józefa Tischnera, Tomasza Burka, Immanuela Kanta, księdza Rydzyka, Wi-sławy Szymborskiej, Jacka Santorskiego, redniowiecznych alchemików, mojej Żony oraz stu tysięcy innych osób, które znałem bliżej lub dalej. Kto ciekaw, niech znajdzie.Wydawnictwo Tytuł", ul. Straganiarska 22, Gdańsk 80-837 Biblioteka TYTUŁU, seria: Proza WspółczesnaSkład i łamanie Wojciech PogorzelskiDruk: Drukarnia Wydawnictwa Diecezji Pelplińskiej Bernardinum", PelplinZamówienia: Wydawnictwo TYTUŁ Dział Handlowy, 80-288 Gdańsk,ul. Amundsena 5 C 31, teVfax: 00 48 (0) 58 347 61 89Dystrybucja L&L 80-445 Gdańsk, ul. Kociuszki 38/3, fax: 058 34413 38ISBN 83-911617-9-XJakub przychodzi na wiatMiasto, w którym Jakub przyszedł na wiat, było zburzone i puste.Wielka armia, która nadcišgnęła ze Wschodu, ostrzeliwu-jšc z tysięcy armat popiesznie wycofujšce się na zachód oddziały nadmorskiego garnizonu, zdšżyła przed dniem jego narodzin z wielkš starannociš zmiażdżyć bombami prawie wszystkie barokowe kamienice, neogotyckie urzędy i secesyjne domy towarowe. Wystarczyło parę płomiennych nocy, by stare dzielnice - chluba i duma dawnych pokoleń - zmieniły się w co, co przypominało skamieniały las. Potem pożary wygasły, wiatr wiejšcy od strony morza wzbijał chmury nieżnego pyłu na pustych ulicach, w spalonych zajezdniach tramwajowych gwizdały lodowate przecišgi, rozbite okna postukiwały w zrujnowanych spichrzach, tylko wysoko nad wieżš spalonego dworca niestrudzone stado zgłodniałych wron - znak niezwyciężonej woli życia - raz po raz przecinało tęczowš glorię zorzy, która od stuleci, bez względu na okolicznoci i porę roku, opromieniała miasto wszystkimi odcieniami różu, fioletu i złota.Dawnych mieszkańców już w miecie nie było. Jedni zginęli w pożarach, inni uciekli okrętami za morze, resztęwywieziono za góry i lasy. Zostało po nich trochę gotyckich szyldów wymalowanych z próżnš fantazjš nad drzwiami spalonych restauracji i trochę pustych mieszkań z zimnš pocielš na żelaznych łóżkach, w której jeszcze parę tygodni po zdobyciu miasta przez żołnierzy wielkiej armii można było oglšdać miękki, przyprószony niegiem lad czyjej głowy lub ciała skulonego we nie.Rodzice Jakuba przybyli do miasta z daleka.Pewnego jesiennego popołudnia, gdy słońce stało już nisko nad ciemnš taflš Zatoki, wysiedli z pocišgu na peronie spalonego dworca, po czym z dwiema tekturowymi walizkami w dłoniach poszli ku ródmieciu. Ale tam, gdzie kiedy było ródmiecie, czekały na nich tylko malownicze góry pokruszonych cegieł. Więc znużeni długš podróżš, w porwanych płaszczach, w zniszczonych butach, w czapkach nacišgniętych na uszy, szerokš alejš, która wiodła przez stare cmentarze, ruszyli w stronę północnego przedmiecia, ku ceglanym wieżom redniowiecznej Katedry. Słońce już zachodziło. Po drodze mijali przewrócone słupy telegraficzne, spalone wraki taksówek, kłęby drutu kolczastego i zwęglone szkielety tramwajów.Opuszczony dom, do którego zdšżyli wbiec parę chwil przed deszczem, miał białe, wapienne ciany z czarnym belkowaniem, blaszanš wieżyczkę z żelaznym kogutem na szczycie, oszklonš werandę z galeryjkš, czerwony spadzisty dach z holenderskiej dachówki, cudem ocalał wród ruin i nazywał się Tannenheim, co w języku, jakim Jakub miał mówić wkrótce po urodzeniu, znaczyło Jodłowy Dwór" - nazwa, która dawnym mieszkańcom miasta przywodziła na myl posępne lasy Schwarzwaldu, pełne widm, jaskiń i kuszšcych przepaci oraz niezapomnianš frazę Horst Wessel Lied.Gdy Jakub szykował się do przyjcia na wiat, sławni uczeni z kraju, który rozpocierał się po drugiej stronie oceanu, odkryli, że prawdopodobieństwo powstania życia naZiemi równało się mniej więcej jeden do pięciu bilionów szeciuset miliardów omiuset milionów dziewiętnastu tysięcy, prawdopodobieństwo za, że wród licznych form życia powstanie ta jedna, szczególna, której zostanie nadane imię Jakub, było sto milionów razy mniejsze. Szczęcie jednak umiechnęło się do matki Jakuba i oto której nocy, gdy burza rozjaniła błyskawicami czarne niebo nad miastem, z wirujšcych protonów ułożył się w jej łonie zgrabny kształt chłopca. Potem był poród krótki i szczęliwy i Ziemia pojaniała z zadowolenia na widok nowej istoty o cudownie zaróżowionych poladkach, w które natychmiast wymierzono mocnego życiodajnego klapsa - i nowy człowiek, chwyciwszy łapczywie głęboki haust nadmorskiego powietrza, przeraliwym okrzykiem radoci obwiecił wiatu, że jest gotowy do znoszenia trudów istnienia.O, piękne dni, w których Jakub zaczšł poznawać urodę życia! Białe chmury odbijały się w morzu, na które patrzył z wysokich okien willi Tannenheim, jaskółki przelatywały nad Katedrš, której dwie wieże strzegły go przed piorunami, bladoróżowe malwy kwitły w ogrodach, kalafiory dojrzewały na grzšdkach, lipy odbijały się w stawach niedalekiego Parku i gdy tak zima mijała za zimš, wiosna za wiosnš, czas z czułš starannociš przemieniał ciało niemowlęcia w ciało chłopczyka, potem ciało chłopczyka w ciało chłopca, aż wreszcie ciało chłopca w ciało młodzieńca. Mijały lata, ręce Jakuba były coraz sprawniejsze, paznokcie zdrowe i różowe, włosy jasne, z ładnym połyskiem, oczy koloru ciemnego piwa, zachwycajšcy meszek nad górnš wargš. Udał się Jakub swoim rodzicom. Był zwinny, giętki jak gałš leszczyny, pięknie skakał do stawu przy młynie i dobrze się zapowiadał na przyszłoć.Dzieciństwo miał Jakub piękne. Dorastał szybko. Smukły, smagły, jasnowłosy, nabierał sił przed zadaniami, jakie na niego czekały. Cyganka, która pewnego popołudnia zapukała do drzwi willi Tannenheim, wywróżyła mu, że został zrodzo-7rny do wyższych przeznaczeń, więc zachwycony i przerażony tš wieciš, już doć wczenie zaczšł zgłębiać zagadkę swego losu. Nocš słyszał, jak rodzice budzš się z krzykiem. Po tym, co przeszli w latach wielkiej wojny, wcišż nie mogli pojšć, dlaczego od wczesnych godzin porannych nikt do nich nie strzela, nikt ich nie torturuje, nikt ich nie wywozi w nieznanym kierunku towarowym wagonem, a niadanie jest codziennie mniej więcej o tej samej porze i na dodatek smaczne. Kruche kajzerki, duńskie masełko, konfitura winiowa na spodeczku z zielonego szkła, jajko na miękko w srebrnym kieliszku i pachnšce kakao z darów UNRRY, a do tego na białym obrusie haftowanym w listki jarzębiny srebrne łyżeczki z gotyckimi monogramami na ršczkach z koci słoniowej oraz porcelanowy dzban ze wieżo naciętymi, ciemnoczerwonymi daliami, za oknem za wysokie niebo i spokojne morze z błękitnš liniš Półwyspu na horyzoncie. Czegóż chcieć więcej? Wszystko to uważali za cud, za który nie wiadomo było komu dziękować.Miasto, w którym Jakub przyszedł na wiat, należało do Imperium. Na ulicach słychać było wschodniš mowę oficerów w futrzanych czapach, którzy zatrzymywali się tu przejazdem na dzień lub dwa w drodze do baz na zachodzie, godzinami plšczšc się po placach i skwerach w poszukiwaniu kobiet i papierosów marki Camel, których, niestety, nie mogli nabyć w samotnych sklepach na lesistych zboczach dalekiego Uralu. Wysoko, wród szarych chmur, jak niewidzialne trzmiele buczšce we mgle, przelatywały nad willš Tannenheim ciężkie od broni i amunicji transportowce z zaopatrzeniem dla wschodniej strefy okupacyjnej". Nocami, wtulajšc głowę w poduszkę, Jakub wsłuchiwał się w zagadkowe, dobiegajšce z ciemnoci odgłosy wiata. Długie pocišgi towarowe z czołgami ustawionymi na lorach powoli toczyły się po żelaznych przęsłach kolejowego wiaduktu wzniesionego przy willi Tannenheim, rytmicznie postukujšckołami, co zsyłało na niego kolorowe sny o podróży i przygodzie, chociaż w czołgach siedzieli żołnierze o żółtawej cerze i skonych oczach, których bał się naprawdę.Wkrótce dowiedział się, że miasto, w którym przyszedł na wiat, może zostać zdmuchnięte w jednej chwili z powierzchni Ziemi. Wiadomoć tę przyjšł ze spokojem, co dowodziło, że dojrzewał szybko. Egzotyczne słowo Hiroszima", które na całej planecie wzbudzało popłoch, dla niego było tylko jednym z wielu haseł dziecięcych zabaw, a myl, że wszystko, na co patrzy, może w parę sekund zniknšć, dodawała tylko smaku każdej rzeczy, którš brał w palce, by z radociš kontemplować nieprzenikniony cud istnienia. W majowe dni, gdy głównš ulicš miasta przecišgały wielotysięczne pochody ze sztandarami w kolorze wieżo obranej marchwi, ojciec brał go na ramiona i maszerujšc po mokrej jezdni, którš o wicie spłukały polewaczki, z dumš pokazywał dostojnikom Imperium, którzy stali na trybunie ozdobionej gałęziami wierku i spokojnymi ruchami dłoni pozdrawiali lud pracujšcy, jakby chciał im pokazać cudownie ocalony skarb, czego oni, niestety, zdawali się nie dostrzegać, zajęci dużo poważniejszymi sprawami.Miasto, którego głównš ulicš niósł go na ramionach ojciec, było podzielone. Jedni mówili, że jest le, a nawet coraz gorzej, inni, że jest dobrze, a nawet coraz lepiej. Jedni chodzili do kociołów, inni chcieli kocioły pozamykać na zawsze. Jedni chorowali, inni byli zdrowi, jeszcze inni byli zupełnie martwi i w tym fatalnym stanie czekali na podmiejskich cmentarzach na Sšd.Lecz Jakuba mało to wszystko obchodziło, choć c... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl