[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Michelle Christie

Kochanka na jednÄ… noc

Przełożył Marek Kowajno

Rozdział 1

Jennifer Garland rozejrzała się ze smutkiem po małym sklepie wypełnionym antykami. To było wszystko, co odziedziczyła po matce! Stare meble, cynowe naczynia, lampy i inne rzeczy były wielką namiętnością matki, lecz Jennifer nigdy nie rozumiała tej pasji. Naturalnie również ona lubiła piękne stare rzeczy, jednak nie mogła pojąć, dlaczego matka sprzedała dom i całą biżuterię, by za uzyskane pieniądze urządzić ten sklep.

Przejechała dłonią po wypolerowanym blacie małego stolika. Jeśli uda jej się go sprzedać, mogłaby opłacić dwumiesięczny czynsz za całkiem ładny apartament. Jeśli nie, będzie musiała przeprowadzić się do maleńkiego mieszkania położonego nad sklepem.

Usiadła z westchnieniem w zgrabnym foteliku w stylu Tudorów. Wciąż jeszcze nie mogła pojąć, że straciła już obydwoje rodziców. Ojciec zmarł na atak serca, gdy Jennifer miała trzynaście lat. Matka zginęła w wypadku jadąc na aukcję w Huntingston Beach. A stało się tak tylko dlatego, że sądziła, iż uda jej się nabyć po wyjątkowo korzystnej cenie kilka okazów, pomyślała Jennifer. Otarła łzy z oczu.

Co teraz począć z tym sklepem? Dalej go prowadzić?

W zasadzie nie miała innego wyboru, gdyż na kontynuowanie studiów nie mogła sobie pozwolić.

Wstała i ruszyła powoli przez sklep. Wzięła miotełkę do kurzu i zaczęła omiatać puszystymi piórami artystyczne żłobienia i zakrętasy. A więc to wszystko należy teraz do mnie! Jestem właścicielką tego małego antykwariatu i dołożę wszelkich starań, żeby był jak najlepszy.

Nie wahając się dłużej, wzięła tabliczkę z napisem OTWARTE i powiesiła ją na drzwiach sklepu. Życie musiało toczyć się dalej, i im prędzej odnajdzie się w rzeczywistości, tym lepiej dla niej.

Energicznym ruchem otwarła okno, żeby wpuścić do środka świeże morskie powietrze. O wiele za długo nie było tutaj wietrzone, i w pomieszczeniu wisiał typowy stęchły zapach, trzymający się zwykle starych mebli.

Następnie usiadła przy biurku i systematycznie przejrzała wszystkie szuflady w poszukiwaniu ewentualnych dokumentów dotyczących sklepu. W najniższej odkryła to, czego szukała - gruby segregator, a w nim, porządnie prowadzoną, listę zakupów i sprzedanych przedmiotów.

W następnej chwili Jennifer wzdrygnęła się ze strachu. Drzwi antykwariatu otworzyły się i melodyjnie zabrzęczały srebrne dzwoneczki. Obrzydliwy dźwięk, pomyślała. Zaraz jednak powiedziała sobie, że w kwestii gustu będzie się chyba musiała przestawić. W branży antykwarycznej liczyły się właśnie takie staroświeckie i fikuśne rzeczy.

Z bijącym sercem patrzyła na wysokiego, barczystego mężczyznę, który przechadzał się po sklepie i przyglądał eksponatom.

Jej pierwszy klient!

Ten człowiek wie, czego chce, stwierdziła w duchu. Zdradzał to jego energiczny chód i pewność siebie emanująca z całej postaci.

Tuż przed jej biurkiem zatrzymał się i podparł pod boki. Był opalony i sprawiał wrażenie bardzo wysportowanego. Nie wydawał się jednak pracować na świeżym powietrzu, jego wypielęgnowane dłonie wskazywały raczej na pracę przy biurku. Nos miał orli, z lekka zakrzywiony. Za to tak pięknych ciemnych, pełnych wyrazu oczu Jennifer nigdy dotąd nie widziała.

Owe oczy wpatrywały się w nią teraz otwarcie i to, co widziały, zdawało im się podobać. Mężczyzna odrzucił szybkim ruchem głowy ciemnobrązowe włosy z czoła i zacisnął wargi.

Jennifer uznała, że jest to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego zdarzyło jej się kiedykolwiek spotkać.

- Kupuję wszystko, co tutaj stoi - oświadczył. Omiótł ją taksującym spojrzeniem, po czym dodał: - I panią także!

Sądziła, że się przesłyszała. Temu aroganckiemu typowi wydaje się, że za pieniądze może mieć wszystko.

- Co, proszę? - zapytała lekko zmieszana.

- Wszystko, co tutaj stoi. Naturalnie transport na mój koszt. Zapłacę pani ryczałtem pewną sumę, i to niemałą. Niech więc pani także będzie fair i nie próbuje mnie szantażować, okay? A ile pani kosztuje? Czy jest dla pani rzeczą jasną, że transakcja obejmuje również panią?

Jennifer poczuła, jak oblewa się rumieńcem. Co ten bezczelny facet sobie wyobraża? Była wściekła. Czy naprawdę mu się wydaje, że może sobie wparować tutaj i czynić jej takie propozycje? Postanowiła udawać, że nie zrozumiała.

- Przepraszam, o czym pan właściwie mówi?

- Pani sprzedaje, a ja kupuję. To takie proste. - Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął książeczkę czekową. - Uważam, że o ostatecznej cenie powinniśmy jeszcze porozmawiać, ale zadatek w wysokości tysiąca dolarów będzie chyba wystarczający, zgodzi się pani ze mną?

- Jest pan szalony - wydusiła Jennifer. Dosłownie ją zatkało.

- Ani dolara więcej. Tysiąc dolarów to stosowna zaliczka. Gdy tylko zrobi pani parę ostatecznych kalkulacji, będziemy pertraktować dalej. Jak pani sądzi, ile pani kosztuje? Chętnie bym się tego dowiedział, bo chciałbym pani płacić odpowiednią stawkę. To znaczy naturalnie pod warunkiem, że jest pani biegła w swoim fachu i zna się na nim.

- W ogóle pana nie znam! Co mi pan tu proponuje? Proszę się wynosić z mojego sklepu, ale to natychmiast!

Jennifer dygotała ze złości. Ten człowiek był najwidoczniej przyzwyczajony do tego, że dzięki swojej książeczce czekowej może sobie kupić wszystko, ale to wszystko. Nie z nią jednak takie numery, mimo że tak pilnie potrzebowała pieniędzy!

- Och, bardzo mi przykro. Chyba rzeczywiście muszę wyjaśnić to i owo - spuścił z tonu. - Jest pani tutaj nowa, prawda?

- Nie całkiem, długo mnie jednak nie było. Teraz wróciłam, żeby prowadzić dalej sklep mojej matki. Ona... ona zmarła... - Nie mogła mówić dalej.

- Szczere wyrazy współczucia - mruknął nieznajomy kładąc rękę na jej ramieniu. - Wiem, jak to jest, kiedy traci się ukochaną osobę. Tylko czas pomaga człowiekowi przeboleć wielką stratę.

W ciągu kilku sekund stał się zupełnie innym człowiekiem, serdecznym i współczującym. Jennifer nie mogła uwierzyć, że to ten sam impertynent, który przed chwilą potraktował ją tak arogancko.

- Jestem Markus Larson, to do mnie należy ten dom w wiktoriańskim stylu stojący nad morzem. Postanowiłem urządzić go zupełnie na nowo, wstawiając przede wszystkim antyczne meble. W ten sposób, moim zdaniem, dobrze lokuję swoje pieniądze.

- Moja matka byłaby zachwycona, gdyby to słyszała, panie Larson. Nazywam się Jennifer Garland. Zupełnie wyprowadził mnie pan z równowagi, mówiąc, że chce pan kupić wszystko - także mnie.

Roześmiał się i nagle wydał się o wiele młodszy. Jennifer oceniła go na trzydzieści pięć lat.

- Z pewnością uznała mnie pani za bezczelnego faceta. Szukam architekta wnętrz, który by urządził mój dom. Potrzebuję mnóstwa mebli. Nawet cały skład pani sklepu nie wystarczy. Przypuszczalnie będę musiał jeszcze długo biegać od antykwariatu do antykwariatu, zanim ostatni pokój zostanie stylowo umeblowany. Potrzebuję pani fachowej rady, to wszystko.

- Trafił pan zatem pod fałszywy adres, panie Larson. Niestety nie posiadam takiej wiedzy i takiego doświadczenia jak matka. Wprawdzie znam się trochę na starych rzeczach, ale...

- W takim razie wyprzedza mnie pani o milę. Poza tym proszę mi mówić Markus. Będziemy przecież współpracować. Kiedy może się pani do mnie przeprowadzić?

Jennifer czuła się, jakby siedziała na karuzeli. W głowie jej się kręciło.

- Przeprowadzić się do pana? - powtórzyła.

Starała się nie dać zbytnio poznać po sobie swego zmieszania, żeby nie uznał jej za osobę niedoświadczoną lub naiwną. Ale im więcej mówił, tym bardziej nieprzejrzysta wydawała jej się cała ta transakcja. Spojrzała na niego podejrzliwie, coś w jej wnętrzu ostrzegało ją przed tym olśniewająco przystojnym mężczyzną.

- A więc, jak mówiłem, potrzebuję pilnie dobrego architekta wnętrz. Czas mnie goni. Chciałbym bowiem, żeby wszystko było gotowe na koniec festiwalu. Na festiwalu spodziewamy się wielu gości. Należę do komitetu festiwalowego i zgodnie z tradycją wydaję w ostatni wieczór wielkie przyjęcie. Gdyby miała pani wątpliwości co do mej... moralności, to może być pani spokojna. Moja gospodyni argusowymi oczami pilnuje w domu przyzwoitości i dobrych obyczajów. Mimo woli uśmiechnęła się.

- No dobrze. Ale nie wcześniej niż w weekend - usłyszała ku własnemu zaskoczeniu swą odpowiedź.

- Dopiero za dwa dni? Spodziewałem się, że zacznie pani ód razu. Wypłaciłbym pani premię, gdyby dotrzymała pani terminu.

- Zgoda. Zjawię się jutro około południa.

Otworzył usta, jakby zamierzał znowu protestować.

- Nie, panie Larson - rzekła uprzedzając jego słowa - wcześniej naprawdę nie dam rady.

- Markus - poprawił ją. - Tym razem nie miałem nic przeciwko terminowi, chciałem tylko zapytać, czy przyjedzie pani sama swoim wozem, czy przyjechać po panią.

Teraz dopiero uświadomiła sobie, w którym domu mieszka Larson. Była to duża willa w wiktoriańskim stylu, górująca ponad morzem na przybrzeżnych skałach. Będąc dzieckiem Jennifer często chodziła z matką na długie spacery wzdłuż plaży. A gdy stawały poniżej imponującego budynku i z respektem spoglądały w górę, zawsze mówiła: Mamo, ja wiem, kto mieszka tam na górze. Król. Nie, to nie król - odpowiadała matka. - Ale bardzo bogaty człowiek. Jennifer nie chciała wierzyć. W jej oczach ów dom był zamkiem, w którym musiał mieszkać król.

Teraz - wiele lat później - stała naprzeciwko tego króla, który chciał, żeby zamieszkała w jego zamku...

Rozdział 2

Budynek okazał się tak imponujący, jak Jennifer zachowała to w swojej pamięci. Nie tylko dziecięca wyobraźnia uczyniła z niego zamek, faktycznie zasługiwał na to określenie. Swą wspaniałą klasyczną architekturą górował nad całą okolicą. Pomimo dachu szczytowego i zadaszonego wejścia wcale nie wydawał się staroświecki. Wznosił się ponad morzem trzy piętra w górę. Wokół najwyższej kondygnacji ciągnął się balkon z rzeźbioną balustradą. Stamtąd, z góry, roztaczał się na pewno fantastyczny widok.

Jennifer podeszła wybrukowaną kocimi łbami dróżką do drzwi budynku. Po obydwu stronach rozciągały się zadbane rabaty kwiatów. Za nimi rosły kwitnące właśnie krzewy rododendronu oraz wspaniale błyszczące czerwone azalie. Taki ogród musiał być założony z rozmysłem.

Stawiała kroki z coraz większym ociąganiem. Czy wolno jej było w ogóle przyjąć tę pracę? Nie była osobą kompetentną. Wiedziała, że musi się jeszcze bardzo dużo nauczyć o antykach, zanim posiądzie dostateczną wiedzę, by z czystym sumieniem móc się określać mianem siły fachowej. Do tej pory wnosiła tylko swój dobry gust. Ale czy Markusa Larsona to zadowoli? Zawarł z nią umowę handlową, dla niego z pewnością jej upodobania nie miały znaczenia.

W końcu Jennifer stanęła przed drzwiami, które stanowiły kawał solidnej sztuki rzemieślniczej minionych czasów. Słońce i wiatr nadały drewnu dębowemu ciekawe zabarwienie, było po części wypłowiałe i poznaczone bruzdami. W górnej części znajdowały się oprawione w ołów kolorowe szybki. Klematis i wiciokrzew pięły się w górę po kolumnach podtrzymujących dach i splatały z dzikim winem, które zarastało front budynku.

Romantycznie, pomyślała Jennifer. Z trudem jednak wyobrażała sobie bardzo męskiego i dynamicznego Markusa Larsona w tym idyllicznym otoczeniu. Lepiej by pasował do rancza.

Uruchomiła kołatkę i zaraz usłyszała szybkie kroki zbliżające się do drzwi. Nagle serce zaczęło jej bić gwałtownie. Drzwi otworzyły się i naprzeciw niej stanęła starsza kobieta w skromnej czarnej sukience.

- Jestem Jennifer Garland. Pan Larson oczekuje mnie.

Kobieta obrzuciła nieufnym wzrokiem jej walizkę.

Zmarszczyła czoło, a jej twarz wyrażała wrogość. Stojąc tak w progu z walizką w ręku, Jennifer czuła się jak głupiutkie dziecko poddane bezlitosnemu egzaminowi.

- Mogę wejść? - spytała.

Kobieta, jak się zdaje, uświadomiła sobie, że jest nieuprzejma. Cofnęła się i wpuściła Jennifer do środka. I co teraz? - zastanawiała się w duchu dziewczyna. Czy wygłosi mi od razu wykład na temat moralności i dobrych obyczajów? Na pewno mi nie uwierzy, że Markus Larson zatrudnił mnie jako architekta wnętrz.

- Czyżby pana Larsona nie było w domu? - spytała.

- Nie, panno Garland, nie ma go tutaj. Ale powiedział mi, żebym pokazała pani pokój, w którym będzie pani mieszkać. - Kobieta starała się unikać jej wzroku. - Mam pani okazać pomoc, jeśli będzie pani czegoś potrzebować.

Po tych słowach odwróciła się na pięcie i ruszyła szybkim krokiem przez hall i po krętych schodach na górę. Jennifer usiłowała dotrzymywać jej kroku, co nie było łatwe, ponieważ dźwigała ciężką walizkę.

Na piętrze weszły do dużego pomieszczenia, w którym stało szerokie łoże z baldachimem. Na falbany nie żałowano materiału. Jennifer stwierdziła szybko, że jej pokój położony jest w tylnej części budynku. Szkoda, gdyż chętnie rozkoszowałaby się widokiem na morze! Naturalnie widok kwitnącego ogrodu wynagradzał stratę panoramy plażowej.

Jej pokój był jak marzenie! Na łóżku leżała lekka biała kołdra w delikatne różowe kwiatuszki. Połyskująca jak jedwab tapeta miała identyczny deseń. Jennifer tak była zachwycona, że musiała pogłaskać ją palcami.

- Cudowny pokój. Będę się tutaj czuła bardzo dobrze - rzekła.

Kobieta odchrząknęła głośno. Jennifer domyślała się, że jej pobyt w tym domu nie może być przyjemny, jak długo ta kobieta będzie się zachowywać w stosunku do niej aż tak wrogo. Musiała więc zrobić coś dla poprawienia atmosfery.

- Przedtem nie dosłyszałam pani nazwiska...

- Robertson, Stella Robertson. Służę w rodzinie Larsonów. odkąd urodził się pan Markus.

- Pani Robertson - zaczęła ostrożnie Jennifer - ledwo znam pana Larsona. Nie wiem, co pani powiedział, ale jestem tutaj po to, żeby mu pomóc urządzić na nowo ten dom. Bardzo mi zależy na tej pracy... i potrzebuję pieniędzy. Moja matka umarła niedawno... - Nie mogła mówić dalej, głos zaczął jej niebezpiecznie drżeć.

Mina Stelli Robertson zmieniła się w jednej chwili. Spojrzała na Jennifer ze współczuciem.

- Ach, biedactwo, jakie to straszne! - Głaszcząc ją po ramieniu mruczała jakieś pocieszające słowa.

A Jennifer, która do tej pory była tak dzielna i panowała nad sobą, nie potrafiła już powstrzymać łez. Zbyt długo była sama ze swoim bólem. Współczucie tej nagle tak serdecznej kobiety dobrze jej zrobiło, i oto cała jej rozpacz znalazła wreszcie ujście.

Stella Robertson przytuliła ją i czekała cierpliwie, aż się uspokoi.

- Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło - mruknęła w końcu zmieszana Jennifer ocierając łzy.

- Nie ma o czym mówić, moja droga, te łzy musiały popłynąć. Na pewno bardzo pani kochała swoją matkę.

- O tak. Wróciłam do Laguna Beach, bo odziedziczyłam po niej mały antykwariat. Nie wiem jednak, czy jestem tą siłą fachową, za jaką mnie uważa pan Larson. Ja...

- Z pewnością zrobi pani wszystko, jak trzeba, moje dziecko.

Jennifer uśmiechnęła się po raz pierwszy, od kiedy przekroczyła próg tego domu.

- A teraz zrobię nam gorącej herbaty. Proszę spokojnie ułożyć swoje rzeczy, a potem przyjść do mnie do kuchni. Jest po prawej stronie obok jadalni.

Po wyjściu Stelli Robertson Jennifer padła wyczerpana na łóżko. Nie potrafiła wytłumaczyć sobie swojej reakcji na współczucie, jakie okazała jej ta kobieta. Nigdy dotąd nie straciła panowania nad sobą do tego stopnia. Ale płacz naprawdę dobrze jej zrobił rozładowując napięcie, w którym żyła przez ostatnie dni. Czuła się taka opuszczona. Sił dodawała jej tylko myśl o zadaniu, jakie jej postawiono.

Jennifer w zamyśleniu owijała na palec kosmyk włosów i mówiła sobie, że po prostu musi podołać tej pracy! Markus Larson obdarzył ją zaufaniem i nie mogła go zawieść. Musiała pokazać, że da sobie radę nawet bez wiedzy fachowej. Ostatecznie dość często towarzyszyła matce na aukcjach, ucząc się przy tym, o co chodzi w tej dziedzinie!

Jeśli wszystko ułoży się pomyślnie, zarobi na tej transakcji dość pieniędzy, żeby pozwolić sobie na ładny mały apartament. W maleńkim mieszkaniu nad sklepem nie chciała mieszkać. W niskich, pełnych zakamarków pokoikach czuła klaustrofobię.

Zupełnie inna, zdecydowana Jennifer opuściła pokój, by udać się do kuchni do pani Robertson.

Kuchnia okazała się bardzo przytulna. Nad paleniskiem wisiały miedziane garnki, na półkach stały błyszczące mosiężne naczynia, a meble kuchenne były z drewna dębowego w kolorze miodowym. Za szklanymi drzwiczkami połyskiwały kosztowne naczynia i drogie kryształy. W kącie stał okrągły stół dębowy z czterema dopasowanymi doń krzesłami. Upływ lat nadał drewnu niepowtarzalnego nasyconego blasku.

- Piękny, nieprawdaż? - Pani Robertson zauważyła jej pełne zachwytu spojrzenie.

- Tak, bardzo, nigdy jeszcze nie widziałam tak pięknego stołu.

- To robota dziadka Larsona. Był wybitnym stolarzem meblowym. Niestety zachowało się niewiele oryginalnych wyrobów z jego warsztatu. Pan Markus może się uważać za szczęściarza, że wraz z domem odziedziczył kilka z tych mebli.

Dzięki pani Robertson Jennifer ujrzała Markusa Larsona w zupełnie innym świetle. Chciał wyposażyć swój dom w dawne meble, bo uważał to za dobrą lokatę pieniędzy, czy może zdecydował się na antyki dlatego, że jego dziadek był stolarzem meblowym? Zbadanie tej kwestii było z pewnością zadaniem ciekawym, choć Jennifer domyślała się, że Markus Larson nie ułatwi jej odpowiedzi na nie. Na pewno nie zaliczał się do mężczyzn, którzy się przyznają do sentymentalnych ciągotek.

W trakcie herbatki z panią Robertson rozmowa obracała się głównie wokół Markusa Larsona. Wszystko wskazywało na to, że gospodyni go ubóstwia. Jak opowiedziała Jennifer, wstąpiła na służbę do Larsonów jako młoda kobieta i opiekowała się ich jedynym synem i dziedzicem. Traktowała go jako swego osobistego podopiecznego.

- Ma już prawie trzydzieści pięć lat i wciąż nie jest żonaty. Miewa wprawdzie przyjaciółki, zadaję sobie jednak pytanie, co się dzieje w dzisiejszych czasach z młodymi mężczyznami. Po prostu nie mogą się zdecydować na założenie rodziny tak, jak się należy.

Jennifer stłumiła uśmiech. Pani Robertson była jak wiele innych starszych kobiet, które każdego mężczyznę widziałyby najchętniej w pewnych rękach. Może Markus Larson był szczęśliwym i zadowolonym z życia kawalerem i nie nadawał się do roli zacnego małżonka? Pomyślała o jego ciemnobrązowych oczach, którymi spoglądał na nią tak intensywnie. Wydawało jej się, że czuje jeszcze na ramieniu dotknięcie jego dłoni, i mimo woli wzdrygnęła się. Kiedy składał jej wyrazy współczucia, poznała go z zupełnie innej strony. I jeśli miała być szczera, ów czuły Markus Larson podobał jej się znacznie bardziej niż wcześniejszy arogant.

Miała nadzieję, że surowy po matczynemu sąd pani Robertson o Larsonie nie zgadza się we wszystkim. Ale kto mógł go znać lepiej od niej, osoby, która zawsze była blisko niego?

Z niepokojem w sercu zadawała sobie pytanie, czy słusznie postąpiła wprowadzając się do jego domu. Jeśli miała być wobec siebie szczera, musiała przyznać, że czuła jakiś pociąg do Markusa. A tymczasem przed chwilą pani Robertson niedwuznacznie dała jej do zrozumienia, iż ten jest playboyem.

Co właściwie mogło łączyć ją z takim mężczyzną? Nie zmieni przecież swoich poglądów na miłość i moralność.

Jennifer poczuła niezrozumiałe zdenerwowanie. A kiedy poszukała powodu tego niepokoju, od którego przechodziło ją mrowie, pojęła, że głównym jej problemem nie jest brak antykwarycznej wiedzy fachowej, lecz fakt, że odtąd mieszkać będzie pod jednym dachem z bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Mężczyzną, który swym stylem życia różnił się od niej całkowicie.

Rozdział 3

Jennifer postanowiła przespacerować się wzdłuż plaży, by otrząsnąć się wreszcie z dręczącego ją niepokoju. Ostrożnie zeszła po drewnianych stopniach wiodących na plażę. Nie miała odwagi trzymać się poręczy, która wyglądała na dosyć chwiejną i spróchniałą.

Schody kończyły się na wysokości mniej więcej dwóch metrów nad piaskiem, więc musiała zeskoczyć, by dostać się na plażę. Przypuszczalnie dawniej były dostatecznie długie, lecz ostatnie stopnie padły kiedyś ofiarą żarłocznej kipieli.

Spojrzała z lękiem w górę stromych schodów, przytulonych do skał przybrzeżnych, z wyglądu niezbyt solidnych.

A potem odwróciła się.

Plaża była zupełnie pusta. Z powodu stromych skał turyści nie zapuszczali się raczej w te rejony.

Jennifer ruszyła przez miękki piach w stronę morza. Ogromne fale z potężnym hukiem załamywały się na plaży. Piana tryskała wysoko osiadając na porośniętych mchem skałach o osobliwych kształtach.

Nic dziwnego, że Laguna Beach przyciąga tylu artystów, pomyślała. Okolica była wyjątkowo malownicza, a morze stanowiło atrakcyjny motyw, zarówno w dni słoneczne, jak i przy zachmurzonym niebie.

Jennifer kochała morze. W trakcie dwóch lat w college'u bardzo jej brakowało tych spacerów po plaży. Zawsze z tęsknotą oczekiwała ferii.

Jej decyzja była nieodwołalna - już nigdy nie wyjedzie z Laguna Beach. Matka posłała ją do college'u, bo takie było życzenie jej ojca.

Obejrzała się za siebie. Odciski jej stóp tworzyły pojedynczy ślad na poza tym dziewiczym piasku. Uznała, że Laguna Beach ma najpiękniejszą plażę na świecie, i była zadowolona, iż postanowiła zostać tu już na stałe.

Obawiała się początkowo, że nie da rady prowadzić dalej sklepu po matce i troszczyć się sama o siebie. Ale teraz czuła, że ma siłę, by temu podołać. Cudowny słoneczny dzień i szum morza wprawiły ją w optymistyczny nastrój.

Wyobrażała sobie przyszłość w najbardziej różowych kolorach. Może zostanie jedną z najpopularniejszych antykwariuszek w Laguna Beach! Na myśl o tym musiała się uśmiechnąć. Ponieważ nie było zbyt wielkiej konkurencji, pewnie osiągnęłaby ów cel. A może powinnam się wyspecjalizować w dekoracji wnętrz? - przemknęło jej nagle przez głowę. Teraz to jednak przesadzasz, stwierdziła trzeźwo w następnej chwili.

Czubkiem buta kopnęła w górę płaski kamień i musiała uskoczyć w bok przed piaskowym deszczem, jaki wywołała swym kopnięciem. Czuła się cudownie i miała wręcz ochotę tańczyć z radości.

Zanim przystąpiła do powrotnej wspinaczki po chwiejących się schodach wiodących na skały, zatrzymała się i popatrzyła na dom od strony morza.

Willa wznosiła się na skałach wprost majestatycznie. Jennifer odkryła dopiero teraz,...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl