[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
AGATHA CHRISTIE
ENTLICZEK PENTLICZEK
TYTUŁ ORYGINAŁU: HICKORY DICKORY DOCK
TŁUMACZYŁA ALEKSANDRA AMBROS
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Herkules Poirot zmarszczył brwi.
— Panno Lemon — powiedział.
— Słucham, monsieur Poirot?
— W tym liście są trzy błędy.
W jego głosie brzmiało niedowierzanie. Panna Lemon bowiem, ta szkaradna i kompetentna
kobieta, nigdy nie robiła błędów. Nigdy nie była chora, nigdy zmęczona, nigdy zdenerwowana,
nigdy niedokładna. Innymi słowy, z praktycznego punktu widzenia, nigdy nie była kobietą. Była
maszyną — sekretarką doskonałą. Wiedziała wszystko, ze wszystkim dawała sobie radę. Kierowała
życiem Herkulesa Poirota, tak ze ono również funkcjonowało jak maszyna. Hasłem Herkulesa
Poirota od wielu lat były porządek i metoda. Dzięki George’owi, lokajowi doskonałemu, oraz
pannie Lemon, sekretarce doskonałej, porządek i metoda rządziły niepodzielnie jego życiem.
Teraz, kiedy wypiekano nie tylko okrągłe, ale także kwadratowe placuszki, nie miał absolutnie
żadnych powodów do narzekań.
Tymczasem dzisiejszego ranka panna Lemon zrobiła trzy błędy przy przepisywaniu
najprostszego pod słońcem listu i, co więcej, nawet tych błędów nie zauważyła. Gwiazdy
zatrzymały się w swoim biegu.
Herkules Poirot pokazał jej rzeczony dokument. Nie był zły, był po prostu zdumiony. Nic takiego
nie miało prawa się wydarzyć — a jednak się wydarzyło.
Panna Lemon wzięła list. Popatrzyła nań. Po raz pierwszy w życiu Poirot zobaczył, że się
zarumieniła: ciemny, brzydki, nietwarzowy rumieniec zabarwił jej oblicze aż po korzonki gęstych
siwawych włosów.
— Ojej — powiedziała. — Nie potrafię wyjaśnić, jak… chociaż owszem. To z powodu mojej
siostry.
— Pani siostry?
Kolejny szok. Poirotowi nigdy nie przyszło do głowy, że panna Lemon ma siostrę. Jak również,
skoro już o tym mowa, że mogłaby mieć ojca, matkę czy nawet dziadków. Panna Lemon tak dalece
przypominała produkt fabryczny, precyzyjny instrument — by tak rzec — że podejrzewanie jej o
jakieś uczucia, zmartwienia, rodzinne kłopoty, wydawało się czystym absurdem. Wiadomo było, że
panna Lemon poza godzinami pracy całym sercem i umysłem oddawała się doskonaleniu nowego
systemu klasyfikowania akt, który miał zostać opatentowany pod jej nazwiskiem.
— Pani siostry? — powtórzył więc Herkules Poirot z nutką niedowierzania w głosie.
Panna Lemon energicznie skinęła głową.
— Tak — odparła. — Chyba nigdy panu o niej nie wspominałam. Prawie całe życie spędziła w
Singapurze. Jej mąż zajmował się tam interesami.
Herkules Poirot ze zrozumieniem pokiwał głową. Wydało mu się właściwe, że siostra panny
Lemon większość życia spędziła w Singapurze. Po to istniały takie miejsca jak Singapur. Siostry
kobiet z gatunku panny Lemon wychodziły za biznesmenów w Singapurze, tak aby panny Lemon
tego świata mogły z precyzją mechanizmu zajmować się sprawami swoich pracodawców (i
oczywiście obmyślaniem systemów klasyfikowania akt w chwilach wytchnienia).
2
— Pojmuję — powiedział. — Proszę kontynuować.
— Cztery lata temu została wdową. Nie mieli dzieci. Kiedy wróciła do Londynu, udało mi się
załatwić jej bardzo miłe mieszkanko z komornym w granicach rozsądku.
(Oczywiście pannie Lemon musiała się udać ta prawie niemożliwa do załatwienia rzecz).
— Jest nieźle sytuowana, choć pieniądze nie mają już tej wartości co dawniej, ale siostra nie ma
ekstrawaganckich wymagań i przy rozsądnym gospodarowaniu powinno jej wystarczyć na
wygodne życie.
Panna Lemon zrobiła pauzę, po czym ciągnęła dalej :
— Tyle że, mówiąc prawdę, czuła się samotna. Długo nie mieszkała w Anglii, nie miała dawnych
znajomych i przyjaciółek, no i oczywiście miała masę wolnego czasu. Tak więc kilka miesięcy
temu powiedziała mi, że myśli o przyjęciu tej posady.
— Tej posady?
— Przełożonej, chyba tak to się nazywa, czy gospodyni w domu dla studentów. Jest on
własnością pewnej kobiety, półkrwi Greczynki, która chciała, żeby ktoś jej to poprowadził, zajął
się zaopatrzeniem i dopilnował, aby wszystko szło jak należy. Jest to staroświecki obszerny dom na
Hickory Road, jeśli pan wie, gdzie to jest. — Poirot nie wiedział. — Kiedyś była to dość elegancka
dzielnica i domy są solidnie zbudowane. Siostra miała dostać bardzo miłe pomieszczenie,
sypialnię, salonik i maleńką łazienkę wraz z kuchenką dla siebie…
Panna Lemon przerwała. Poirot chrząknął zachęcająco. Jak dotąd, nic w opowieści nie
zapowiadało katastrofy.
— Sama nie byłam pewna, czy to jest najsłuszniejsza decyzja, ale dostrzegałam siłę argumentów
mojej siostry. Nigdy nie należała do ludzi, którzy lubią siedzieć cały dzień z założonymi rękami,
jest kobietą bardzo praktyczną, dobrą organizatorką, poza tym nie myślała przecież inwestować w
to pieniędzy ani o niczym podobnym. Było to po prostu płatne zajęcie, z niewysoką pensją, ale na
tym jej nie zależało, nie wchodziła też w grę żadna ciężka praca fizyczna. Zawsze bardzo lubiła
młodzież i umiała z nią postępować, a spędziwszy tyle czasu na Wschodzie rozumie różnice
rasowe i to, że ludzie są czuli na tym punkcie. Bo w tym pensjonacie mieszkają studenci różnych
narodowości, przeważnie Anglicy, ale niektórzy z nich, jak rozumiem, kolorowi.
— Naturalnie — wtrącił Herkules Poirot.
— Połowa pielęgniarek w naszych szpitalach dzisiaj jest czarna — dodała panna Lemon
niepewnie. — Podobno są o wiele milsze i troskliwsze od Angielek. Ale to nie ma nic do rzeczy.
Omówiliśmy ten projekt gruntownie i siostra przeprowadziła się do tego domu. Żadnej z nas nie
spodobała się specjalnie właścicielka, pani Nicoletis, osoba o bardzo nierównym usposobieniu,
czasami czarująca, a czasami, przykro mi to mówić, wręcz przeciwnie, przy tym jednocześnie i
skąpa, i niepraktyczna. Gdyby jednak umiała sobie sama dać radę, nie potrzebowałaby pomocy.
Moja siostra nie należy do ludzi, którzy przejmują się cudzymi humorami i dziwactwami. Potrafi
stawić czoło każdemu i nie cierpi niedorzeczności.
Poirot przytaknął. W tej charakterystyce siostry panny Lemon dostrzegał niejakie podobieństwo
do „swojej” panny Lemon: pannę Lemon, którą nieco złagodziły małżeństwo i klimat Singapuru,
niemniej kobietę z takim samym twardym rdzeniem zdrowego rozsądku.
— Zatem siostra przyjęła tę posadę? — zapytał.
— Tak, wprowadziła się na Hickory Road 26 jakieś sześć miesięcy temu. W sumie lubiła swoją
pracę i uważała ją za interesującą.
Herkules Poirot słuchał. Jak dotąd, przygoda siostry panny Lemon nie sprawiała wrażenia
mrożącej krew w żyłach.
— Jednak od pewnego czasu siostra się bardzo martwi. Bardzo poważnie się martwi.
— Dlaczego?
— Widzi pan, monsieur Poirot, nie podoba jej się to, co się tam dzieje.
— Tam są studenci i studentki? — delikatnie zapuścił sondę Poirot.
3
— Ach nie, monsieur Poirot, nie o to mi chodzi! Zawsze jest się przygotowanym na kłopoty tego
rodzaju, można ich oczekiwać! Nie, widzi pan, zaczęły ginąć pewne przedmioty.
— Ginąć?
— Tak. I to dziwne przedmioty. I wszystkie w dość niezwykły sposób.
— Mówiąc, że ginęły przedmioty, ma pani na myśli, że zostały ukradzione?
— Tak.
— Czy zawiadomiono policję?
— Nie. Na razie nie. Siostra ma nadzieję, że może nie będzie to konieczne. Bardzo lubi tych
młodych ludzi — to znaczy niektórych — i raczej wolałaby sama wyjaśnić sprawę.
— Tak — powiedział Poirot w zamyśleniu. — Doskonale to mogę zrozumieć. Ale to nic
tłumaczy, jeżeli pani pozwoli, pani niepokoju, który, jak się domyślam, jest odzwierciedleniem
niepokoju pani siostry.
— Nie podoba mi się ta sytuacja, monsieur Poirot. Zupełnie mi się nie podoba. Trudno mi oprzeć
się wrażeniu, że dzieje się coś, czego nie rozumiem. Żadne zwyczajne wytłumaczenie nie wyjaśnia
wszystkich faktów, a naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić, jak można by je inaczej wytłumaczyć.
Poirot kiwał głową w zamyśleniu.
Piętą achillesową panny Lemon była zawsze wyobraźnia. Nie posiadała jej za grosz. W sferze
faktów była niezwyciężona. W sferze domysłów traciła grunt pod nogami. Obcy był jej stan
umysłów ludzi Corteza na szczycie Darien.
— Nie chodzi o zwyczajną drobną kradzież? Może jakiś kleptoman?
— Nie przypuszczam. Przeczytałam, co piszą na ten temat — powiedziała skrupulatna panna
Lemon — w Encyclopaedia Britannica i w pewnym dziele medycznym. Nie przekonało mnie to.
Herkules Poirot milczał przez półtorej minuty.
Czy miał ochotę zajmować się kłopotami siostry panny Lemon Oraz namiętnościami i
zmartwieniami wielojęzycznego domu studenckiego? Irytujące byłoby jednak i bardzo
niewygodne, gdyby panna Lemon nadal popełniała błędy przy przepisywaniu jego listów.
Powiedział sobie, że jeśli miałby się angażować, to jedynie z tego powodu. Nie przyznawał się sam
przed sobą, że ostatnio dosyć się nudził i że pociągała go właśnie błahość sprawy.
— „Pietruszka wtapiająca się w masło w gorący dzień” — mruknął pod nosem.
— Pietruszka? Masło? — panna Lemon wyglądała na zbitą z tropu.
— Cytat z jednego z waszych klasyków — odparł. — Niewątpliwie znane są pani przygody, nie
mówiąc już o wyczynach Sherlocka Holmesa.
— Chodzi panu o te towarzystwa z Baker Street i tym podobne — wykrzyknęła panna Lemon. —
Dorośli mężczyźni zajmujący się takimi głupstwami! Ale to właśnie typowe dla mężczyzn. Jak te
elektryczne kolejki, którymi potrafią się bawić bez końca. Nie mogę powiedzieć, żebym
kiedykolwiek miała czas na przeczytanie którejś z tych historii. Kiedy mam czas na czytanie, co
zdarza się nieczęsto, wolę książkę doskonalącą umysł.
Herkules Poirot skinął głową z wdziękiem.
— Co pani na to, panno Lemon, żebyśmy zaprosili tu pani siostrę na jakiś stosowny poczęstunek,
może poobiednią herbatkę? Mógłbym może służyć jej skromną pomocą.
— To bardzo uprzejmie z pana strony, monsieur Poirot. Naprawdę bardzo uprzejmie. Siostra jest
zawsze wolna po południu.
— W takim razie, powiedzmy jutro, jeśli zechce to pani zorganizować.
W odpowiednim czasie wierny George otrzymał polecenie, aby podać kwadratowe placuszki
obficie polanę masłem, harmonizujące kształtem kanapki oraz inne odpowiednie składniki
wystawnego angielskiego podwieczorku.
ROZDZIAŁ DRUGI
4
Siostra panny Lemon, której nazwisko brzmiało pani Hubbard, zdecydowanie przypominała
sekretarkę Poirota. Miała co prawda cerę o znacznie bardziej żółtawym odcieniu, była tęższa, miała
wymyślniejszą fryzurę i mniej energiczny sposób bycia, ale oczy, które patrzyły z jej okrągłej i
miłej twarzy, były równie przenikliwe jak te, które błyskały zza pince–nez jej siostry.
— To naprawdę niezwykle uprzejmie z pana strony, monsieur Poirot — powiedziała. —
Niezwykle uprzejmie. I co za wspaniały podwieczorek. Nie ulega wątpliwości, że zjadłam już o
wiele więcej niż powinnam — no, może jeszcze tylko jedną kanapkę. A co do herbaty — no, może
jeszcze tylko pół filiżanki.
— Najpierw — oświadczył Poirot — wzmocnimy nasze siły, a potem przejdziemy do interesu.
Uśmiechnął się do niej życzliwie i podkręcił wąsa. Pani Hubbard zauważyła:
— Muszę przyznać, że wygląda pan dokładnie tak, jak sobie pana wyobrażałam z opisu Felicity.
Uświadomiwszy sobie po chwili zaskoczenia, że Felicity to imię surowej panny Lemon, Poirot
odpowiedział, że nie spodziewałby się niczego innego, znając dokładność swojej sekretarki.
— Naturalnie — ciągnęła z roztargnieniem pani Hubbard, biorąc drugą kanapkę — Felicity nigdy
nie interesowała się ludźmi. Ja natomiast bardzo. Dlatego tak się martwię.
— Czy pani mogłaby wyjaśnić mi dokładnie, czym się pani martwi?
— Owszem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ginęły pieniądze, niewielkie sumy, od czasu
do czasu. Podobnie, gdyby chodziło o biżuterię, sprawa też byłaby jasna — to znaczy, nie tyle
jasna, wręcz przeciwnie, ale dałaby się wytłumaczyć kleptomanią czy nieuczciwością. Pozwoli pan
jednak, że przeczytam listę zaginionych przedmiotów, jaką sporządziłam.
Otworzyła torebkę i wyjęła notesik.
Pantofelek wieczorowy (jeden z nowej pary)
Bransoletka (sztuczna biżuteria)
Pierścionek z brylantem (odnaleziony w talerzu z zupą)
Puderniczka
Szminka
Stetoskop
Kolczyki
Zapalniczka
Stare spodnie flanelowe
Żarówki
Bombonierka
Jedwabna apaszka (odnaleziona pocięta na kawałki)
Plecak (j.w.)
Kwas borny
Sól do kąpieli
Książka kucharska
Herkules Poirot wciągnął głęboko powietrze.
— Niezwykłe — oświadczył — i absolutnie fascynujące.
Był zachwycony. Przeniósł wzrok z surowej, pełnej dezaprobaty twarzy panny Lemon na
życzliwą, zatroskaną twarz pani Hubbard.
— Gratuluję pani — powiedział ciepło do tej ostatniej.
— Ależ czego, monsieur Poirot?
— Gratuluję pani tak niezwykłego i pięknego problemu do rozwiązania. — Może pan widzi w
tym jakiś sens, monsieur Poirot, ale…
— W tym nie widać w ogóle żadnego sensu. Przypomina mi to najbardziej grę, do udziału w
której namówili mnie ostatnio, podczas świąt, moi młodzi przyjaciele. Nazywała się, o ile pomnę,
Trzyroga Dama. Każdy z uczestników po kolei wypowiadał następujące zdanie: „Pojechałem do
5
Paryża i kupiłem” tu wymieniał jakiś przedmiot. Następna osoba to powtarzała, dodając kolejny
przedmiot, a cała gra polegała na zapamiętaniu we właściwym porządku wyliczonych
przedmiotów, przy czym niektóre z nich były wręcz absurdalne i humorystyczne. Znajdowały się
tam, jak pamiętam, m.in. kawałek mydła, biały słoń, stół z opuszczanym blatem i kaczka piżmowa.
Zapamiętanie utrudniał oczywiście fakt, że przedmioty były całkowicie ze sobą nie powiązane, ich
brak ciągłości, by tak rzec. Jak na tej liście, którą mi pani właśnie pokazała. Po osiągnięciu liczby,
powiedzmy, dwunastu przedmiotów, stawało się niemożliwe wyszczególnienie ich we właściwym
porządku. Uczestnik zabawy, który się pomylił przy wyliczaniu, otrzymywał papierowy róg i swoją
kolejną wypowiedź musiał zaczynać od słów: — Ja, jednoroga dama, pojechałam do Paryża … itd.
— Po otrzymaniu trzech rogów wypadało się z gry, a ostatni, który pozostał, był zwycięzcą.
— Założę się, że pan był zwycięzcą, monsieur Poirot — nie miała wątpliwości panna Lemon,
lojalna podwładna.
Poirot rozpromienił się.
— Rzeczywiście tak było — przyznał. — Nawet najbardziej przypadkowy zbiór przedmiotów
można uporządkować, a przy odrobinie pomysłowości ułożyć je, by tak rzec, w pewien ciąg. To
znaczy, można sobie w myśli powiedzieć: — Kawałkiem mydła zmywam brud z dużego, białego,
marmurowego słonia, który stoi na stole z opuszczanym blatem itd.
Pani Hubbard odezwała się z szacunkiem: — Na pewno pan by potrafił tak samo ułożyć
przedmioty z listy, którą panu dałam.
— Na pewno bym potrafił. Dama w prawym bucie na nodze wkłada bransoletkę na lewą rękę.
Następnie aplikuje sobie puder i szminkę, schodzi na obiad i upuszcza pierścionek do zupy itd.
Mógłbym w ten sposób przyswoić sobie pani listę pamięciowo, ale nie o to nam chodzi. Dlaczego
został ukradziony taki przypadkowy zbiór przedmiotów? Czy kryje się za tym jakiś system? Jakaś
idée fixe? Sprawą podstawową jest proces analizy. Pierwsze zadanie to przystudiować bardzo
dokładnie listę przedmiotów.
W kompletnej ciszy Poirot przystąpił do studiowania. Pani Hubbard przyglądała mu się z napiętą
uwagą niby mały chłopiec śledzący magika w oczekiwaniu, że oto ukaże się królik lub
przynajmniej pęki kolorowych wstążek. Panna Lemon, nie zainteresowana, pogrążyła się w
rozmyślaniach na temat co subtelniejszych problemów klasyfikowania kartoteki.
Gdy Poirot w końcu przemówił, pani Hubbard aż podskoczyła.
— Pierwsze, co mnie uderza — zaczął — to, że ze wszystkich rzeczy, jakie zginęły, większość
miała niewielką wartość, (niektóre wręcz żadnej) z wyjątkiem dwóch: stetoskopu oraz pierścionka
z brylantem. Zostawmy na chwilę stetoskop na boku. Chciałbym skoncentrować się na pierścionku.
Mówiła pani, że był cenny — jaką miał wartość?
— Trudno mi to dokładnie określić, monsieur Poirot. Był to pierścionek z pojedynczym
brylantem i kilkoma drobnymi brylancikami u góry i u dołu. O ile mi wiadomo, był to zaręczynowy
pierścionek matki panny Lane. Bardzo się zdenerwowała jego utratą, i doznaliśmy wszyscy
prawdziwej ulgi, kiedy znalazł się tego samego wieczoru w talerzu z zupą panny Hobhouse.
Uznaliśmy to po prostu za głupi żart.
— I doskonale mogłoby tak być. Osobiście jednak uważam kradzież pierścionka i jego zwrot za
wydarzenie znaczące. Jeśli zginie szminka, puderniczka czy książka, nie ma podstaw do wezwania
policji. Ale cenny pierścionek z brylantem to inna sprawa. Istnieje wszelkie prawdopodobieństwo,
że policja zostanie wezwana. Następuje więc zwrot pierścionka.
— Ale po co brać, jeśli ma się go zwrócić? — wtrąciła panna Lemon marszcząc czoło.
— Rzeczywiście, po co — odparł Poirot. — Zostawmy jednak na chwilę pytania. Obecnie
próbuję sklasyfikować te kradzieże i zacząłem od pierścionka. Kim jest owa panna Lane, której go
skradziono?
— Patricia Lane? Bardzo miła dziewczyna. Chce uzyskać, no, jak to się nazywa, dyplom z
historii czy archeologii, czy coś w tym rodzaju.
— Zamożna?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl