[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KAZIMIERZ CHŁĘDOWSKI
KRÓLOWA
BONA
OBRAZY CZASU I LUDZI
WYDANIE DRUGIE, PRZEJRZANE
Królowa Bona
Drzeworyt z Deciusa: Contenta de vetustatibus Polonorum
z r. 1521
4
LWÓW
WYDAWNICTWO ZAKŁADU NARODOWEGO IM. OSSOLIŃSKICH
1929
Biblioteka Narodowa
Warszawa
30001008564571
i
PRZEDMOWA DO II. WYDANIA.
f S66,HV>"
Od pojawienia się niniejszego dzieła po raz pierwszy upły­
nęło lat przeszło pięćdziesiąt, a więc okres czasu, który prze­
ważną część prac historycznych przemienia w mniej lub wię­
cej martwe pozycje bibljograficzne. Jeśli książka Chłędow-
skiego w tej ogólnej zasadzie stanowi wyjątek, zawdzięcza
to głębokim walorom, jakie posiada. Nie jest to bowiem "za­
rys historji pewnego okresu, lecz sylwetka wybitnej osobi­
stości, wyczarowana piórem niezrównanego znawcy epoki
i środowiska, a mimo że dziś niejeden szczegół możnaby uzu­
pełnić lub zmienić, sam portret Bony w swych głównych
linjach pozostać musi bez zmian. Ujęty w szereg luźnych
szkiców, przedstawia on postać bohaterki wobec przeróżnych
zagadnień bieżących, na tle rozmaitych sytuacyj i ludzi, sta­
nowiących jej otoczenie, a zakreśla go tak trafnie a przytem
żywo i plastycznie, iż zapominamy o perspektywie czterech
wieków, jakie dzielą rzeczywistość od jej odbicia na tych
kartach.
A przecież ta właśnie perspektywa dziejowa, choć dy­
skretnie przytłumiana, pozwoliła na nakreślenie tak bezstron­
nego obrazu. O ile bowiem sąd literatury dawniejszej był
w znacznej mierze echem krytyk współczesnych i wychodząc
ze stanowiska polskiego oceniał tę nieprzeciętną kobietę na
tle stosunków, w ramach których nie mogła się ona żadną
miarą pomieścić, o tyle Chłędowski podjął tu próbę wszech­
stronnego jej scharakteryzowania z uwzględnieniem atmosfery
środowiska, w jakiem wzrosła. Czy obraz ten jest prawdziwy?
Niewątpliwie tak, opiera się on bowiem przeważnie na świa­
dectwach współczesnych, a jeśli pozostawiły one jakie luki
KRAKÓW - DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI
Sf2f.g.#148ł
Vi
Przedmowa
Królowa Bona
VII
wypełniła je intuicja, zaostrzona niepospolitą znajomością
ludzi tej epoki, w taki sposób, iż zyskał on tylko na wartości
i życiowej prawdzie.
Współcześni, legenda i historja wydali na królową, obcą
narodowi krwią i duchem, jednomyślnie wyrok potępienia.
Wyrok ten zbyt dobrze jest uzasadniony, aby mógł kiedy­
kolwiek ulec zmodyfikowaniu, nie zdoła on jednak zmienić
faktu, iż Bona była bądź co bądź jedną z najwybitniejszych
indywidualności kobiecych, jakie się przez dzieje nasze prze­
sunęły. W stosunku do takich postaci zadanie historji staje
się bardzo wdzięczne, gdyż wychodząc poza odtwarzanie oko­
liczności zewnętrznych, w jakich obracało się ich życie, musi
ona sięgnąć w głąb ich duszy i starać się nakreślić ich syl­
wetkę duchową.
Rola historji, jako nauczycielki życia nie zmalała z chwilą
odzyskania niepodległości, zmienił się jedynie jej charakter
i kierunek. Stojąc przy warsztacie realnej pracy państwowej,
żądamy dziś od historji nie substratu dziejów w postaci wy­
roków potępiających lub idealizujących, nie grania na uczuciu
przez kontrastowanie świateł i cieni, ale przedstawiania re­
alnych stosunków i ludzi żywych, z wszelkiemi ich wadami
i zaletami, takich, jacy kształtowali los}' narodu; w ich zma­
ganiu się z rzeczywistością szukamy nauki dla siebie, z ich
doświadczeń pragniemy korzystać, zaniedbań unikać, wytraw-
ność i zręczność naśladować, jednem słowem dążymy do
nawiązania z przeszłością zerwanych nici. Postulatom tym
książka niniejsza w zupełności czyni zadość, a wyłaniająca
się z jej kart postać królowej Bony, to nie mara, wylęgła
w fantazji pisarza, to nie wampir, ani ofiara dziedziczności,
ale osoba żywa, w której żyłach czerwona pulsuje krew,
nie dozwalająca jej być w życiu widzem, przeżuwającym
wzniosłe hasła romantyzmu historycznego.
Latorośl swoistej zupełnie rasy dynastów włoskich, któ­
rych jedyną etyką była żądza panowania, dla których każda
walka była sprawiedliwa, jeżeli była potrzebna, a każdy śro­
dek, choćby zdrada i podstęp, sztylet lub trucizna, był równie
dobry, o ile prowadził do celu, przeszczepiona w obce śro­
dowisko, stanęła od pierwszej niemal chwili w ostrem doń
przeciwieństwie. Patrjarchalność stosunków, odmienność psy­
chiki zbiorowej i indywidualnej stwarzały odrębny świat, tak
biegunowo różny od tego, w którym się wychowała, że
przepaść, jaka istniała pomiędzy młodą królową a jej przy­
braną ojczyzną, była wprost nie do przebycia. Nie rozumiejąc
społeczeństwa, na którego czele przyszło jej stanąć i wza­
jemnie przez nie niezrozumiana, wystąpiła z programem po­
litycznym, który, choć podyktowany przez poważnie pojęty
obowiązek, jeśli nie wobec narodu, to w każdym razie wobec
dynastji, nie liczył się zupełnie z warunkami i szansami rea­
lizacji. Hasło wzmocnienia władzy królewskiej, ożywiające
obóz reformatorów epoki zygmuntowskiej, miało w Bonie
gorliwą zwolenniczkę, mimo że program jej, z włoskich za­
czerpnięty wzorów, oparcia władzy króla na przewadze mate-
rjalnej, nie pokrywał się z dążeniami polskich mężów stanu.
Rozbieżność programów, nie wykluczała zasadniczo współ­
działania w realizowaniu głównego celu, jeśli jednak do tego
nie doszło, winę ponosi charakter i wychowanie królowej, znaj­
dujące wyraz w metodach, które rychło zjednoczyły przeciw
niej całe społeczeństwo. Nie mogąc się pogodzić ze stosunkami,
ani do nich nagiąć, pozostała przez całe życie obcą swej dru­
giej ojczyźnie, a gdy w ostatnich swych latach stanęła wobec
ruiny wszystkich swoich zamysłów, zerwała brutalnie ostat­
nie nici, łączące ją z krajem i rodziną najbliższą. Syn, wzdra­
gając}' się przyjąć pod dachem matki posiłek w obawie przed
trucizną, jest może najwymowniejszym przykładem porażki,
jakiej metody obce, stosowane przez Bonę, na gruncie polskim
doznały.
Przeglądając dzieje Bony i jej tragedję, niejednokrotnie
zadajemy sobie pytanie, dlaczego ta nieprzeciętna kobieta,
mając tyle danych, przeszła tak dziwnie przez życie, że nie
pozostawiła po sobie żadnych wybitniejszych śladów dodat­
nich. Wszak inteligencja i żywość umysłu, wykształcenie i bądź
co bądź siła charakteru, przejawiająca się choćby w braku
skrupułów, przy wielkim wpływie na sprawy państwowe i ol­
brzymich środkach materjalnych, zdawały się sprzyjać mo­
żliwości odegrania w dziejach o wiele większej roli, aniżeli ta,
która faktycznie przypadła Bonie w udziale. Rozwiązania tej
VIII
Przedmowa
zagadki szukać należy w jej usposobieniu. Przy niewątpliwej
kulturze intelektu i energji była ona zanadto kobietą w ujem-
nem tego słowa znaczeniu. Niekonsekwencja i brak stałości
martwota uczuciowa i kaprys, gwałtowność i małostkowość'
tak silnie odbijające od jagiellońskiej łagodności i wielkodu­
szności jej męża i syna, nietylko paraliżowały jej wszystkie
wysiłki, ale podsycały opór przeciw jej zamysłom i podry­
wały podstawy każdego jej działania. I nawet przy końcu
życia, gdy z goryczą spoglądała na zupełny swój pogrom
me zdobyła się ani na odruch uczucia, ani nawet na gest re­
habilitujący, ale jako bezwolna igraszka namiętności stargała
najświętsze węzły, które ją z życiem wiązały. A śmierć jej
tragiczna nie była również spokojnem przejściem w niepa­
mięć; sprawa sum neapolitańskich nie pozwoliła zaginąć jei
imieniu, które długo jeszcze tłukło się w pamięci potomnych
jak upiorna mara, ściągając na się przekleństwo pokrzyw-
dzonych.
Oto sylwetka duchowa Bony, nakreślona przez Chłedow-
skiego. Jej wierność historyczną podkreśla plastyka opowia­
dania, która przedstawiając każdy rys na tle sytuacji mi­
strzowsko odtworzonej, pozwala na zupełnie swobodne po­
zbawione cienia przymusu, obcowanie z ludźmi i faktami
odległej epoki. I ta właśnie harmonja miedzy powieściową
niemal formą opowiadania, a ścisłością naukowa, nadaje tej
książce nieprzemijającą wartość..
Zasady, jakiemi się kierował wydawca w przygotowy­
waniu niniejszej edycji, streszczały się w dążeniu do zacho­
wania całej świeżości i kolorytu opowiadania; zaniechał tedy
wszelkich znaczniejszych skreśleń i uzupełnień, któreby mogły
wpłynąć niekorzystnie na zwartość jednolicie pomyślanej ca­
łości i poza drobnemi i niezbędnemi retuszami oddaje ją
w postaci pierwotnej, w przekonaniu, że dziś jeszcze przejrzy
ją każdy oświecony czytelnik z niemałem zainteresowaniem
i
korzyścią.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
MŁODA KRÓLOWA.
I.
Żadne może miasto tak mało się nie zmieniło od XVI
wieku jak Neapol. Przyroda zawsze głównym jego była wdzię­
kiem; większe gmach}', jak wówczas tak i teraz pochodzą
z czasów andegaweńskich z XIV wieku, a sposób budowania
prywatnych domów odwiecznej trzyma się modły.
Wojewoda Ostroróg tak samo podziwiał w roku 1517
posępne mury zamku «Dell' Ovo» albo pałacu królewskiego,
jak dzisiejszy turysta z nad Wisły, a jedynej może zmiany
trzeba szukać na jednostajnym «Piazza reale», albo w porcie
św. Łucji, gdzie zamiast równo wymierzonych uderzeń wio­
ślarzy słychać żałosny świst parowego kotła. Zresztą ludność
ta sama; krzykliwa, różnobarwna, nie myśląca o jutrze, obo­
jętna na dynastje, które się przechadzają po wspaniałych ko­
mnatach zamku, byle miała swoje «frutti di mare» i mogła
je popić siarczaną wodą u źródła św. Łucji...
Dla tej próżniaczej ludności wszelka uroczystość, wszelki
zewnętrzny splendor jest przyjemnym powodem do zapeł­
nienia ulic i wydawania piskliwych okrzyków. Dziwić nas też
nie będzie, że cały Neapol wyległ na Chiaję, gdy się dowie­
dział, że córka księżniczki kalabryjskiej przybędzie do miasta,
aby przyrzec swą rękę królowi z dalekiego kraju, gdzie wiecz­
nie śnieg pada, i że w jej orszaku znajdują się posłowie tego
króla, olbrzymi ludzie, w dziwacznym stroju.
1
•»
2
Królowa Bona
Młoda Królowa
3
Pamięć aragońskiego domu jeszcze była za świeża, aby
bliska temu domowi księżniczka nie miała także obchodzić
ludności, tembardziej, że krzywdy aragońskiego Ferdynanda
łatwo się zapomniało wobec nowych zdzierstw hiszpańskiego
wicekróla, który i o królewskiej i o swej własnej musiał pa­
miętać kieszeni.
«La bellissima principessa Bona» — we wszystkich było
ustach, a i o jej matce Izabelli jeszcze nie zapomniano, bo
stary Ferdynand nie mało wydał pieniędzy, aby ją utrzymać
na medjolańskim tronie, czego jednak nie mógł dokazać,
a Francuzi wspierani przez papieża zajęli Medjolan...
W piękny więc dzień jesienny r. 1517, doczekała się
ciekawa ludność tryumfalnego prawie wjazdu księżniczki...
Na białym koniu, jaśniejąca całą pełnią swej młodocianej
urody, «o jasnych włosach, czarnych oczach, bardziej aniel­
skich niż ludzkich)), o nader kształtnej kibici, jechała w towa­
rzystwie matki przystojnej jeszcze, choć nieco znękanej ko­
biety i licznego orszaku przyjaciół i dworzan. Polscy jednak
posłowie koło niej jadący, Ostroróg kasztelan kaliski i Jan
Konarski archidjakon krakowski, zastępcy przyszłego jej mał­
żonka Zygmunta, największą na siebie zwracali uwagę. Lud
się dziwił, że nie znalazł północnych mężów w skóry zaszy­
tych, ale w bogatych fantastycznych strojach, na przepysznych
tureckich dzianetach. Ośmdziesiąt koni i 25 mułów postępo­
wało przed orszakiem, niosąc na sobie wyprawę przyszłej
królowej, suknie haftowane złotem i perłami, bieliznę nawet
złotem wyszywaną i 60.000 czerwonych złotych w gotówce,
jako pierwszą ratę posagu, która podobno była i ostatnią...
Kawalkata zatrzymała się przed «Castel nuovo», przed
siedzibą wicekróla, który miał sobie polecone z największą
czcią przyjąć księżniczkę Kalabrji i uświetnić obrzęd ślubny,
którego miał dopełnić poseł polski w imieniu Zygmunta.
Na wielkiej werandzie zamkowej, panującej nad morzem,
zgromadziło się wieczorem całe towarzystwo. Księżniczka,
posłowie i jej krewny kardynał esteński w towarzystwie Ariosta
zwracali na siebie powszechną uwagę; księżniczka pociągała
swą urodą, wdziękiem i uprzejmością, posłowie wzbudzali
ciekawość, a kardynał słynął jako jeden z najprzyjemniej-
szych ludzi swego czasu i nie bał się bynajmniej stracić przy
dowcipnym, fantastycznym Arioście, który mu nader często
towarzyszył.
— Wierzaj mi kardynale — mówił Ariost do swego
protektora i przyjaciela — że pomimo wielkiego wstrętu, jaki
czuję do ołowianego powietrza północy, chciałbym być prze­
cież królem polskimi Wenus, Diana i Juno oddały księżniczce
po najpiękniejszym liściu z wieńca swej chwały; na jej ski­
nienie Gotfryd by nową podjął krucjatę...
— Rodzina Sforców ma większe szczęście do kobiet
aniżeli do mężczyzn — odrzekł kardynał — Jan i Franciszek
jedni wielcy ich przodkowie nie wytrzymają porównania
z taką Małgorzatą, która swym charakterem potrafiła męża
z neapolitańskiej wydobyć niewoli, z taką Hipolitą lub Kata­
rzyną...
— Gdybym nie pisał mego Rolanda, smok Sforców do­
starczyłby mi wątku do epopei, jakiej dwór ferarski nie
słyszał!...
Rozmowę przerwali murzyni wnoszący stoły zastawione
chłodnikami i najpyszniejszemi owocami, na jakie się mogła
zdobyć dolina Caserty. Jasny, pogodny wieczór pokrył nea-
politańską przystań, światło księżyca złotem i szmaragdami
haftowało lekko podnoszące się fale, a duże woskowe po­
chodnie pozapalane na werandzie, zdawały się tylko pożyczać
światła od księżyca, tak zgodny z nim blask wydawały. Ariost
oparł się o murowaną balustradę i patrzył w morze...
— Myślisz o nowych obrazach do Rolanda? — zapytała
go księżniczka podchodząc zcicha — przypatrz się cieniom
skał Ischii, tam by mógł spokojnie marzyć Rugiero o swej
kochance...
— Tak jest księżniczko, myślę o Rolandzie, ale myślę
o tern, jak zmienić to co już napisałem...
— Nie mów tego. Zmieniać cośkolwiek w pierwszych
księgach, byłoby świętokradztwem.
— Bynajmniej księżniczko. Pamiętasz scenę, w której
czarownik Merlin pokazuje Baradamancie potomstwo, co sobie
zasłuży na nieśmiertelny wieniec sławy?
— Tak, pamiętam dobrze, umiem ją prawie na pamięć...
1*

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl