[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Maureen Child

 

W wirze emocji

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

- Oho, kłopoty. - Jeżeli Jericho King potrafił coś przewidzieć, to z pewnością były to kłopoty.

Piętnastu latom spędzonym w piechocie morskiej zawdzięczał swój szósty zmysł, rodzaj wewnętrznego radaru. Z odległości ponad kilometra wyczuwał potencjalny kłopot.

Ten kłopot znajdował się dużo bliżej.

Popołudniowe słońce raziło go w oczy. Spojrzał spod przymrużonych powiek na niewysoką kobietę o krągłych kształtach, z długimi brązowymi włosami, która pochyliła się i sięgnęła po coś do wnętrza jaskrawozielonego samochodu zaparkowanego na podjeździe.

- Za to widok niekiepski - mruknął stojący obok niego starszy mężczyzna.

Jericho zaśmiał się. Sam ma rację. Kobieta miała zgrabne pośladki. Objął je wzrokiem, potem powiódł spojrzeniem wzdłuż jej naprawdę fantastycznych nóg. Dostrzegł jasnoczerwone buty na wysokich obcasach, które co rusz zagłębiały się w żwirze oraz ziemi.

- Swoją drogą, czemu kobiety noszą te idiotyczne obcasy? - zapytał, nie oczekując odpowiedzi.

- Moim zdaniem głównie po to - odparł z zadumą Sam Taylor - żeby przyciągnąć uwagę mężczyzn.

- Powinny wiedzieć, że nie muszą się tak bardzo starać. - Jericho pokręcił głową. - No nic, nie mamy dzisiaj dla niej czasu. Obojętne kim jest, szybko ją załatwię. Na pewno szuka tego spa po drugiej stronie góry. Wytłumaczę jej, co i jak, i niech rusza przed siebie.

Ledwie postąpił krok do przodu, kiedy głos Sama go zatrzymał.

- A mnie się nie wydaje, żeby ona się zgubiła. To chyba z nią rozmawiałem o pracy kucharza. Pamiętasz, zleciłeś mi znalezienie zastępcy Kevina?

- Tak, ale ona miałaby być kucharką? - Jericho raz jeszcze spojrzał na kobietę.

Nadal stała pochylona, jakby spodziewała się znaleźć w samochodzie zagubioną bryłkę złota.

- Jeżeli to jest Daisy Saxon - odparł Sam - to ona jest kucharką.

- Saxon, Saxon... - Jericho nagle coś sobie uświadomił. Przeniósł wzrok na Sama. - Powiedziałeś: Saxon?

- Tak, jeszcze dobrze słyszysz - odparł jego przyjaciel, po czym dodał: - A co? Jakiś problem?

Jakiś problem?

- Od czego mam zacząć? - mruknął Jericho, kiedy kobieta się wyprostowała, odwróciła i dostrzegła jego oraz Sama na szerokim trawniku od frontu.

Przycisnęła do piersi dużą torbę i ruszyła w ich kierunku. Jej włosy kołysały się na wietrze. Wlepiła w niego spojrzenie ciemnobrązowych oczu i zacisnęła wargi.

Jericho poczuł dziwne poruszenie. W pośpiechu zdusił niechciane emocje. Przecież ta kobieta tutaj nie zostanie. Jeżeli to rzeczywiście jest Daisy Saxon, nie ma tu dla niej miejsca. Do diabła, pomyślał, wystarczy na nią spojrzeć. Te kobiety, które przyjeżdżały do jego ośrodka, były odpowiednio ubrane: w dżinsy i sportowe buty. Ta zaś wyglądała, jakby właśnie wyszła z butiku. Śliczna jak lalka i delikatna. Żadna delikatna istota nie przetrwa na tej górze.

W każdym razie nie w świecie Jericha.

Wysłucha jej, przeprosi za zamieszanie z ofertą pracy, a potem odeśle ją do domu.

To nie jest dla niej miejsce.

- Niezła sztuka - zauważył Sam.

Jericho chętnie by ją zignorował, ale to było ponad jego siły. Po czterech chwiejnych krokach kobieta potknęła się o zraszacz do trawników i runęła na ziemię, wypuszczając z rąk torbę.

- Niech to cholera! - Jericho ruszył jej na pomoc.

W następnej chwili z torby wypadło małe włochate stworzenie i zaatakowało go z entuzjazmem wściekłego pitbulla. Trawa była dość wysoka, więc Jericho widział jedynie rudobrązowe uszy. Niewiarygodnie mały pies szczerzył zęby i wydawał z siebie przeszywające wysokie dźwięki, by zastraszyć wroga.

Za plecami Jericha rozległ się głośny śmiech Sama. Jericho mruknął pod nosem: - Och, na litość boską...

Ostrożnie spróbował odsunąć psa nogą. Ten jednak go nie odstępował, nawet gdy Jericho zbliżył się do leżącej na ziemi kobiety, która usiłowała się podnieść.

Włosy opadły jej na twarz, do bluzki przykleiły się źdźbła trawy. Na jej twarzy widniał niesmak.

- Nic się pani nie stało? - spytał, pochylając się.

- Nic - mruknęła, po czym wstała, chwytając się jego wyciągniętej ręki. - Tylko najadłam się wstydu. - Znów się nachyliła i podniosła małego krzykacza. - Nikki, kochanie, jesteś bardzo dzielna. Zuch dziewczyna, broni swojej mamusi.

- Tak, prawdziwy drapieżnik.

„Mamusia” obrzuciła Jericha spojrzeniem, które nie było ani trochę bardziej przyjazne niż to, jakim obejmował go mały bohater.

- Ona jest wyjątkowo lojalna. A ja cenię lojalność.

- Ja też - odrzekł, patrząc w brązowe oczy, które błyszczały jak dobra whisky. - Jeżeli potrzebuje pani obrońcy, powinna pani zamienić ją na prawdziwego psa.

- Nikki jest prawdziwym psem - odparła, przytulając zwierzę. - No cóż, zdaję sobie sprawę, że nie zrobiłam na panu najlepszego wrażenia, a przyjechałam właśnie do pana.

- Czy my się znamy?

- Jeszcze nie - odparła. - Ale to pan jest Jericho King, prawda?

- Owszem - odrzekł beznamiętnie.

- Nie ma to jak zrobić świetne pierwsze wrażenie - szepnęła bardziej do siebie niż do niego. Chwilę później uniosła głowę i dodała: - Jestem Daisy Saxon. Nie mieliśmy przyjemności rozmawiać, ale rok temu pisał pan do mnie, po tym jak...

- Po śmierci pani brata - dokończył, przypominając sobie tę chwilę, kiedy Brant Saxon zginął, wykonując trudną misję na wrogim terytorium.

Jericho podczas swojej służby często widział śmierć. Ale z Brantem było inaczej.

Był młodym idealistą. Zginął o wiele za wcześnie. Śmierć tego chłopaka bardzo go poruszyła, doprowadziła do jego odejścia z wojska i zaprowadziła go tutaj, na tę górę.

Na domiar złego obwiniał się o tę śmierć, przez co jeszcze trudniej było mu spojrzeć tej kobiecie w oczy.

Dojrzał w nich ból, który przemknął jak cień i zniknął.

- Tak.

Oczami wyobraźni Jericho zobaczył przestraszoną twarz Branta, jego strach, który w chwili śmierci zamienił się w akceptację. Pamiętał też, że chłopak wymusił na nim pewną obietnicę. Tak, przyrzekł mu, że w razie potrzeby, jeśli ona o to poprosi, zaopiekuje się jego siostrą.

Starał się w miarę możliwości dotrzymać obietnicy. Napisał oficjalny list z wyrazami współczucia, potem do niej zadzwonił i zaoferował pomoc. Ona jednak ją odrzuciła, grzecznie, lecz stanowczo. Podziękowała mu za telefon, powiedziała, że da sobie radę, a na koniec oznajmiła, że Jericho nie ma wobec niej żadnych zobowiązań. Czemu więc, do diabła, rok później zjawia się na jego górze?

- Wiem, że od naszej rozmowy minęło trochę czasu - podjęła, a Jericho wrócił do teraźniejszości. - Kiedy pan do mnie dzwonił, mówił pan, że jeśli tylko będzie to możliwe, mogę liczyć na pańską pomoc.

- Tak - odparł, krzyżując ramiona na piersi. - Nie odzywała się pani, więc...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl