[ Pobierz całość w formacie PDF ]

C. J. Cherryh

 

BRAMA IVREL

 

W skład cyklu

C. J. CHERRYH o Morgaine wchodzą:

łom I Brama lvrel

łom II Studnia Shiuana

tom III Płomienie z Azeroth

tom IV Brama wygnania

Przełożył Michał Jakuszewski

 

PROLOG

BRAMY stały się przyczyną zguby ąhalów. Były

wszędzie, w każdym ze światów. Używano ich powszech-

nie od tysiącleci. Łączyły całą sieć ąhalskich cywilizacji -

tworząc imperium zarówno czasu, jak i przestrzeni, ponie-

waż Bramy prowadziły nie tylko do innych miejsc, lecz

również do innych czasów... z wyjątkiem ostatnich chwil.

Z początku czasowy aspekt Bram nie wywoływał wiel-

kiego zaniepokojenia. Odkryto je po raz pierwszy wśród

ruin martwego Świata w systemie słonecznym ąhalów.

Znalezisko to, dokonane w kilka dziesięcioleci po ich pierw-

szej podróży w kosmos, otworzyło nagle drogę ku gwiaz-

dom. Od tej pory statków używano jedynie do wstępnego

transportu budowniczych oraz ich sprzętu. W miarę jednak

jak budowano następną Bramę Świata, podróż do tego

świata oraz po jego powierzchni stawała się natychmia-

stowa.

A nawet krótsza niż natychmiastowa. Czas zakrzywiał

się podczas przejścia przez Bramy. Można było przejść

z jednego miejsca do drugiego, odległego o lata świetlne,

nie starzejąc się, inaczej niż na pokładach statków, które

poruszały się w czasie rzeczywistym. Można też było wy-

brać nie tylko miejsce, w którym wyjdzie się z Bramy, lecz

również czas. Nawet na powierzchni tego samego świata

można było przemieścić się ku jakiejś przyszłej chwili, gdy

znajdzie się on w innym punkcie swej trasy wśród planet

i słońc.

Dotąd nie sposób było cofnąć się w czasie. W chwili gdy

odkryto czasowy aspekt Bram, wysunięto teorię, że dzia-

łania podjęte w przyszłości nie będą mogły spowodować

gorszych skutków niż podejmowane obecnie, lecz dopiero

ingerencja w wydarzenia przeszłe może odmienić niezliczo-

ne krocie istnień i czynów.

Tak więc ąhale wędrowali przez czas przyszły, zbiera-

jąc się w coraz większe i większe grupy w najbardziej

odległych epokach. Przemieszczali się również w prze-

strzeni i wtrącali bezczelnie w sprawy innych istot, odry-

wając fragmenty z ich czasu. Z reguły pogardzali miesz-

kańcami innych światów, także ąhalopodobnymi, a nawet

nielicznymi, którzy mogli się z nimi krzyżować. Co więcej,

nienawidzili tych potencjalnych rywali najbardziej ze

wszystkich, a półąhalów mieli w takiej samej pogardzie,

ponieważ nie leżało w ich naturze godzić się z różnorodno-

ścią. Po prostu wykorzystywali pomniejsze gatunki tak, by

było to opłacalne, a także sprowadzali na skolonizowane

przez siebie planety formy życia z innych, podobnych świa-

tów według własnego uznania. Czasami eksperymentowali

z całymi światami, a potem przemieszczali się w przyszłość,

by poznać rezultaty tych doświadczeń. Zgarniali bogactwa

innych gatunków, które wlokły się przez stulecia w swym

własnym czasie rzeczywistym, ponieważ korzystanie z Bram

było zastrzeżone wyłącznie dla ąhalów. Na koniec niemal

niczego już im nie brakowało. Pragnęli jedynie luksusu

i nowych wrażeń. Dręczyło ich też pożądanie nowych,

coraz dalej sięgających Bram.

Aż wreszcie ktoś, gdzieś, cofnął się w czasie i zmienił

przeszłe wydarzenia - być może tylko w minimalnym

stopniu.

Cała rzeczywistość zadrżała i rozerwała się na strzępy.

Zaczęło się od drobnych anomalii, które narastały szybko

aż do unicestwienia czasu, sięgającego krańców zniekształ1

conych przez Bramy epok, a także objętej przez nie prze-

strzeni.

Czas skurczył się na nowo, wysyłając kilka gasnących

fal zaburzeń, i zbiegł się w jakimś punkcie poprzedzającym

nadmiernie rozciągnięte Teraz.

Tak przynajmniej przypuszczali teoretycy z Biura Nau-

kowego, gdy odkryto ocalone światy wraz z różnymi pozo-

stałościami po ąhalach, które zostały wyrzucone z prze-

szłości na zewnątrz. Wśród tych pozostałości znajdowały

się Bramy.

Bramy istnieją. W związku z tym możemy przypuścić,

że istnieją one również w przyszłości i w przeszłości. Zanim

jednak ich nie użyjemy, nie możemy być pewni, jaki jest

ich zasięg. Zgodnie z dzisiejszymi wierzeniami ąhalów, któ-

rych prawdziwości można dowieść, zaburzenia nawiedzały

kolejno świat za światem. Na takich planetach doszło do

pomieszania różnych elementów. Wśród tych anomalii znaj-

dują się przedmioty pochodzące z naszego obszaru, które -

przeniesione w przeszłość - mogą się okazać dla nas zgubne.

Biuro jest zdania, że Bramy, po przejściu przez nie,

należy zamknąć. W przeciwnym razie będzie nam nieustan-

nie grozić kolejna implozja czasu, taka sama, jak ta, która

zniszczyła ąhalów. Oni sami wysuwają przypuszczenie, że

nasz obszar przestrzeni był już raz miejscem implozji czasu

o nieokreślonych rozmiarach, może o zasięgu kilku lat,

a może tysiącleci, która została spowodowana przez pierw-

szą Bramę oraz receptor odkryty przez ąhalów, ku zgubie

najpierw nieznanej, obcej cywilizacji, a potem ich własnej.

Dopóki więc będzie istniała choć jedna Brama, będziemy

nieustannie narażeni na to, że w każdej chwili może nas

spotkać taki sam los. W związku z tym większość członków

Biura uważa, że powinno się zezwolić na korzystanie

z Bram wyłącznie w celu wysłania ekipy, która je zamknie

lub zniszczy. Przygotowano już odpowiedni zespół. Powrót

dla jego członków będzie, rzecz jasna, niemożliwy, a czas

trwania misji nieokreślony. Tak więc z jednej strony ekipa

może natychmiast wpaść w pułapkę lub ulec zagładzie,

z drugiej zaś - zadanie może się okazać zakrojone na taką

skalę, że jednemu pokoleniu członków korpusu ekspedy-

cyjnego, czy nawet całemu ich tuzinowi, może zabraknąć

czasu na dotarcie do ostatniej z Bram.

Biuletyn Biura Naukowego Unii, Vol. XXX, s. 22

Na szczycie Ivrel Kamień stoi wyrzeźbion w takie ąujal-

skie runy, które gdy człek ich dotknie, ognie czarnoksięskie

wydają, duszę wraz z ciałem gubiące. We wszystkich tych

Miejscach Mocy siły wielkie tkwią i czary ąujalskie jeszcze

tam żyją. Można tam i dziś ąujalską krew rozpoznać, jeśli

dziecię się urodzi z oczyma szarymi, wzrostu pokaźnego,

i jeśli rad nie słucha i ku miejscom tym wędruje, gdyż

u ąujalów nie masz duszy, a przez czary swe żyją oni

młodzi i piękni lat wiele więcej niż ludzie.

Księga Embry, Hait-an-Koris

W roku Wspólnej Rachuby 1431 wojna nastała między

książętami Aenoru, Korisu, Baien i Koris-sith a grodem

Hjemur. W roku owym panem Hjemuru był czarnoksięż-

nik Thiye, syn Thiyego, pan Ra-hjemur oraz góry Ivrel,

w cieniu której Irien leży.

Natenczas do wygnanego pana Korisu, zwanego Chya

Tiffwy, syna Hana, pięciu Obcych przybyło, jakich nigdy

jeszcze w kraju nie widziano. Rzekli mu, że przychodzą

z Południa dalekiego, a Chya Tiffwy i pan Aenoru Ris Gyr,

syn Leleolma, schronienia im udzielili. Dostrzec można było |

wyraźnie, że jedna z obcych była krwi ąujalskiej, gdyż nie-

wiasta ta miała włosy jasne i wzrostem wielu mężom do-

równywała. Zaś drugi ż drużyny włosy miał złote, jednakże

w Korisie i w Andurze rodzą się czasem podobni. Pozostali

i włosy mieli ciemne i na ludzi wyglądali. Widoczne się stało,

że oczy Gyra i Tiffwy'ego żądza wielka zaćmiła - ich

matki siostrami były - gdyż królestwo Tiffwy'ego, które

zajął pan Ivrel przy Ogniach, odebrane być mogło. Zakli-

nając na Przysięgi wielkie i obiecując niezliczone nagrody

przekonali panów Baienan, z których największym był Seo,

kuzyn ich, syn trzeciego brata wielkiego Rusa, pana Anduru,

by na Thiyego ruszyli. Jezdnych zebrali siedem tysięcy,

a pieszych trzy i dając posłuch obietnicom kuzynów i Przy-

sięgom Piątki, pod Sztandarami swymi przeciw Thiyemu

wojska swoje powiedli.

W dolinie Irien kamień stoi, runami pokryty, podobny,

jak powiadają, do kamieni stojących w Aenorze i Sith oraz

do Łuku nad Ogniami Czarnoksięskimi na górze Ivrel.

Zawsze z dala się od niego trzymano, choć szkoda żadna

z niego nie płynęła.

W tym oto miejscu zebrali się z Anduru panowie pod

rozkazami Tiffwy'ego oraz Piątki, by na Ivrel i twierdzę

Hjemur uderzyć. Wkrótce jasnym się stało, że Obcy oszu-

kali Tiffwy'ego, gdy bowiem dziesięć tysięcy zjechało ze

szczytów Grioen w dolinę Irien u podnóża Ivrel, wszyscy

zginęli, oprócz jednego młodzieńca z Baien-an, Tem Reth

zwanego, gdyż rumak jego padł po drodze i tak ocalił mu

życie. Gdy ocknął się on ze swego omdlenia, nic żywego na

polach Irien nie pozostało, ni człowiek, ni zwierzę. Jedna-

kowoż nieprzyjaciel żaden nie nadciągnął, by wziąć pole

w posiadanie. Z dziesięciu tysięcy ledwie parę trupów zo-

stało, na których ran żadnych nie można było znaleźć. Tenże

Reth z Baien-an wrócił z pola żyw, lecz przez wzgląd na

żałość wielką do klasztoru w Baien-an wstąpił, by spędzić

dni swe na modlitwie.

Poczyniwszy tyle zła, Obcy zniknęli. Ludzie w Aenorze

powiadali, że niewiasta owa wróciła, lecz zaraz w przestra-

chu uciekła, gdy broń przeciw niej wyciągnięto. Powiadają

też, że zaginęła ona nie opodal wzgórza, gdzie owe dziwne

kamienie stoją, zwanym teraz Grobowcem Morgaine, albo-

wiem pod tym imieniem znano ją w Aenor-Pywn, choć

rzekomo wiele imion miała oraz tytuł pana i wszelkiego

jego prawa. Mówią też, że śpi tam, czekając aż klątwa wiel-

ka zdjęta z niej zostanie i wolność jej zwróci. Dlatego każ-

dego roku lud z sioła Reomel dary przynosi i klątwy p -

tężne rzuca, aby się nie przebudziła i jakiego zła im nie

sprowadziła.

Po Innych śladu nie znaleziono ani w Irien, ani w Acno-

rze. ..'¦;.

: Kroniki Baien-an

.

ROZDZIAŁ I

-

Urodzić się jako Kurshin czy Andurin nie stanowiło

samo w sobie jeszcze wielkiego powodu do chwały. Zna-

czyło to tylko tyle, że jest się człowiekiem, a nie dzikusem,

jak żyjący w Lun, na południe od Andur-Kurshu. Nie jest

się także skalanym czarnoksięstwem czy krwią ąujalin, jak

ci, którzy mieszkali w Hjemurze i dalej na północ. Pomię-

dzy lasami Anduru i górami Kurshu mało było powodów

do sporu. Wystarczy powiedzieć, że ci byli myśliwymi,

a tamci pasterzami, lecz i ci, i ci byli prawdziwymi i na-

bożnymi ludźmi, a ongiś - w czasach Wielkich Królów

Korisu - stanowili jedno państwo.

Fakt, że urodziło się w którymś z kantonów, jak Morija,

Baien czy Aenor, był czymś, czemu należało być już wier-

nym. Poczucie tej wierności było wspólne dla wszystkich,

Morijów, Baienów czy Aenorów niezależnie od rangi, gdyż

lud Andur-Kurshu kochał namiętnie swe ojczyste strony.

W każdym kantonie jednak istniały klany, i to one były

prawdziwym powodem dumy, miłości i wierności. Rządzące

klany zdobywały pozycję i upadały w nie kończącym się

cyklu rywalizacji i walki o władzę. Było też wiele pomniej-

szych klanów, przyzwyczajonych do posłuchu. Morija sta-

nowiło wyjątek, gdyż miało tylko jeden klan rządzący, zaś

pięć pozostałych było mu poddane. Z początku było ich

dwa - Yla i Nhi - lecz Yla wyginęli do ostatniego sto lat

temu w Irien, tak więc pozostali wyłącznie Nhi.

Vanye był członkiem tego klanu. Oznaczało to, iż był

wspaniałym wojownikiem umiejącym biegle obchodzić się

z końmi, honorowym do granicy obsesji. Miał jednak po-

rywcze usposobienie i cechował się lekkomyślnością w stop-

niu niemal samobójczym, a także uporem i tym, że chodził

własnymi drogami. Te ostatnie cechy sprawiały, iż wśród

Nhi aż roiło się od spisków i zdrad. Vanye nie wątpił w to,

co mówiono na jego temat - ostatecznie były to bardzo

powszechne cechy charakteru w całym klanie Nhi. Spo-

dziewano się ich u wszystkich członków tej społeczności.

Każdy klan miał za wzór i model pewien typ osobowości.

Młodzieniec Nhi poświęcał całą swą energię, by spełnić te

oczekiwania i wyrugować u siebie mniej pożądane cechy.

Jego przyrodni bracia zachowywali się tak samo, podob-

nie jak - rzecz jasna - sam pan Nhi Rijan, który był

ich ojcem. Jednakże Vanye był również Chya, po swej

matce, a Chya mieli temperament artystyczny i niestały,

zatem duma często brała u nich górę nad zdrowym rozsąd-

kiem. Jego przyrodni bracia pochodzili z Myya, morijskiego

klanu wojowników - uległych, lecz ambitnych. Byli to

ludzie skryci, zimni i - czasami ¦- okrutni. W naturze

Vanyego leżała lekkomyślność a także to, że zawsze mówił,

co myślał, jego bracia zaś taili swe zamysły i działali

z ukrycia. On był porywczy, oni - pamiętliwi. Nie była

to niczyja wina, co najwyżej Nhi Rijana, który był na tyle

nie przewidujący, by spłodzić bękarta Chya oraz dwóch

prawowitych synów Nhi-Myya i kazać wszystkim trzem

mieszkać pod jednym dachem.

Tak więc pewnego jesiennego dnia dwudziestego trze-

ciego roku panowania Nhi Rijana w Ra-morij jeden z jego

synów poniósł śmierć.

Vanye nie chciał się stawić przed obliczem ojca. Potrze-

ba było kilku Myya, aby wprowadzić go do oświetlonego

pochodniami pomieszczenia, w którym czuć było mocną

woń ognia i strachu. Nie chciał też spojrzeć ojcu w oczy,

lecz padł twarzą na podłogę, dotknął czołem zimnych ka-

mieni i leżał tak bez ruchu, podczas gdy Rijan zajął się

swoim ocalonym dziedzicem. Nhi Erij był poważnie ranny.

Ostry miecz omal nie uciął palców jego prawej dłoni, tej,

w której zwykł trzymać broń. Spoceni kapłani oraz stary

San Romen zajęli się jęczącym księciem. Podawali mu kor-

diały i nakładali kataplazmy, aby złagodzić cierpienia,

a jednocześnie usiłowali ratować uszkodzone członki.

Nhi Kandrys miał mniej szczęścia. Jego ciało z czołem

przewiązanym czerwonym sznurem, aby zatrzymać duszę

wewnątrz do chwili pogrzebu, leżało między żałobnymi

lampkami na długiej ławie w zbrojowni. W chwili gdy

żelazo dotknęło go z sykiem, Erij zdusił krzyk. Vanye

wzdrygnął się. Poczuł woń przypalanego ciała. Wreszcie,

gdy zadziałał narkotyk podany w winie, jęki Erija ucichły.

Vanye uniósł głowę w obawie, że i ten brat zmarł -. nie-

którzy ginęli podczas przyżegania na skutek szoku połą-

czonego z działaniem narkotyku - lecz Erij oddychał je-

szcze.

Wtedy Nhi Rijan uderzył go z całą siłą swego ramienia.

Ogłuszony Vanye zwalił się na podłogę. W głowie wciąż mu

dzwoniło, gdy klęknął ponownie przed ojcem, pochylając

czoło do jego stóp.

- Ty morderco Chya - zawołał ojciec. - Przeklinam,

przeklinam cię.

Nhi Rijan rozpłakał się, co zabolało Vanyego bardziej

niż uderzenie. Spojrzał w górę i to, co ujrzał, napełniło go

odrazą. Nigdy nie sądził, że jego ojciec może płakać.

- Gdybym się choć przez chwilę zastanowił, zanim cię

spłodziłem, ty bękarcie, nie miałbym żadnych synów z ko-

bietą Chya. Chya i Nhi to pechowa mieszanka. Żałuję, że

nie okazałem się bardziej rozsądny.

- Broniłem się tylko - sprzeciwił się Vanye opuchnię-

tymi wargami. - Kandrys chciał mojej krwi. Spójrz.

Pokazał mu swój bok, gdzie lekka zbroja ćwiczebna zo-

stała rozdarta i z rany płynęła krew, lecz ojciec odwrócił

twarz.

- Kandrys był moim pierworodnym - oświadczył. -

A ty jesteś jedynie owocem wesoło spędzonej nocy. Drogo

zapłaciłem za tę noc. Mimo to przyjąłem cię do swego

domu. Byłem to winien twojej matce, ponieważ umarła

wydając cię na świat. Jej również przyniosłeś śmierć. Po-

winienem był wtedy zrozumieć, że ciąży na tobie przekleń-

stwo. Kandrys nie żyje, Erij okaleczony - wszystko po

twojej myśli, bękarcie. Czy miałeś nadzieję, że jeśli obaj

zginą, zostaniesz dziedzicem Nhi? Odpowiedz!

- Ojcze - zapłakał Vanye. - Oni chcieli mnie zabić.

- Nie! Być może chcieli cię ukarać za twą arogancję,

ale nie zabić. Nie. To ty jesteś zabójcą. Ty popełniłeś mord.

Zwróciłeś miecz przeciw swoim braciom podczas ćwiczeń.

Erij nie był nawet uzbrojony. Ty żyjesz, a mój pierworodny

zginął, a ja wolałbym, żeby było na odwrót. Bękarcie Chya,

nie powinienem był cię przyjąć do domu. W żadnym razie.

'- Ojcze! - krzyknął Vanye, lecz grzbiet dłoni Nhi Ri-

jana wbił mu słowa z powrotem do ust. Vanye ponownie

skłonił głowę i zapłakał.

- Co mam z tobą uczynić? - zapytał w końcu Rijan.

- Nie wiem - odparł Vanye.

- Mężczyzna wie, co to honor i zna odpowiedź.

Vanye spojrzał w górę. Zrobiło mu się niedobrze. Cały

drżał. Nie mógł nic na to odpowiedzieć. Ojciec żądał od nie-

go, by upadł na swój miecz i zadał sobie śmierć. Miłość

i nienawiść były w nim tak pomieszane, że czuł się rozdarty

na dwoje. Łzy oślepiły go, przez co stał się jeszcze bardziej

zawstydzony.

- Czy uczynisz to? - zapytał Rijan.

Tego wymagał honor Nhi. Jednakże w jego żyłach pły-

nęła też krew Chya, a Chya zanadto kochali życie.

W powietrzu zawisło ciężkie milczenie.

- Nhi nie mogą zabijać Nhi - oświadczył w końcu

Rijan. - W takim razie będziesz musiał nas opuścić.

- Nie pragnąłem go zabić.

- Biegle władasz bronią. Widać twoja dłoń jest bar-

dziej prawdomówna niż twoje usta. Uderzyłeś go tak, by

zabić. Twój brat nie żyje. Chciałeś zabić ich obu, Erij nie

miał nawet broni. Nie ma innej prawdy. Zostaniesz więc

ilinem. Taka jest moja wola.

- Tak jest, panie - odparł Vanye, dotykając czołem

podłogi. Poczuł w ustach smak popiołu. Jako ilin nie miał

przed sobą żadnych perspektyw. Tacy ludzie często zosta-

wali zwykłymi bandytami i kończyli źle.

- Biegle władasz bronią - powtórzył ojciec. - Bardzo

prawdopodobne, że znajdziesz dla siebie miejsce w Aeno-

rze, ponieważ żoną Risa w Aenor-Pywn jest kobieta Chya.

Musisz jednak przedostać się przez ziemie pana Gervaine'a,

gdzie mieszkają Myya. Jeśli Myya Gervaine zabije cię, twój

brat zostanie pomszczony, a twoja krew nie splami dłoni

Jhi ani ich mieczy.

- Czy tego pragniesz? - zapytał Vanye.

_ Wybrałeś życie - odparł ojciec. Wyciągnął Vanyemu

zza pasa honorowy miecz, który mogli nosić wyłącznie

uyin, wziął w rękę jego długie włosy - oznakę męskości

u Nhj - i obciął je nierówno. Loki - typowe dla Ghya,

zbyt jasne, żeby w większości klanów uznano je za oznakę

prawej, ludzkiej krwi - opadły na kamienną posadzkę

w kilku splotach. Gdy to się stało, Nhi Rijan oparł piętę

o miecz i złamał go, po czym rzucił odłamki w stronę Va-

nyego.

__Napraw to - powiedział. - Jeśli potrafisz.

Vanye poczuł na swej szyi zimny powiew wiatru. Zna-

lazł siły na to, by powstać. Jego odrętwiałe palce trzymały

połówki krótkiego miecza.

- Czy mogę zabrać konia i broń? - zapytał. Nie był

tego pewien, wiedział jednak, że bez nich z pewnością

zginie.

- Zabierz wszystko, co należy do ciebie - odparł pan

Nhi. - Nasz klan pragnie o tobie zapomnieć. Jeśli zosta-

niesz schwytany w obrębie naszych granic, zginiesz jako

obcy i wróg.

Vanye ukłonił się, odwrócił i wyszedł.

- Tchórz! - krzyknął w ślad za nim ojciec, przypo-

minając o nie wypełnionym prawie Nhi, które żądało jego

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl