[ Pobierz całość w formacie PDF ]
3Rozdział ITysišce miedzianych promieni cinieniowych rozrywały noc żšdlšc teren podmonstrualnym kadłubem, wiszšcego nad centrum miasta statku. Zielone i fioletowepromienie Yagi wgryzały się budynki, a nieprzerwanie stukoczšce działa laserowewzniecały tysišce pożarów. Miasto Ashur na planecie Onaris, unicestwiane dzikimatakiem, przygotowywało się do kapitulacji. Dalsza obrona byłaby samobójstwem.Nawet poddanie się nie gwarantowało przeżycia.Zaczęło się to chyba szeptem w ogromie nieżnej białoci; chorobliwš skargšzłamanego ciała, usypianego mrozem i krzyczšcego niemiałš skargę ulotnemu wiatrowi.Nie wiesz, że Bóg umiera?Wród niewyranych cieni, snujšcych się wzdłuż popękanego muru, leżał młodymężczyzna. Był ledwie wiadom koszmaru, który narastał wokół niego. W najgłębszychzakamarkach jego mózgu toczyła się równie desperacka walka. Jej stawkš były resztkirozsšdku.Być może w ohydnych ciemnicach jakiej nieludzkiej inkwizycji, czyj umysł oszalał;nie przez tortury czy słaboć ducha, ale pod wpływem o wiele głębszej rany... Nie wiesz,że Bóg umiera?... umiera?...Mężczyzna podniósł się z jękiem i usiadł, trzymajšc się za głowę. Zielony promień Yagitrafił w stojšcy opodal budynek, który rozpadł się, sypišc wokół deszczem cegieł.Mężczyzna upadł na ziemię, niezdolny do ucieczki.Być może jaki okaleczony męczennik wyprostował się na swoim krzyżu, by podniećgłów wykrzyczeć w niebo: Panie! Czemu mnie opuciłe? I nigdy nie usłyszałodpowiedzi. Była to zdrada najwyższa: niepokalane blunierstwo... Czyż nigdy ci niemówiono? Podobno Bóg umarł.Mężczynie udało się podnieć na nogi. Powoli, po omacku, posuwał się miedzygruzami. Niepewne kroki doprowadziły go w pobliże zielonego słupa promienia Yagi, aleinstynkt kazał mu go ominššć. Gwałtownie uderzył w popękany mur i znowubezwładnie upadł w cieniu zrujnowanych drzwi. Czoło miał zakrwawione.Bron! Bron! Proszę cię. Czemu się nie odzywasz?Nie odpowiadał. Krew spływała mu po skroniach, zostawiajšc na wargach słony smak.Wkrótce jej wyrwał go z apatii i zaczšł sobie zdawać sprawę z tego, co się wokół niegodziało. Przez przymknięte powieki oglšdał z przerażeniem rujnowane miasto.Bron! Błagam cię, odezwij się!Promienie Yagi skupiły się nagle na jakim arsenale i całe niebo zajaniało olepiajšcšziele wybuchu odbił się echem wród ruin i mężczyzna, ulegajšc wreszcie instynktowi,skoczył do przodu sekundę przedtem nim zwalił się mur, pod którym siedział.Bron! Odbierasz mnie? Bron!Odbieram odezwał się w końcu.Zatrzymał się na rodku placu i walczył z nadchodzšcym kryzysem nerwowym,usiłujšc mówić głono i wyranie.Odbieram, ale nie widzę!Boże! Żartujesz? Trzeba było szeciu lat pracy i ćwierci budżetu Komanda, żeby ciętu umiecić... a ty bawisz się w amnezję? Bron! Zgrywasz się?Nigdy nie byłem mniej skłonny do żartów. Jestem chory... Kim jeste?... Tworemwyobrani...Spokojnie. Pierwsza fala musiała cię wpędzić w szok. Sšdzšc po głosie, musisz być wzłej formie. Musiałem użyć wyzwalacza semantycznego, żeby wycišgnšć cię z tejpišczki. Naprawdę nic sobie nie przypominasz?!Niczego, nie wiem kim, ani gdzie jestem. Mam wrażenie, że mówisz wewnštrz mojejgłowy. Czy to halucynacja?Wprost przeciwnie. To wszystko ma racjonalne wytłumaczenie. Po prostu maszkłopoty z pamięciš.Gdzie jestem?Miasto Ashur na planecie Onaris. W pełni ataku Niszczycieli.A ty mnie słyszysz? W jaki sposób? Gdzie jeste?To coraz poważniejsze! Nie mamy czasu na wyjanienia. Musisz przede wszystkimopucić to miejsce, znaleć schronienie i odpoczšć. Porozmawiamy póniej, jeżeli niewróci ci pamięć. Na razie musisz wierzyć na słowo.A jeżeli nie?Nie prowokuj mnie. Stawka jest zbyt wysoka. Jeżeli przypomniałby sobie powódtwojej obecnoci na tej planecie i naszš obecnoć, to nie zadawałby takich pytań. Niezmuszaj mnie do demonstracji siły.Przez kilka sekund Bron trzymał się rękoma za głowę. Póniej opanował się.Dobrze. Chcę wam wierzyć. Na razie. Co mam zrobić?Oddal się od ródmiecia. Na peryferiach zniszczenia sš mniejsze. Prosto przed tobš,po drugiej strome placu jest przejcie. Id tam, dopóki nie powiem, by skręcił. Nieopuszczam cię.Bron wykonał polecenie, wzruszajšc z rezygnacjš ramionami. Był teraz w pełniwiadom niszczšcego huraganu, który uderzał z nieba. Olbrzymi statek najwyraniejszykował się do lšdowania i przygotowywał sobie pole stabilizujšce, eliminujšcjednoczenie wszelki opór. Wydawało się, że ludnoć uciekła, co by oznaczało, że zostałauprzedzona o ataku. Od wschodu dobiegły go odgłosy lšdowania innego kršżownikakosmicznego. Rozwój operacji odpowiadał jakiemu planowi, co pobudziło w jegoumyle mgliste wspomnienie, które jednak zaraz prysnęło.Ostrożnie okršżał plac, dziwišc się własnemu instynktowi, zmuszajšcemu doprzeskakiwania pod morderczym ogniem promieni Yag od kryjówki do kryjówki.Znalazł się wreszcie w miejscu, w którym znajdowała się kiedy najpiękniejsza alejaAshur. Teraz były tam tylko ruiny i dymišce zgliszcza.Hej tam, w mojej dowie. Słyszycie mnie?Nigdy nie przestalimy cię odbierać.Jak to?Wszczepiono ci w mózg przekanik biotroniczny. Gdziekolwiek by był, zawszemożemy de słuchać i rozmawiać z tobš.Bron zastanawiał się przez chwilę, po czym zapytał:Kim jestecie?Twoimi kolegami. Jestem doktor Veeder. Nic ci to nie mówi?Nie.To minie, Przypomnisz sobie mnie, a także Jaycee i Ananiasa. Będziemy zawszetwoimi niewidzialnymi towarzyszami, jak w przeszłoci. Należymy przecież do tegosamego zespołu.Jakiego zespołu?Oddział Zadań Specjalnych Komanda Gwiezdnego.Wiem, że należę do jakiego Komanda... ale nie tutaj. Na Ziemi, tak, przypominamsobie. Delhi i Europa... Ale od odjazdu z Europy niczego nie pamiętam.To symptomatyczne Bron. Włanie po odlocie z Europy wstšpiłe do oddziałówspecjalnych. Nie dziwie się, że twoja podwiadomoć wybrała włanie ten moment...Uwaga!Ostrzeżenie zbiegło się idealnie z jego refleksem. Rzucił siew bok, a promień Yagi trafiłw jezdnię zaledwie parę centymetrów przed nim. Podmuch odrzucił go jeszcze dalej, alepodniósł się prawie natychmiast. Był poobijany, jednak na pierwszy rzut oka, nietknięty.Promień znowu uderzył, tnšc na idealne połówki dotychczas nie zniszczonš kolumnę.Hej! Jestecie tam?Co jest, Bron? Jeste ranny?Widzielicie zbliżajšcy się promień... Jak?Widziałem. Chciałem ci to wyjanić spokojnie, żeby umknšć zbyt dużego wstrzšsu.Przestańcie bajdurzyć. A ja? Mnie też widzicie?Nie widzę cię naprawdę... Właciwie widzę przez twoje oczy, Bron. Słyszš przez twojeuszy. Dzień i noc. ledzilimy każdy etap tej misji. Na tym polega nasza praca. Jaycee,Ananiasa, i moja. Możemy do ciebie mówić, ale ty nie możesz nas wyłšczyć. Nasze głosydocierajš bezporednio do twojego mózgu. Możemy jeszcze więcej, ale wytłumaczymy cito póniej. Na razie musisz tylko wykonywać moje polecenia. Poszukamy ci schronienia.Bardzo dobrze zgodził się zrezygnowany Bron.Nie potrafił się sprzeciwić temu, mówišcemu wewnštrz jego czaszki, głosowi. Fizyczniebył wykończony, złamany i bardzo potrzebował odpoczynku. Postanowił więc zamknšćsię w sobie i mechanicznie wykonywać polecenia, wciskajšc się szybko w cienie ulicy,unikajšc zbyt zaognionych miejsc. W końcu głos umilkł. Bron nie był w stanie posuwaćsię dalej z własnej woli. Zatrzymał się. Kilkoma kopniakami rozsunšł parš cegieł, rzuciłsię w kurz i gruz i natychmiast zasnšł.KONIEC ROZDZIAŁU [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl