[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Mark Chadbourn

 

Władztwo Ciemności

 

Wiek złych rządów 2

 

(Darkes Hour)

 

Przełożyła Joanna Urban

 Kroniki

 

Wiatr hula nielitościwie po krużgankach – zdawać by się mogło, że niesie z sobą z dalekich stron owe okrzyki bólu i rozpaczy, którymi rozbrzmiewa ostatnimi czasy nasz kraj. Tu, w cieniu wspaniałego sklepienia salisburskiej katedry, choć jest nas niewielu, robimy co w naszej mocy, by płomień ludzkiej wiary płonął nadal. Ostatni to przyczółek chrześcijaństwa w świecie, co stał się bezbożny, gdy bogów przybyło. Czasem nawet i moja wiara słabnie, a już ponad trzydzieści lat przynależę do tego Kościoła. Cóż, wicher porywa precz sędziwe dogmaty. Trudno ot tak wierzyć w jedną rzecz, piękną i czystą, kiedy tyle cudów i dziwów dookoła. Po co w jedną, skoro można i we wszystkie? Ale ja się staram, walczę ile sił, nie porzucam pracy duszpasterskiej, która wypełniła me dorosłe życie. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, mam po temu powody. Może Wszechmogący da mi siłę, bym mógł raz jeszcze otworzyć na niego swoje serce. Może będzie mi dane nawrócić mieszkańców tej ziemi, tak jak udało się to moim poprzednikom we wczesnym średniowieczu.

Co ciekawe, gdy jest mi naprawdę ciężko, otuchy szukam nie w teologicznych kontemplacjach, a w poczynaniach zwykłych ludzi. Myślami jestem wówczas najchętniej przy owej piątce, którą wyznaczono na zbawców naszej rasy. Podjęli się tego zadania nie z żądzy sławy, lecz tylko po to, by służyć po stronie Dobra. Trudności i spory tylko ich scaliły, zahartowały. Są żywym przykładem tego, na co stać ludzkość.

 

Wszystko zaczęło się od archeologa Jacka Churchilla, dla przyjaciół Churcha – człowieka o dobrym sercu, ale ciężko doświadczonego przez los. Odkąd dwa lata wcześniej jego ukochana popełniła samobójstwo, nie mógł zaznać spokoju. Zmagał się nie tylko ze smutkiem czasu żałoby: przede wszystkim dręczyły go potężne wyrzuty sumienia. Marianna z pewnością bardzo cierpiała, zanim podjęła decyzję o odebraniu sobie życia – jakże mógł tego nie zauważyć? Czuł się przez to współwinny jej śmierci.

W tym samym czasie Ruth Gallagher, inteligentna młoda kobieta o refleksyjnym usposobieniu i skłonności do nadmiernego kontrolowania własnych emocji, pięła się po szczeblach kariery. Czuła, że działa wbrew sobie, że to pułapka, ale w zawodzie prawnika widział ją tragicznie zmarły ojciec, który dostał ataku serca na wieść, że jego brat został zamordowany.

Church i Ruth spotkali się po raz pierwszy przypadkiem pewnego mglistego lutowego poranka, na krótko przed świtem, nad Tamizą, pod londyńskim mostem Alberta, gdzie stali się mimowolnymi świadkami przerażającej zbrodni. Na ich oczach olbrzymi mężczyzna zabił niejakiego Maurice'a Gibbonsa, szeregowego urzędnika Ministerstwa Obrony. Co gorsza, w pewnym momencie rysy twarzy zabójcy rozmyły się i zaczęły zmieniać, a kształt, jaki w końcu przybrały, okazał się tak potworny, że obserwujący tę scenę stracili przytomność.

Przez następne dwa tygodnie oboje nie mogli znaleźć dla siebie miejsca. Widok odmienionej twarzy napastnika, choć wyparty w podświadomość, nie pozwalał im normalnie funkcjonować. W końcu, by dowiedzieć się, czego tak naprawdę doświadczyli, postanowili połączyć siły, a kiedy wreszcie dzięki hipnozie dotarli do ukrytych w zakamarkach własnych umysłów obrazów, okazało się, że olbrzym spod mostu przeistoczył się w demoniczne monstrum. Z początku Ruth i Churchowi trudno było w to uwierzyć, ale udało im się skontaktować z przykutym do łóżka artystą o nazwisku Kraicow, który także spotkał na swojej drodze owego potwora.

Świat zdawał się stanąć na głowie nie tylko dla tej trójki. Jeśli mieli wierzyć forom internetowym, we wszystkich zakątkach kraju odnotowywano przeróżne nadprzyrodzone zjawiska, a także niewytłumaczalne zbrodnie. Informacje te nie przedostawały się jednak do mediów, bagatelizowane bądź wyśmiewane przez cynicznych redaktorów. Wielka szkoda, że nie potrafiliśmy rozpoznać tych sygnałów moglibyśmy wówczas należycie się przygotować. Punktem przełomowym w tej pierwszej fazie nowej ery, przynajmniej dla Churcha, było ukazanie się pewnej nocy ducha jego zmarłej dziewczyny.

Wydarzenie to wstrząsnęło młodym mężczyzną do głębi. Nagle, po długich miesiącach żałoby, poczuł, że oto pojawiła się szansa, by poznać odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania. Wkrótce za pośrednictwem poczty elektronicznej otrzymał wiadomość od pewnej kobiety, która nie tylko twierdziła, że wie coś więcej o wydarzeniach ostatnich tygodni, ale i pytała, czy nie mówi mu coś imię Marianna. Takiego zbiegu okoliczności Church nie mógł zignorować. I oto chęć rozwiązania osobistych problemów scaliła się w jedno z pragnieniem rozwiązania zagadki tajemniczych zjawisk.

Umówiwszy się z nieznajomą w Bristolu, opuścili z Ruth Londyn, ale już na pierwszym przystanku poza granicami miasta wystąpiły przeciwko nim siły ciemności – prawniczkę próbował uprowadzić kolejny stwór o zmieniających się rysach twarzy. Churchowi udało się ją odbić tylko dzięki pomocy podstarzałego hipisa o imieniu Tom. Stało się jasne, że ktoś dybie na ich życie, choć nadal nie wiedzieli, kogo – bądź czego – się bać.

Podejrzewali, że Tom coś wie, ale nie był to człowiek skory dzielić się sekretami. W dalszą drogę wyruszyli już w trójkę. Nowy towarzysz podróży nie należał do piątki wybrańców, ale w zbliżających się epokowych wydarzeniach odegrać miał równie kluczową rolę.

Po zapadnięciu zmroku przeciwnik ponowił próbę, byle tylko nie doprowadzić do spotkania całej drużyny. Gdy jechali na zachód, zaatakowała ich z powietrza plująca ogniem Bestia o pokrytym lśniącymi łuskami cielsku. Na autostradzie wybuchł pożar, zginęło wiele osób. Była to pierwsza z wielkich rzezi nowej ery. Święty Jerzy nie przybył zgładzić smoka, nie pozostawało więc nic innego, jak ucieczka.

Kierowany doświadczeniem Tom zabrał ich do Stonehenge, którego moc, jak się okazało, chroni przed podobnymi atakami. Tam właśnie, wśród kamiennych monolitów, Church i Ruth zostali wtajemniczeni w sekrety energetycznego krwiobiegu ziemi. Tom wytłumaczył im, że świat się zmienia i owa ziemska krew, błękitny ogień, uaktywnia się powoli po stuleciach uśpienia. Ogień ten miał wielką moc: leczył, odmładzał i stanowił źródło wszelkiej magii. Całą planetę znaczyły wrzące nim linie, czego dowodem były święte dla ludzkości budowle wznoszone przed wiekami w miejscach, w których buchał najsilniej. Znane z legend Bestie byty symbolami a zarazem strażnikami tej cudownej substancji. Niestety, nad latającym jaszczurem, który chciał zabić wędrowców na autostradzie, zyskały niedawno kontrolę siły ciemności. Church i Ruth dopiero zaczynali rozumieć mechanizmy rządzące ziemską energią, nie podejrzewali jednak, że łączy się z nią także duchowa wspólnota Braci i Sióstr Smoków, do której obydwoje należeli.

Tej nocy dowiedzieli się wiele. Tom uświadomił im, że historia zatoczyła koło i wkrótce mroczne mity ponownie staną się rzeczywi­stością. Na ziemię powróciła pradawna zła rasa, która w dawnych czasach siała postrach i zniszczenie.

Zasnęli wśród głazów, ale Churcha coś obudziło. W cieniu, poza kręgiem, dostrzegł zjawę Marianny. W jej wyglądzie było coś przerażającego. Mara nie odezwała się ani słowem i szybko wycofała, pozostawiła jednak za sobą tajemniczy podarek: czarną różę, która kazała zwać się z gaelicka Roisin Dubh. Mężczyzna postanowił zatrzymać kwiat na pamiątkę, co miało okazać się opłakane w skutkach.

Obawiając się kolejnych ataków, wędrowcy zmienili plany i poprosili poznaną przez Internet kobietę, Laurę DuSantiago, o wyjechanie im naprzeciw i spotkanie w miejscu, w którym sam teraz przebywam. W Salisbury. Tymczasem siły ciemności nie próżnowały. W krużgankach naszej katedry Church stanął oko w oko z demonicznym kruczoczarnym brytanem znanym jako Czarny Kieł, zwiastującym rychłe nadejście legendarnych Dzikich Zastępów. W tym samym czasie spacerująca po mieście Ruth trzykrotnie napotkała tę samą tajemniczą istotę, która za każdym razem objawiała jej się w innym wcieleniu – wpierw staruszki, później kobiety w średnim wieku, a na koniec młodej dziewczyny. Każdy folklorysta rozpoznałby zapewne, że ma do czynienia z trzema pogańskimi archetypami – wiedźmy, matki i dziewicy – ale Ruth nie zdawała sobie sprawy, że dogania ją jej własne przeznaczenie. Wieczorem wędrowcy poznali w pubie nieszkodliwego z pozoru gawędziarza Callowa i nieroztropnie podzielili się z nim swoją wiedzą. Za tę niedyskrecję jedno z piątki miało później zapłacić własną krwią.

Następnego dnia dołączyła do nich Laura, jak się później okazało, trzecia z piątki. Życie nie obeszło się z nią łaskawie, jej szalona matka, maskująca manią religijną chorobę psychiczną, okaleczyła dziewczynę psychicznie i fizycznie, a później zginęła w tajemniczych okolicznościach. Laura wierzyła, że to ona sama zabiła rodzicielkę. Mimo wszystko pozostała osobą o wielkiej energii życiowej, a doświadczenia dzieciństwa bardzo ją zahartowały.

Laura zaprowadziła swoich nowych znajomych na tereny fabryczne pod miastem, gdzie przeżyła niedawno coś niezwykłego. Było to jedno z płynnych przejść między światami, które otworzyło nastanie nowej ery. Church i Laura przedostali się przez nie do Strażnicy, tajemniczego, wiszącego w pustce labiryntu, Ruth i Tom musieli tymczasem zmierzyć się z atakiem zmiennokształtnych potworów.

Churchowi było dane zobaczyć w Strażnicy sceny z własnej przeszłości i przyszłości, w tym własną śmierć i wizję płonącego miasta. Na koniec spotkał piękną kobietę, która nawiedzała go w snach od wczesnego dzieciństwa. Niewiasta nie zdradziła mu swojego imienia, ale wyjaśniła część zagadek ściśle powiązanych z losem mężczyzny. Była to zadziwiająca opowieść o dwóch potężnych mitycznych rasach, które po raz pierwszy przybyły na ziemię w zamierzchłej przeszłości. Istoty te obdarzone były mocami przeczącymi wszelkim znanym ludzkości zasadom fizyki i logiki. Churchowi to wszystko nie mieściło się w głowie, ale wiemy teraz aż za dobrze, że kobieta nie kłamała – tudzież słono płacimy za naszą ignorancję.

Obie te rasy znali Celtowie. Pierwszą zwali Tuatha de Danaan lub Złotym Ludem, drugą Fomorianami, złowrogimi Nocnymi Wędrowcami. Przerażonym ludziom zdawały się równe bogom. Przez lata toczyły ze sobą krwawe boje, by po ostatecznym starciu, w którym pokonano Fomorian, wycofać się wraz z wszystkimi innymi baśniowymi istotami do swojej ojczyzny zwanej przez Celtów Tir na n'Og. Granice między światami zostały ponoć wówczas zamknięte, a od tych, którym mimo wszystko udało się przez nie prześlizgnąć, pochodzą ludzkie podania o wróżkach i czarodziejach. Jakże dalekie od prawdy są te legendy! W rzeczywistości istoty te są tak bardzo od nas odmienne, że nie potrafimy nawet poznać ich prawdziwej postaci, oblekamy je tylko w zrozumiałe nam formy, by od nadmiaru wrażeń nie postradać zmysłów. W ojczyźnie obu ras wszystko nie tyle nie rządzi się naszymi prawami, co żadnym prawom nie podlega. Wszystko jest tam niestale: krajobraz, przedmioty, czas, a nawet, rzekłbym, zasady moralne. Istoty te przewyższają nas tak dalece, że mają nas za prymitywne organizmy w rodzaju bakterii. Czy na tym właśnie polega bycie bogiem? Cóż, wielu roztrząsało tę kwestię, ja sam wolę się tu uciec do dogmatów swej wiary, ponieważ nie potrafię uznać władzy, której obca jest etyka. Wiedza o tym, co jest dobre, a co złe, to podstawa wszystkiego. Nigdy, przenigdy od tego nie odstąpię.

Ale odszedłem od tematu. Church dowiedział się w Strażnicy, że Fomorianie powrócili na ziemię, zerwawszy postanowienia starego paktu. Tuatha de Danaan, jedyni godni ich przeciwnicy, zostali rozproszeni przez potężne zaklęcie – Urok Życzeń. Ostała się ich tylko garstka – inni byli więzieni lub pod wpływem mocy Fomorian przeszli na stronę wroga. Do Churcha i pozostałej czwórki należało odnalezienie czterech insygniów Złotego Ludu, by użyć ich do przywołania wszystkich przedstawicieli tej rasy. Dla ludzkich zmysłów przedmioty te były kamieniem, mieczem, włócznią i kotłem. Bracia i Siostry Smoków musieli wywiązać się z zadania przed celtyckim świętem Beltane, obchodzonym pierwszego dnia maja, inaczej Tuatha de Danaan na zawsze pozostaliby na wygnaniu. Church niechętnie zgodził się dźwigać to brzmię.

Oboje z Laurą powrócili na ziemię. Ruth wymknęła się w międzyczasie Fomorianom, ale Tom zaginął bez wieści. Chcąc nie chcąc, trójka wędrowców wyruszyła w dalszą podróż. Kierowali się wskazówkami kolejnego magicznego artefaktu: Latarni Drogi, w której płonął błękitny ogień. Płomień latarni wskazywał, dokąd powinni się udać, by odnaleźć poszczególne insygnia.

Pierwszym celem podróży okazała się wioska Avebury, słynąca na całą Anglię z imponującego kamiennego kręgu. Spotkali tam niejakiego Strażnika Kości. Ten nieco dziwaczny mężczyzna uważał się za opiekuna pradawnych miejsc kultu przechowującego dla przyszłych pokoleń wiedzę sprzed wieków. Niegdyś jemu podobni nauczali w świętych gajach, ale inwazja Rzymian na Wielką Brytanię zmusiła ich do zejścia do podziemia. Strażnik Kości pokazał trójce przybyszów sekretne wejście do leżących pod kręgiem magicznych grot, gdzie najsilniejszego ze wszystkich źródeł błękitnego ognia strzeże najstarsza z latających Bestii. Laurze udało się wynieść stamtąd pierwsze z insygniów, znane w mitologii celtyckiej jako kamień Fal. Ku wielkiej konsternacji Churcha, kamień krzyknął, gdy mężczyzna go dotknął – według legendy reagował krzykiem na dotknięcie prawowitego władcy tego kraju.

Mniej więcej w tym samym czasie, choć zaślepieni własną arogancją tak bardzo wierzyliśmy w trwałość znanego nam porządku rzeczy, otrzymaliśmy kolejną zapowiedź tego, że dni naszej cywilizacji są policzone – wszelkie elektryczne bądź elektroniczne urządzenia coraz częściej odmawiały posłuszeństwa bez żadnej wyraźnej po temu przyczyny. W otaczającym nas świecie zachodziły wielkie zmiany. Na niczym nie można już było polegać.

I tak, wkrótce po opuszczeniu Avebury, trójce wędrowców zepsuł się ni stąd ni zowąd samochód, nocowali więc pod namiotami gdzieś pod Bristolem. Zbierając chrust, Church natknął się tam na niezwykłą dziewczynkę, która nie tylko miała na imię Marianna, ale i przypominała zmarłą ukochaną wyjątkowo pogodnym i życzliwym usposobieniem. Mała nieznajoma podarowała mu medalion ze zdjęciem księżnej Diany, uwielbianej przez nią za działalność charytatywną.

Ruth także kogoś spotkała, a zdarzenie to odmieniło jej życie. W środku nocy, w głębi ciemnego lasu, ponownie stanęła twarzą w twarz z boginią o trzech wcieleniach, która zwróciła się do niej o pomoc i podarowała jej zaczarowaną sowę, która była czymś więcej niż zwykłym ptakiem.

Church zamierzał następnego dnia oddać dziewczynce medalion, ale okazało się, że Marianna jest umierająca. Od trzech lat żyła ze skrzepem w mózgu, który odkleił się wreszcie i spowodował wylew. Małą czym prędzej odwieziono do Bristolu. Niestety, podczas operacji technologia zawiodła po raz kolejny i budynek szpitala znienacka pogrążył się w ciemnościach. Była noc, za oknami szalała burza. W szpitalu zapanował kompletny chaos. Church stracił na moment przytomność, a gdy ją odzyskał, jego uwagę przyciągnęły zagadkowe błyski jasnego światła. To właśnie idąc ich śladem, odnalazł Mariannę. Dziewczynka była martwa, ale tuż przed śmiercią odkryła w sobie cudowną moc i zdołała wyleczyć wszystkich pacjentów chorujących na raka. Był to dowód, że choć dobrodziejstwa cywilizacji powoli odchodziły w przeszłość, w nowym świecie miało się znaleźć i miejsce dla cudów.

Latarnia Drogi nakazała drużynie udać się na południe. Po drodze przeżyli mrożącą krew w żyłach noc w przydrożnym motelu, gdzie dopadł ich niesławny Czarny Kieł. Świt odstraszył bestię, ale jej pojawienie się oznaczało, że przeciwnicy depczą im po piętach. Kolejnym przystankiem w podróży mężnej trójki był pobyt w oddalonej od siedzib ludzkich gospodzie na wrzosowiskach Dartmoor, gdzie wędrowcy zdołali się nieco odprężyć i lepiej poznać. Nie dany był im jednak dłuższy wypoczynek – jeszcze tej nocy zaatakowały ich Dzikie Zastępy pod wodzą Króla Olch. Gdy przed budynkiem trwała rzeź klientów gospody, zdesperowani przyjaciele postanowili się rozłączyć, licząc na to, że jedno z nich odciągnie uwagę napastników, co pozwoli pozostałej dwójce ujść z życiem. Ruth i Laura odjechały samochodem na wschód, zaś Church ruszył przez wrzosowisko na motorze.

Na opustoszałej drodze kobiety napotkały czwartego z wybrańców, młodego, biseksualnego Azjatę o imieniu Shavi. Był to urodziwy mężczyzna, rozważny i mądry, o ujmującym sposobie bycia. Wielu mogłoby stawiać go sobie za wzór. Podobnie jak pozostała czwórka przeżył wielką tragedię – pewnej nocy na londyńskiej ulicy nieznany sprawca zamordował przy nim jego chłopaka. Odkąd świat zaczął się zmieniać, Shavi odkrył w sobie niezwykłe zdolności godne prawdziwego szamana.

Ledwie zdążyli się sobie przedstawić, gdy na horyzoncie pojawiły się Dzikie Zastępy i musieli uciekać. Szaleńczą pogoń przerwał dopiero wschód słońca, ponieważ z nieznanych powodów żołnierze Króla Olch unikali światła. Na szczęście blisko już było do Glastonbury, miejsca ważnego jak widać nie tylko dla chrześcijan, ale także dla wyznawców błękitnego ognia – kto wie, może pierwotnie z tego samego powodu. Tu byli bezpieczni. Cudowna moc ziemi nie pozwalała Fomorianom przekroczyć granic miasta.

Zmiennokształtni przekształcili jedną z kopalni pod Dartmoor w podziemną warownię. Wpadłszy do opuszczonego kopalnianego szybu, których na wrzosowiskach tak wiele, Church ocknął się skuty łańcuchami w niewoli u wroga. W celi poznał piątego członka drużyny, Ryana Veitcha, muskularnego chuligana z południowego Londynu, którego życie zmusiło od wczesnego dzieciństwa do łamania prawa. Mężczyznę od lat nawiedzały dziwne wizje, w męczących snach widział wciąż te same miejsca i istoty. Całe ciało miał wytatuowane zapamiętanymi przez siebie obrazami. Ale to nie koszmary dręczyły go najbardziej, a wyrzuty sumienia – kilka lat wcześniej w trakcie napadu na bank przypadkowo zabił niewinnego człowieka. Jak się później okazało, był to stryj Ruth Gallagher, co znacznie ochłodziło stosunki między nią a Veitchem.

Obaj mężczyźni byli torturowani przez sadystycznego mieszańca Calatina, przywódcę głównego odłamu Fomorian. Plemię to rządziło wszystkimi pozostałymi, odkąd w zamierzchłych czasach zginął władca a zarazem stwórca tej rasy, jednooki bóg śmierci zwany przez Celtów Balorem. Był on istnym wcieleniem mroku, ucieleśnieniem zła. Słów brakuje, by opisać potworność tego demona.

Wśród Fomorian trwała walka o władzę. Nie wszyscy uznawali Calatina za swego pana – pewne plemię odłączyło się od reszty pod wodzą czarnoksiężnika Mollechta. W istocie ścigały więc drużynę dwie konkurujące z sobą siły, ponieważ dopadniecie piątki wybrańców i przechwycenie insygniów było niezbędne do zyskania przewagi nad przeciwnikiem.

Do sąsiedniej celi trafił wkrótce Tom, przetrzymywany przez Fomorian od czasu swojego zniknięcia w Salisbury. Całej trójce udało się zbiec dzięki pomocy kobiety ze Strażnicy.

Tymczasem w Glastonbury Ruth, Laura i Shavi szukali drugiego z insygniów, odkrywając kolejne kawałki łamigłówki. Wtedy to właśnie przecięły się nasze ścieżki. Poznałem się na tej trójce natychmiast i chętnie wyjawiłem im tajemnicę przekazywaną sobie od pokoleń przez miejscowych mnichów, a mianowicie to, gdzie schowany jest magiczny kocioł, który znałem pod nazwą świętego Graala. To krótkie spotkanie odmieniło moje życie i pozwoliło się przygotować na nadchodzące ciężkie czasy. Wiedziałem, że ci młodzi ludzie są wyjątkowi, że być może są naszą jedyną nadzieją. Modliłem się o powodzenie ich misji.

Podczas noclegu gdzieś w Kornwalii Churchowi po raz kolejny ukazała się zjawa Marianny, co pozwoliło mężczyźnie uzmysłowić sobie, że jego ukochana wcale nie popełniła samobójstwa, a została zamordowana. Zmieniło to bardzo jego nastawienie do świata. Następnego dnia wraz z Veitchem i Tomem dotarł do Tintagel, jednej z legendarnych siedzib króla Artura. Tom wyznał tam swoim towarzyszom, że Artur tak naprawdę nie był człowiekiem, ale symbolem siły błękitnego ognia – Ducha Pendragona, więzi łączącej Braci i Siostry Smoków. Wszystkie mity i legendy zawierają ziarno prawdy, to zakodowana historia pierwszych dni ludzkości, zaś klucz do tego szyfru kryje się często w otaczającym nas krajobrazie.

Nieopodal Tintagel udało im się znaleźć trzecie z insygniów, miecz, gdy jednak dostali go w swoje ręce, wróg znów zaatakował. Tym razem był to Mollecht ze swoją świtą. Kontakty z czarną magią zmieniły tę istotę w snop energii, który nie rozpraszał się w czarodziejski sposób tylko dzięki temu, że bezustannie krążyło wokół niego zwarte kłębowisko wron. Trzej mężczyźni zostali odcięci przez napastników na skalistym półwyspie i nie mając innego wyjścia, skoczyli z klifu do morza.

Gdyby nie Tom, niechybnie by zginęli. Tajemniczy włóczęga nadal skrywał przed drużyną wiele swoich sekretów – teraz dzięki jego niezwykłym zdolnościom zmartwychwstali z fal. Po raz pierwszy w nowej erze, lecz nie po raz ostatni, zmarli powrócili do świata żywych. Wydarzenie to z pewnością przyczyniło się do tego, że gdy historia wybrańców zrobiła się powszechnie znana, wielu bez oporów uwierzyło w cudowność całej piątki.

Jak udało się Tomowi uratować siebie i kompanów? Jego towarzysze podróży zdawali sobie sprawę z tego, że wie bardzo wiele, ale nawet nie podejrzewali, że opanował sztukę kontrolowania błękitne­go ognia. Gdy lecieli bezwładnie ku wzburzonym falom, zdołał przenieść ich siłami własnego umysłu wzdłuż jednej z linii ziemskiej energii do innego silnego jej skupiska.

Traf chciał, że zmaterializowali się właśnie w Glastonbury, niemalże na oczach Ruth, Laury i Shaviego, szykujących się akurat do zdobycia trzeciego z insygniów. Jakież było zdumienie tych trojga, gdy uświadomili sobie, że choć znajdują się w głębi lądu, mężczyźni duszą się, bo ich płuca wypełnia morska woda.

Tak oto po raz pierwszy spotkali się wszyscy członkowie drużyny. Nie mając ani chwili do stracenia, czym prędzej odprawili skomplikowany rytuał, który otworzył przed nimi wejście do wnętrza wzgórza. To tam, wedle moich słów, krył się Graal. Pagórek okazał się łącznikiem między dwoma światami i wędrowcy znaleźli się w Tir na n'Og – Krainie Wiecznego Lata, ojczyźnie bogów. Magiczne naczynie czekał w głębi świątyni, strzeżone przez niesamowity labirynt luster. W zwierciadłach pojawiały się najgorsze wspomnienia śmiałków, a ich własne odbicia próbowały ich złamać okrutnymi uwagami. Churchowi udało się przezwyciężyć słabości i dotrzeć do kotła. Żałuję bardzo, że nie było mnie z nimi, gdy powrócili z Graalem do Glastonbury. Zobaczyłbym ów symbol Bożej miłości i siły, który po wiekach powrócił nareszcie na ziemię. Wiem, że pochodzi z czasów przedchrześcijańskich, co zadaje kłam podaniom z apokryfów, niemniej, moim zdaniem, coś równie cudownego mogło być stworzone wyłącznie przez Boga.

Cóż, piątka wybrańców nie zaprzątała sobie głowy podobnymi rozważaniami – dla nich kocioł był „jedynie" narzędziem niezbędnym do ocalenia naszego świata. Z Glastonbury udali się na południe Walii, by odnaleźć ostatnie z insygniów, włócznię Lugha. Jej drzewce ukryte było w gaju okaleczonych głów na wyspie Caldey nieopodal miejscowości letniskowej Tenby, grot zaś pod zamkiem Manorbier na pobliskim cyplu. Zdawać by się mogło, że po wykonaniu tego zadania misja drużyny dobiegła końca, Formorianie nie podzielali jednak tego zdania.

Tej nocy śmiałkowie musieli stoczyć prawdziwą bitwę z Dzikimi Zastępami. Mimo przewagi straszliwych nadprzyrodzonych mocy, jakich przeciwko nim użyto, walczyli dzielnie. W końcu, w akcie największego poświęcenia, Ruth wbiła włócznię Lugha w pierś Króla Olch. Tak złączeni oboje przepadli w mroku i pozostali wybrańcy uznali, że kobieta nie wyjdzie z tego cało. Tymczasem przeżyła, a w dodatku stała się świadkiem zadziwiającej przemiany przywódcy Zastępów. Zrzuciwszy skórę potwora, okazał się być jednym z ważniejszych Tuatha de Danaan, uważanym dawniej przez ludzi za bóstwo związane z przyrodą. Celtowie czcili go jako Cernunnosa, wzorowano na jego postaci także wiele innych mitologicznych istot. Od stuleci był marionetką w rękach Fomorian, teraz włócznia Lugha uwolniła go spod działania ich czaru. W podzięce obiecał Ruth, że ta może zawsze liczyć na jego pomoc i na znak tak zawartego paktu wypalił na dłoni kobiety swój symbol.

Dzika Pogoń odstąpiła od walki i piątce kompanów wydawało się, że będą mogli bez przeszkód kontynuować swoją misję. Mylili się jednak, już nazajutrz rano osamotnioną Laurę zaatakował Callow, człowiek, któremu zwierzyli się ze swoich sekretów w Salisbury. Od czasu ich ostatniego spotkania, dobrowolnie przeszedł na stronę Fomorian, gotowy zdradzić całą swoją rasę. Potwornie okaleczywszy dziewczynę brzytwą, nikczemnik zbiegł z kompletem insygniów.

Ze wszystkich postaci, które odegrały jakąś rolę w opisywanej tu przeze mnie historii, to właśnie Callow najbardziej mnie intryguje. Nieraz zachodzę w głowę, czym się kierował, bratając się z tą jakże obcą nam rasą, tak wszechpotężną, że w każdej chwili mógł zginąć z rąk jej przedstawicieli. Nie przeczę, życie go nie rozpieszczało, ale czy usprawiedliwiało to chęć zyskania korzyści dla samego siebie kosztem dobra wszystkich pozostałych mieszkańców Ziemi? Sądzę, że Callow jest poniekąd zaprzeczeniem tego, czym są Bracia i Siostry Smoków. Tamci w obliczu niebezpieczeństwa z łatwością wyrzekli się egoizmu, Callow z kolei zaczął myśleć wyłącznie o sobie. Oto najlepszy i najgorszy przykład na to, do czego zdolni są ludzie.

Laura walczyła o życie, ale nie było jej dane trafić na dłużej pod opiekę lekarzy. Jej towarzysze nie mieli wyboru – musieli ruszyć w pogoń za złodziejem. Po przemierzeniu wielu kilometrów, postanowili zaczaić się na niego w Krainie Jezior na północy Anglii. To tam właśnie doszło do pierwszej z Wielkich Zdrad. Ku zaskoczeniu wszystkich szpiegiem Fomorian okazał się Tom, choć trzeba przyznać, że nie do końca ponosił odpowiedzialność za swoje haniebne czyny. W niewoli wszczepiono mu w czaszkę zmiennokształtne stworzenie zwane Caraprixem. Te obrzydliwe pasożyty znamy teraz aż za dobrze – wysługują się nimi zarówno Fomorianie, jak i Zloty Lud. Caraprix Toma, wczepiwszy się w jego mózg, przejął kontrolę nad poczynaniami mężczyzny, zmuszając go do wydania swoich towarzyszy Calatinowi. Tylko Ruth wymknęła się z zasadzki. Na szczęście wkrótce napotkała pew­ną kobietę, która znała magiczne praktyki sprzed wieków. Z jej pomocą odkryła w sobie wielką moc, jaką potrafi dawać wybranym bogini o trzech wcieleniach. Już w kilka godzin później mogła po raz kolejny udowodnić, na co ją stać. Gdy oddziały Calatina zmuszone zostały bronić siebie i swych zdobyczy przed atakiem Mollechta, Ruth udało się uwolnić przyjaciół z niewoli. Cała piątka wraz z odzyskanymi insygniami wyruszyła do Szkocji.

Nie był to jednak koniec kłopotów. Tylko Tom wiedział, jak użyć insygniów do przywołania Złotego Ludu, ale nadal po części pozostawał we władaniu Caraprixa. Na dodatek z Laurą było coraz gorzej. W rezultacie Tom postanowił użyć resztek swojej wolnej woli, aby znaleźć kolejny punkt łączący dwa światy i przeprowadzić kompanów do Tir na n'Og. Spotkali tam Ogmę, strażnika wiedzy, jednego z nielicznych Tuatha de Danaan, którzy pozostawali na wolności. Uczył się on niegdyś sztuki uzdrawiania u samego boga medycyny, którego Celtowie znali pod imieniem Dian Cechta. Korzystając ze swoich umiejętności, Ogma wyleczył Laurę i usunął Caraprix z głowy Toma.

To u niego w gościnie członkowie drużyny dowiedzieli się, do czego dążą Fomorianie – okrutna rasa chciała wskrzesić swojego stwórcę Balora, co oznaczałoby koniec panowania ludzi na ziemi. Kolejną niespodzianką było poznanie prawdziwej tożsamości Toma. Tak naprawdę nazywał się Thomas Learmont i był tą samą osobą, która przeszła do legendy jako Tomasz Rymopis. Według podań z trzynastego wieku, ten szkocki szlachcic trafił przypadkowo do podziemnej baśniowej krainy, gdzie królowa wróżek obdarzyła go magicznymi zdolnościami. Cóż, rzeczywistość nie wyglądała tak różowo. Tom wprawdzie poznał wiele tajemnic Tuatha de Danaan, ale i wiele z ich rąk wycierpiał. Potężni i wszechmocni, z trudem zauważali, że komuś tak marnemu jak człowiek byle czym potrafią sprawić ból. Wszystkie te doświadczenia zmieniły Toma fizycznie i psychicznie. Umiał odtąd przepowiadać przyszłość, a ponowne wizyty w innym wymiarze przedłużyły mu znacznie życie.

Pobyt w Tir na n'Og pozwolił piątce wybrańców zregenerować siły, zaś Church i Laura znaleźli wreszcie trochę czasu na to, by wyznać sobie, co do siebie czują. Powróciwszy na ziemię, drużyna udała się do zamku Dunvegan na wyspie Skye, jedynego miejsca, gdzie można było dokonać rytuału wezwania Złotego Ludu. Czas w ojczyźnie bogów biegł inaczej niż w naszym świecie i do końca święta Beltane pozostało wybrańcom jeszcze tylko kilka godzin.

Po drodze natrafili na przerażające znalezisko – przesiąknięte krwią pole pokryte zmasakrowanymi zwłokami brytyjskich żołnierzy, pozostałość po bitwie z Fomorianami, która przerodziła się w średniowieczną rzeź. Zmiennokształtni wybili też wszystkich mieszkańców portowego miasteczka, z którego piątka wędrowców zamierzała przeprawić się na wyspę, ledyny most zastali zniszczony, a promy, jak i całą osadę, w płomieniach. Niezmierzone szeregi Fomorian czekały na wybrzeżu Skye gotowe do walki.

Braciom i Siostrom Smoków nie pozostawało nic innego, jak okrążyć wyspę łódką i dobić do jej brzegów od północnego zachodu. Wód cieśniny strzegł wprawdzie straszliwy wąż morski, ale Shaviemu udało się ujarzmić monstrum telepatycznie dzięki szamańskim zdolnościom. Niestety próba ta kosztowała go zbyt wiele i nie był w stanie dojść po niej do siebie.

Pozostawiwszy nieprzytomnego kompana w lodzi, Ruth i Laura podążyły za Tomem do zamku wezwać Tuatha de Danaan. Church i Veitch mieli tymczasem trzymać straż przy Moście Wróżek, kolejnym przejściu pomiędzy światami, by spróbować opóźnić pochód Fomorian. Żadne z piątki nie zdawało sobie jednak sprawy, jak przebiegli byli ich przeciwnicy. Już dawno zastawili sidła na Churcha. Przy pomocy więzionej i dręczonej przez siebie duszy zmarłej Marianny, starali się manipulować nic nie podejrzewającym mężczyzną. Roisin Dubh, róża ofiarowana mu przez ukochaną, była tak naprawdę pułapką zastawioną przez wroga – Pocałunkiem Mrozu, powoli zniewalającym obdarowanego.

Zgodnie z przepowiednią Strażnicy, Church został zabity na moście przez Calatina. W tym nowym, strasznym świecie śmierć nie jest jednak czymś ostatecznym. Gdy Fomorianie zostali przepędzeni przez przywołanych z powodzeniem Tuatha de Danaan, do ust zmarłego przystawiono kocioł Dagdy, cudowny Graal. Płynąca z naczynia potężna moc wróciła mężczyźnie życie. Celowo unikam tu słowa „zmartwychwstanie", choć nie wiem, jak wydarzenie to będzie odczytane przez potomnych. Church powrócił z zaświatów odmieniony – z jednej strony wzmocnił go kontakt z Graalem, z drugiej naznaczyło przywiązanie do zdradliwej róży. Walczyły w nim siły światła i ciemności.

Aż do tej pory członkowie drużyny wierzyli głęboko, że po powrocie Tuatha de Danaan ludzie będą bezpieczni, jakże więc wielkim szokiem musiała być dla nich reakcja uwolnionych! Złoty Lud odmo­wil im swojego wsparcia, ujawniając, że ma wobec ziemi inne plany. Rasa bogów wysłuchałaby może nawet Braci i Sióstr Smoków, gdyby Church nie okazał słabości, padając ofiarą podstępu Fomorian. Wybrańcom trudno było uwierzyć, że ci, na których tak liczyli, są równie amoralni i obojętni na ich los co Nocni Wędrowcy. Co gorsza, Tuatha de Danaan przyznali również, że od dawna w tajemnicy manipulowali losami całej piątki. Aby wskrzesić Duch Pendragona i pomóc uwięzionej rasie, każdy z wybrańców musiał wpierw kogoś zabić bądź przeżyć śmierć kogoś bliskiego, Złoty Lud nasłał więc morderców na matkę Laury, na Mariannę i na chłopaka Shaviego. To za ich zasługą Veitch stracił panowanie nad sobą i zastrzelił stryja Ruth, co wywołało u jej ojca atak serca. Wspomnienia tych tragicznych wydarzeń miały dręczyć piątkę do końca życia, a wszystko to przez kaprys obcej, bezdusznej rasy! Rewelacja ta niemal doprowadziła do rozbicia drużyny. To, że przetrwali, jest świadectwem ich wielkiej siły, a dla mnie źródłem pociechy w tych ciężkich czasach.

Tuatha de Danaan odeszli wolni, nie skrępowani przez żadne z ziemskich praw, gotowi dręczyć i zabijać każdego, kto stanąłby na ich drodze. Piątka towarzyszy pogrążyła się w rozpaczy, obawiając się, że oto przyczynili się do tego, czemu chcieli zapobiec – do upadku znanej nam cywilizacji.

Ale życie toczy się nadal, a nadzieja nie gaśnie – ani my, ani wybrańcy jeszcze się nie poddali. Ciężkie przeżycia zbliżyły ich do siebie, zahartowały. W swej człowieczej kruchości szukają siły.

Nie zniechęcił ich nawet komunikat radiowy, ogłaszający wprowadzenie stanu wojennego – tak właśnie władze przyznawały się nareszcie, choć nie wprost, do własnej bezsilności. Rzecz jasna, rząd od dawna wiedział, co się święci, a w każdym razie wiedział na tyie dużo, by uznać, że niezbędne jest kontrolowanie mediów. Aż do ostatniej chwili, najgorszej z możliwych, obywateli trzymano w niewiedzy.

Po raz kolejny zbaczam z tematu. Moja opowieść tyczy wszystkiego tego, co dobre i cenne w ludzkiej naturze, a nie żołnierzy czy polityków. To opowieść o wierze i nadziei, o poszukiwaniu sensu w świecie, w którym rządzą ciemności. Być może wskaże kiedyś komuś właściwą drogę. Ot, nowa legenda na nowe czasy.

leszcze nie tak dawno nie było dla nas nic bardziej naturalnego niż rozświetlona żarówka na każde zawołanie! Teraz zbyt dużo piszę prz...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl