[ Pobierz całość w formacie PDF ]

AGATA CHRISTIE

 

 

TAJEMNICA WAWRZYNÓW

 

(Tłumacz: AGNIESZKA BIHL)

 

 

 

 

 

Cztery bramy ma miasto Damaszek...

Furtkę Przeznaczenia, Wrota Opuszczenia, Grotę

Klęski i Przyczółek Strachu...

Nie przechodź nimi, Karawano, nie przechodź

ze śpiewem.

Czy słyszałaś

Tę cisze, gdy ptaki umilkły, a jednak coś

kwili jak ptak?

 

James Elroy Flecker, Bramy Damaszku

 

 

 

 

KSIĘGA I

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Dotyczący głównie książek

 

- Książki! - rzuciła Tuppence.

Powiedziała to jakby z gniewem.

- Co mówisz? - spytał Tommy.

Tuppence spojrzała na niego.

- Powiedziałam “książki" - powtórzyła.

- Doskonale cię rozumiem - stwierdził Tommy.

Przed Tuppence stały trzy olbrzymie pudła. Wyjęto z nich mnóstwo książek, ale jeszcze więcej znajdowało się w środku.

- Aż trudno uwierzyć - powiedziała Tuppence.

- Chodzi ci o to, ile miejsca zajmują?

- Właśnie.

- Chcesz postawić wszystkie na półkach?

- Nie wiem, czego chcę - wyznała Tuppence. - W tym całe nieszczęście. Nikt nie wie dokładnie, co właściwie chce zrobić. Och, mój Boże - westchnęła.

- To zupełnie do ciebie niepodobne - stwierdził jej mąż. - Kłopot z tobą zawsze polegał na tym, że aż za dobrze wiedziałaś, czego chcesz.

- Chodzi mi o to, że zaczynamy się starzeć i, spój­rzmy prawdzie w oczy, dopada nas reumatyzm, zwłasz­cza gdy trzeba się pozginać - sam wiesz, żeby ustawić coś na półce albo z niej ściągnąć, albo klęknąć i zajrzeć na dolną. Potem trochę trudno się wyprostować.

- Tak, tak - przyznał Tommy. - Przedstawiłaś nasze główne dolegliwości. O nich chciałaś porozmawiać?

- Nie. Chciałam powiedzieć, że cieszę się, że było nas stać na nowy dom, że znaleźliśmy właśnie takie miejsce, w jakim chcieliśmy zamieszkać i posiadłość, o jakiej zawsze marzyliśmy - po wprowadzeniu kilku zmian, oczywiście.

- Jak rozwalenie ścian co najmniej dwóch pokoi - uzu­pełnił Tommy - i dobudowanie tego, co sama nazywasz werandą, a twój budowniczy loggią. Dla mnie to ganek.

- Będzie bardzo ładny - stwierdziła z uporem Tuppence.

- Chciałaś powiedzieć, że nie poznam go, kiedy skończysz?

- Wcale nie. Kiedy go zobaczysz, będziesz zachwycony i powiesz, że masz mądrą i uzdolnioną plastycznie żonę.

- Dobrze. Zapamiętam, co powinienem powiedzieć.

- Nie musisz. Nie będziesz mógł się powstrzymać.

- A co to ma wspólnego z książkami? - spytał Tommy.

- Przywieźliśmy dwa lub trzy pudła. Sprzedaliśmy wszystkie, na których nam nie zależało. Wzięliśmy tylko te, z którymi naprawdę nie mogliśmy się rozstać. No i oczywiście ci ludzie... nie pamiętam ich nazwiska... ci, którzy sprzedali nam ten dom - nic chcieli zabierać ze sobą wszystkiego i powiedzieli, że jeśli im dopłacimy, zostawią parę mebli i książek, a my obejrzeliśmy je...

- I część kupiliśmy - dokończył Tommy.

- Właśnie. Nie tyle, ile chcieli. Część mebli była okropna. Na szczęście nie musieliśmy ich kupować. Ale kiedy zobaczyłam książki, zwłaszcza te dla dzieci w sa­lonie na parterze - znalazłam wśród nich takie, które niegdyś uwielbiałam. Nadal je uwielbiam. Niektóre szczególnie. I pomyślałam, jaka to frajda znów je mieć. Na przykład tę o Androklesie i Lwie. Czytałam ją, kiedy , miałam osiem lat. Napisał ją Andrew Lang.

- Czyżbyś była tak mądra, by czytać w wieku ośmiu lat?

- Tak - potwierdziła Tuppence. - Umiałam czytać, od­kąd skończyłam pięć. W tamtych czasach każdy to potrafił. Chyba nikt nawet nie musiał się uczyć. To znaczy, ktoś z dorosłych czytał jakąś historię na głos, a tobie podobała się tak bardzo, że zapamiętywałeś, gdzie odłożono książkę, by potem wyjąć ją i obejrzeć. Wkrótce odkrywałeś, że sam umiesz czytać, nie kłopocząc się o ortografię i podobne szczegóły. Później nie byłam już tak mądra, bo nigdy nie nauczyłam się poprawnie pisać. Ale gdyby ktoś wytłumaczył mi zasady pisowni, kiedy miałam cztery lata, byłabym świet­na. Ojciec nauczył mnie dodawać, odejmować, no i oczy­wiście, mnożyć. Twierdził, że tabliczka mnożenia to naj­bardziej pożyteczna umiejętność w życiu. Nauczył mnie też dzielenia.

- Musiał być mądrym człowiekiem.

- Chyba nie był wyjątkowo mądry. Ale za to bardzo, bardzo sympatyczny.

- Czy nie odbiegamy od tematu?

- No tak - przyznała Tuppence. - Więc jak mówiłam, kiedy pomyślałam, że mogłabym znów czytać o Androklesie i Lwie - to jedna z opowieści o zwierzętach autorstwa Andrew Langa... Uwielbiałam je. I jeszcze opowiadanie Dzień z mojego życia w Eton napisane przez ucznia tej szkoły. Nie wiem, czemu chciałam je przeczytać, ale chciałam. To była jedna z moich ulubionych książek. Znalazłam też trochę klasyki i powieści pani Molesworth: Zegar z kukułką, Far­mę Czterech Wiatrów...

- No dobrze - przerwał Tommy. - Nie musisz zda­wać mi pełnego sprawozdania z literackich triumfów swojego dzieciństwa.

- Chodzi mi o to, że teraz już nie można tych książek kupić. Czasem wychodzą wznowienia, ale za­zwyczaj z uwspółcześnionym tekstem i nowymi obrazkami. Parę dni temu znalazłam Alicję w Krainie Czarów i nie mogłam jej rozpoznać. Wyglądała dziwacznie. Nie­które książki chciałabym zatrzymać na zawsze. Na przy­kład powieści pani Molesworth i kilka starych baśni:

Różową, Błękitna i Żółtą Księgę, no i całe mnóstwo tych, które polubiłam później. Stameya Weymana i tak dalej. Tu zostało ich całkiem sporo.

- No tak - rzucił Tommy. - Dałaś się skusić. Czułaś, że zakup się opłaci.

- Właśnie - powiedziała Tuppence. - Ale co miałeś na myśli, mówiąc “zachód"?

- Powiedziałem “zakup".

- Ach. Myślałam, że się nudzisz i wolisz obejrzeć zachód słońca.

- Ależ skąd - zaprzeczył Tommy. - Bardzo mnie, interesuje to, co mówisz. I powiedziałem “zakup".

- Kupiłam je bardzo tanio. I są teraz tu, razem z naszymi własnymi książkami. Tylko że mamy ich tyle, że chyba nie zmieszczą się na pólkach, które zrobiliśmy. A twój pokój? Może zostało tam trochę miejsca?

- Nie - powiedział Tommy. - Nie zmieszczę tam nawet własnych książek.

- Och, mój Boże. Zawsze tak z nami jest. Jak sądzisz, może dobudujemy jeszcze jeden pokój?

- Nie. Musimy oszczędzać. Ustaliliśmy to przed­wczoraj. Pamiętasz?

- To było przedwczoraj - zauważyła Tuppence. - Czas wszystko zmienia. Teraz zamierzam wstawić na półki te książki, z którymi naprawdę nie mogę się rozstać. A potem... potem przejrzymy pozostałe i... może jest gdzieś jakiś szpital dziecięcy lub instytucja, która potrzebuje książek?

- Możemy je sprzedać  - zaproponował Tommy.

- Takich książek nikt chyba nie chciałby kupić. Nie mamy tu żadnych białych kruków.

- A może się nam poszczęści - rzucił Tommy.

- Miejmy nadzieję, że znajdziemy nigdy nie wznawiany egzemplarz, który okaże się spełnieniem marzeń każdego miłośnika książki.

- Tymczasem musimy poustawiać książki na półkach - powiedziała Tuppence - i, oczywiście, sprawdzić, czy pamiętam wszystkie i czy chcę je zatrzymać. Spróbuję je z grubsza posortować. Osobno książki przygodowe, osobno baśnie, książeczki dla dzieci i opowiadania o szkole, w których uczniowie są zawsze bardzo bogaci. Autorstwa L.T. Meade, jak sądzę. I osobno książki, które czytaliśmy Deborze, gdy była mała. Wszyscy kochaliśmy Kubusia Puchatka. Mieliśmy jeszcze Mafii szara kurę, ale nie przepadałam za nią za bardzo.

- Chyba się przemęczasz - stwierdził Tommy. - Po­winnaś odpocząć.

- Za chwilę. Skończę tylko tę część pokoju, powstawiam tu książki...

- Pomogę ci - zaproponował Tommy. Podszedł do Tuppence, pchnął pudło tak, że zawar­tość wysypała się na zewnątrz, zebrał kilka książek w stos, podszedł do półki i wrzucił je na nią.

- Ułożę je według, wielkości, będzie wyglądać schlud­niej - powiedział.

- Och, nie na tym polega segregowanie - zaprote­stowała Tuppence.

- Na razie wystarczy. Później zrobimy to dokładniej. Poukładamy je tak, że będzie naprawdę ładnie. Posegre­gujemy je któregoś deszczowego dnia, kiedy nie będzie­my mieli nic innego do roboty.

- Problem w tym, że zawsze wymyślimy sobie coś innego do roboty.

- Tu zmieści się jeszcze siedem książek. Został mi tylko górny róg. Podaj mi to drewniane krzesło, dobrze? Jak myślisz, ma na tyle mocne nogi, żebym na nim stanął? Ułożyłbym książki na najwyższej półce.

Ostrożnie wspiął się na krzesło. Tuppence podała mu naręcze książek. Uważnie ustawił je na górnej półce. Katastrofa spotkała dopiero trzy ostatnie, które spadły na podłogę, trafiając po drodze Tuppence.

- To boli! - zawołała.

- Nic na to nie poradzę. Podałaś mi za dużo.

- Wygląda cudownie - oceniła Tuppence, cofając się o krok. - Jeśli postawisz te na przedostatniej półce, tam jest jeszcze miejsce, to będzie wszystko z pierwszego pudła. Świetnie. Te, za które zabrałam się rano, nie są nasze. Kupiłam je. Może znajdziemy w nich skarby.

- Może - zgodził się Tommy.

- Na pewno. Czuję, że coś w nich znajdę. Coś wartego mnóstwo pieniędzy.

- I co zrobimy? Sprzedamy znalezisko?

- Pewnie będziemy musieli - powiedziała Tuppence. - Choć, oczywiście, możemy je zatrzymać i pokazywać znajomym. Nie tyle po to, żeby się pochwalić, ale żeby powiedzieć: “Tak, mamy kilka interesujących nabytków". Na pewno coś takiego znajdziemy.

- Co? Starą, ukochaną książkę, o której zapomniałaś?

- Nie całkiem. Coś zaskakującego, zdumiewającego. Coś, co zmieni nasze życie.

- Och, Tuppence, ależ ty masz wyobraźnię - powie­dział Tommy. - najprawdopodobniej znajdziemy coś kompletnie bezwartościowego.

- Bzdura - odparła Tuppence. - Trzeba mieć na­dzieję. To wspaniała rzecz: nadzieja. Przecież wiesz. Ja zawsze spodziewam się tego, co najlepsze.

- Wiem - powiedział Tommy. Westchnął. - Często tego żałuję.

ROZDZIAŁ DRUGI

 

Czarna strzała

 

Pani Tomaszowa Beresford odłożyła Zegar z kukułką pióra pani Molesworth na trzecią półkę od dołu. Stały tam inne książki tej autorki. Wyjęła Pokój z gobelinem i spojrzała nań z namysłem. A może przeczyta Farmę Czterech Wiatrów? Nie pamiętała jej tak dobrze jak Zegara z kukułką czy Pokoju z gobelinem. Wyciągnęła rękę... Tommy wróci niedługo.

Praca posuwała się do przodu. Tak, z całą pewnością. Gdyby tylko Tuppence nie zatrzymywała się co trochę, by zdjąć z półki kolejnego starego ulubieńca i poczytać. Bardzo, miłe zajęcie, ale pochłaniało czas. A kiedy Tommy zapytał ją wieczorem, po powrocie do domu, jak idzie sprzątanie, odpowiedziała: “Och, bardzo dobrze". Musiała użyć sporo taktu i finezji, by powstrzymać go przed pójściem na górę i sprawdzeniem, ile książek naprawdę poukładała. Remont zajmował wiele czasu. Tak to już było z przeprowadzką do nowego domu - zawsze trwała dłużej, niż zakładano. A jeszcze ci wszyscy denerwujący fachowcy. Na przykład elektrycy: przychodzili najwyraźniej niezadowoleni z tego, co zro­bili dzień wcześniej, rozkładali się na niemal całej podłodze i z radosnym wyrazem twarzy zastawiali coraz to nowe pułapki na nieostrożną panią domu, która szła nie patrząc pod nogi i w ostatniej chwili była ratowana przez nie dostrzeżonego przedtem elektryka, grzebiącego po omacku pod podłogą.

- Czasami naprawdę żałuję; że wyprowadziliśmy się Z Bartons Acre - stwierdziła wieczorem Tuppence.

- Przypomnij sobie pokój stołowy i strych. Przypo­mnij sobie, co stało się z garażem - odparł Tommy. - Wiesz, że prawie zawalił się na samochód.

- Mogliśmy załatać dach.

- Nie. Praktycznie musielibyśmy wybudować nowy garaż albo wyprowadzić się. Pewnego dnia ten dom będzie bardzo ładny. Jestem pewien. A w każdym razie jest tu miejsce na wszystko, czego byśmy chcieli.

- Kiedy mówisz ..”wszystko, czego byśmy chcieli” - odparła Tuppence - masz na myśli rzeczy, które chcemy gdzieś ustawić i zatrzymać na zawsze?

- Och, wiem, że mamy ich za dużo. Zgadzam się z tobą całym sercem - powiedział Tommy.

W owej chwili Tuppence zastanowiła się, czy kie­dykolwiek będą w stanie zrobić z tym domem cokol­wiek - to znaczy cokolwiek poza wprowadzeniem się. Brzmiało prosto, ale okazało się skomplikowane. Czę­ściowo, oczywiście, przez książki.

- Gdybym była miłym, typowym dla dzisiejszych czasów dzieckiem - odezwała się Tuppence - nie na­uczyłabym się czytać z taką łatwością. Dzisiejsze czte­ro-, pięcio- i sześciolatki nie potrafią czytać, zanim nie skończą dziesięciu czy jedenastu lat. Nie rozumiem, dlaczego to było takie proste dla nas. Wszyscy potrafi­liśmy czytać. Ja i mój sąsiad Martin, Jennifer, która mieszkała przy tej samej ulicy, Cyril i Winifred. Wszy­scy. Nie mówię, że znaliśmy zasady ortografii, ale mo­gliśmy przeczytać wszystko, na co przyszła nam ochota. Nie wiem, jak się tego nauczyliśmy. Pewnie pytając dorosłych. Z plakatów i reklam żółciopędnych pigułek Cartera. Czytaliśmy stojące przy torach ogłoszenia, kiedy pociąg dojeżdżał do Londynu. To było pasjonujące. Zawsze zastanawiałam się, co to za pigułki. Och, mój Boże, powinnam myśleć o tym, co robię.

Wyciągnęła kolejne książki. Minęły trzy kwadranse, kie­dy pochłonęła ją najpierw Alicja po drugiej stronie lustra, w polem Nieznane historie Charlotty Yong. Przerzuciła opasły, podniszczony egzemplarz Łańcucha stokrotek.

- Muszę to znowu przeczytać - powiedziała na głos. Pomyśleć tylko, że minęły całe lata, odkąd to ostatni raz czytałam. Och, ależ to było ekscytujące: zastanawiać nie, czy Norman zostanie dopuszczony do konfirmacji. Do tego Ethel i... jak nazywał się ten dom? Coxwell? I kwiatowa Flora. Ciekawe, dlaczego wtedy każdy był światowy i dlaczego tak to krytykowano? A jacy my jesteśmy? Czy sądzisz, że jesteśmy światowi?

- Słucham panią?

- Och. nic takiego - powiedziała Tuppence, oglądając ile na swojego wiernego lokaja, który właśnie stanął w drzwiach.

- Myślałem, że mnie pani wzywała. Dzwoniła pani, prawda?

- Właściwie nie - odparła Tuppence. - Pociągnęłam za sznurek, kiedy wchodziłam na krzesło, żeby sięgnąć po książkę.         

- Czy mogę w czymś pomóc?

- Bardzo bym chciała. Wciąż spadam z tych krzeseł. Jedne mają krzywe nogi, inne są śliskie.

- Szuka pani jakiejś szczególnej książki?

- Nie mogę poradzić sobie z trzecią półką. Trzecią od góry. Nie wiem, jakie książki na niej stoją.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl