X

 
 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
AGATHA CHRISTIE
TAJEMNICA REZYDENCJI „CHIMNEYS”
TŁUMACZYŁA URSZULA GUTOWSKA
TYTUŁ ORYGINAŁU: THE SECRET OF CHIMNEYS
Mojemu siostrzeńcowi
Na pamiątką pewnego napisu
w Zamku Compton
oraz dnia spędzonego w ZOO
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ANTHONY CADE ANGAŻUJE SIĘ DO PRACY
— Dżentelmen Joe?!
— Nie do wiary, toż to poczciwy Jimmy McGrath! Elitarna wycieczka biura
podróży „Castle”, w której skład wchodziło siedem niewiast o zatroskanych
twarzach oraz trzech spoconych mężczyzn, przyglądała się im z prawdziwym
zainteresowaniem. Nie ulegało wątpliwości, że pan Cade spotkał starego
przyjaciela. Wszyscy oni uwielbiali pana Cade’a, zachwycali się jego wysoką,
szczupłą sylwetką, opaloną na brąz twarzą, wesołym sposobem bycia, lekkością, z
jaką potrafił prowadzić rozmowę, co wprawiało turystów w doskonały nastrój. Ten
jego przyjaciel to człowiek o powierzchowności dość dziwnej. Prawie tego samego
wzrostu co pan Cade, ale krępy i zdecydowanie nie tak przystojny. Typ mężczyzny,
który występuje w powieściach jako właściciel saloonu. Mimo wszystko
interesujący. W końcu dlatego wyjeżdża się za granicę — żeby sobie obejrzeć te
różne dziwne rzeczy, o których czyta się w książkach. Aż do dziś w Bulawayo
strasznie się nudzili. Słońce prażyło niemiłosiernie, hotel nie miał wygód, nie
warto było nigdzie się ruszać aż do momentu wyjazdu do Matoppos. Całe szczęście,
że pan Cade zaproponował widokówki. Zaopatrzenie w widokówki było znakomite.
Anthony Cade wraz z przyjacielem odłączyli się trochę od reszty. — Co ty tu,
do diabła, robisz z tą kupą babsztyli? — zapytał McGrath. — Zakładasz harem czy
co?
— Harem z tymi kilkoma sztukami? — rzekł z uśmiechem Anthony. — Czy ty im się
dobrze przypatrzyłeś?
— Oczywiście. I pomyślałem sobie, że musiałeś stracić wzrok.
— Wzrok mam jak zawsze idealny. Nie, to jest elitarna wycieczka biura podróży
„Castle”: ja jestem tu „Castle”, lokalnym naturalnie.
— Co ci przyszło do głowy, żeby brać się za taką robotę?
— Chroniczny brak forsy. Ale możesz mi wierzyć, że bardzo mi to nie leży.
Jimmy uśmiechnął się kpiąco.
— Nigdy nie miałeś zacięcia do regularnej pracy. Anthony zignorował to
oszczercze pomówienie.
— Liczę, że w niedługim czasie coś się odmieni — zauważył optymistycznie. —
Zawsze tak bywa.
Jimmy roześmiał się.
— Gdy zanosi się na jakieś kłopoty, to Anthony Cade prędzej czy później musi
ściągnąć je sobie na łeb, nie mam co do tego wątpliwości — powiedział.
— Masz absolutnego nosa do wynajdywania rozrób i wtedy klops. Gdzie
moglibyśmy pogadać?
Anthony westchnął ciężko.
— Chcę tym gdaczącym kwokom pokazać grobowiec Rhodesa.
— Pierwszorzędnie — rzekł aprobująco Jimmy.
— Wrócą po tej wycieczce wyboistą drogą poobijane do żywego, posiniaczone, i
tylko będą marzyć o łóżku, żeby lizać rany. Wtedy my zyskamy kapkę czasu na
wymianę informacji.
— Dobra. Cześć, Jimmy!
Anthony dołączył do swego stada owieczek. Panna Taylor, najmłodsza w grupie i
najbardziej filuterna, z miejsca go zaatakowała:
2
— Czy to był pana dawny przyjaciel?
— Tak. Jeden z druhów mojej nieskazitelnej młodości.
Panna Taylor zachichotała.
— To moim zdaniem bardzo przystojny mężczyzna.
— Powtórzę mu to.
— Pan jest doprawdy nieznośny! Coś podobnego! Jak on pana nazwał?
— Dżentelmen Joe.
— Właśnie. A pan ma na imię Joe?
— Przecież pani wie, że Anthony.
— A niech pana nie znam!! — zawołała kokieteryjnie panna Taylor.
Anthony do tej pory świetnie wywiązywał się ze swoich obowiązków. Poza
wykonywaniem niezbędnych przed podróżą czynności winien był również uspokajać
zirytowanych starszych panów, których godność została narażona na szwank, dbać,
by starsze panie jak najczęściej miały możność kupowania pocztówek, oraz
flirtować z możliwie każdą damą przed feralną czterdziestką. To ostatnie zajęcie
sprawiało mu stosunkowo najmniej kłopotu, a to dlatego, że panie z wielką werwą
wychwytywały czułe aluzje z jego najniewinniejszych napomknień.
Panna Taylor znów przypuściła atak:
— No to dlaczego nazwał pana Joe’em?
— Pewno dlatego, że tak się właśnie nie nazywam.
— A dlaczego dżentelmen Joe?
— Z tego samego powodu.
— Och, proszę pana — zaprotestowała wielce stropiona panna Taylor. — Zupełnie
nie ma pan racji. Nie dalej jak wczoraj wieczorem papa mówił o pana
dżentelmeńskich manierach.
— To bardzo miłe ze strony pani ojca.
— Wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że jest pan prawdziwym dżentelmenem.
— Czuję się zażenowany.
— Nie ma potrzeby, naprawdę tak uważam.
— Tkliwe serca bardziej się liczą niż korony królewskie — stwierdził Anthony
zdawkowo, nie zastanawiając się nad znaczeniem swej wypowiedzi i marząc tylko o
tym, by jak najszybciej była pora na lunch.
— Jest taki piękny wiersz… Czy dużo wierszy pan zna?
— Mogę wyrecytować w razie potrzeby: Chłopiec stal na płonącym pokładzie. A
więc: „Chłopiec stał, pokład płonął, wszyscy zwiali, tylko nie on.” To wszystko,
co umiem, ale jeśli pani sobie życzy, mógłbym to nieco zilustrować. „Chłopiec
stał, pokład płonął” szu, szu, szu (to płomienie). „Wszyscy zwiali, tylko nie
on”, biegam jak pies tam i z powrotem.
Panna Taylor ryknęła śmieciłem.
— Ojej, spójrzcie na pana Cade’a! Jest kapitalny!
— Najwyższy czas na poranną herbatę — rzekł ten energicznie. — Proszę tędy.
Na następnej ulicy mamy wspaniałą kawiarnię.
— Domniemywam — powiedziała pani Caldicott tym swoim głębokim głosem — że
koszt posiłku jest wliczony do wycieczki?
— Poranna herbata, proszę pani — odparł Anthony w sposób profesjonalnie
uprzejmy — jest ekstra.
— To nieprzyzwoite!
— Życie bardzo często nas doświadcza — powiedział pocieszająco Anthony.
— Oczy pani Caldicott rozbłysły; zauważyła tonem człowieka skaczącego na
minę:
— Podejrzewałam coś takiego i byłam na tyle przewidująca, że dziś rano przy
śniadaniu odlałam trochę herbaty do dzbanka. Podgrzeję ją sobie na maszynce
spirytusowej. Chodź, tatuśku.
Państwo Caldicott pożeglowali triumfalnie w stronę hotelu, a postać damy aż
promieniała zadowoleniem z własnej zapobiegliwości.
— O, Boże — mruknął Anthony — ileż komicznych postaci chodzi po tym świecie.
Resztę towarzystwa skierował w stronę kawiarni. Panna Taylor nie odstępowała
go ani na krok i znów wróciła do tematu:
— Dawno pan się widział z tym swoim przyjacielem?
— Przeszło siedem lat temu.
— A poznał go pan w Afryce?
3
— Tak, ale nie w tej części. Po raz pierwszy zobaczyłem Jimmy’ego McGratha
wtedy, gdy był już związany, gotowy do pieczenia. Musi pani wiedzieć, że
niektóre plemiona w interiorze uprawiają ludożerstwo. Przybyliśmy w samą porę.
— I co się stało dalej?
— Bardzo ładna mała awanturka. Paru typów załatwiliśmy, reszta wzięła nogi za
pas.
— Och, jakie pan miał bogate, pełne przygód życie!
— Wiodłem żywot bardzo spokojny, zapewniam panią.
Ale panna Taylor najwyraźniej mu nie uwierzyła.
Była mniej więcej dziesiąta wieczór, gdy Anthony Cade wszedł do małego
pokoiku, w którym Jimmy McGrath manipulował rozmaitymi butelkami.
— Zrób coś mocnego, James — poprosił gość. — Zaręczam ci, że ogromnie jest mi
to potrzebne.
— Wierzę ci, chłopie. Ja za żadne skarby świata takiej roboty bym nie
przyjął. — Daj mi inną, to w jednej chwili mnie tu nie będzie.
McGrath nalał sobie, wypił duszkiem i zabrał się do przyrządzania następnej
porcji. A potem zapytał niespiesznie:
— Mówisz serio, stary?
— O czym?
— Że rzucisz w diabły tę pracę, jak będziesz miał inną?
— A bo co? Chcesz przez to powiedzieć, że dajesz mi posadę żebraka? Jak masz
robotę, to czemuś sam jej nie złapał?
— Złapałem, ale za bardzo się na niej nie wyznaję i dlatego proponuję tobie.
Anthony wzmógł czujność.
— A dlaczego ci ona nie odpowiada? Przecież nie kazali ci nauczać w szkółce
niedzielnej?
— Myślisz, że ktoś by zaryzykował taką ofertę?
— Ktoś, kto cię dobrze zna, na pewno nie.
— To naprawdę świetna robota, niczego złego się nie dopatruj.
— Czy może szczególnym trafem w Ameryce Południowej? Mam chętkę na Amerykę
Południową. W jednej z tych republik szykuje się całkiem fajna rewolucja.
McGrath uśmiechnął się szeroko.
— Zawsze byłeś pies na rewolucje, pasuje ci wszystko, co prowadzi do
porządnej rozróby.
— Czuję, że moje zdolności byłyby tam docenione. Powiadam ci, Jimmy, przydam
się w każdej rewolucji, obojętnie, po której stronie bym się znalazł. Wszystko
lepsze od tego nudnego, codziennego bytowania.
— Zdaje się, że o tej swojej skłonności już mi mówiłeś. Nie, nie daję ci
roboty w Ameryce Południowej, tylko w Anglii.
— Anglia? Powrót bohatera do stron rodzinnych? Po siedmiu latach nie zgarną
mnie chyba za te rachunki, jak myślisz, Jimmy?
— Nie sądzę. No więc słuchasz mnie dalej?
— Słucham, jak najbardziej. Niepokoi mnie tylko, dlaczego sam nie wziąłeś tej
roboty.
— Powiem ci, dlaczego. Ja, Anthony, szukam złota, hen, w interiorze.
Anthony gwizdnął i spojrzał na niego uważnie.
— Zawsze przepadałeś za złotem, Jimmy, odkąd cię znam. To twoja słabość,
takie specyficzne, małe hobby. Wydeptałeś nieskończoną liczbę fantastycznych
ścieżek, nie ma takiego drugiego faceta.
— I w końcu złapię ślad, przekonasz się.
— No tak, każdy ma jakieś hobby. Moje to rozróba, twoje — złoto.
— Zaraz ci opowiem, co trzeba. Mam nadzieję, że wiesz wszystko o
Herzoslovakii?
Anthony obrzucił go bystrym spojrzeniem.
— Herzoslovakia? — zapytał i dziwna nuta zadźwięczała w jego głosie.
— Tak. Wiesz coś o tym kraju?
Minęła dłuższa chwila, zanim Anthony udzielił odpowiedzi. Rzekł powoli:
— Tylko to, co wiedzą na ogól wszyscy. To jedno z bałkańskich państw, mam
rację? Główne rzeki — nie znane. Główne pasma górskie — też nie znane, chyba
sporo ich jest. Stolica Ekarest. Ludność — przeważnie bandyci. Ich hobby to
mordowanie królów i robienie rewolucji. Ostatni król, Nicholas Czwarty,
4
zamordowany około siedmiu lat temu. Od tej pory kraj jest republiką. W sumie
bardzo interesujący. Mogłeś mi na początku powiedzieć, że chodzi o
Herzoslovakię.
— Nie chodzi, chyba że pośrednio. Anthony spojrzał na niego bardziej ze
smutkiem niż z gniewem.
— Musisz coś z tym zrobić, James. Zapisz się na kurs korespondencyjny czy co.
Gdybyś w dawnych dobrych czasach wstawiał taką mowę, powieszono by cię do góry
nogami i złojono skórę łub uraczono czymś równie, nieprzyjemnym.
Jimmy ciągnął dalej, nie zrażony krytyką:
— Słyszałeś kiedyś o hrabim Stylptitchu?
— To rozumiem — powiedział Anthony. — Ludzie, którzy nigdy nie mieli pojęcia
o Herzoslovakii, na dźwięk tego nazwiska doznaliby olśnienia. Wielki Starzec na
Bałkanach, najmądrzejszy mąż stanu naszych czasów. Najgroźniejszy łotr, który
uniknął stryczka. Punkt widzenia zależy od gazety, którą weźmiesz do ręki. Ale
jedno jest pewne, James, hrabia Stylptitch pozostanie w ludzkiej pamięci długo
potem, kiedy my już się rozsypiemy w proch i pył. Za każdą akcją i kontrakcją na
Bliskim Wschodzie stał od lat dwudziestu hrabia Stylptitch. Był dyktatorem i
patriotą, i mężem stanu — lecz właściwie nikt nie wie dokładnie, kim naprawdę
był, poza tym, że był królem najdoskonalszej intrygi. No więc co masz mi o nim
do powiedzenia?
— Był premierem Herzoslovakii, i dlatego właśnie najpierw o nim ci
wspomniałem.
— Nie masz wyczucia proporcji, Jimmy. Herzoslovakia w zestawieniu ze
Stylptitchem ma znaczenie drugorzędne. Jest tylko miejscem jego urodzenia i
krajem, w którym zajmuje się sprawami publicznymi. Ale myślałem, że on już nie
żyje?
— I dobrze myślałeś. Umarł w Paryżu jakieś dwa miesiące temu. To, o czym
mówię, zdarzyło się przed paroma laty.
— Pytanie tylko, co to jest to, o czym mi mówisz.
Jimmy przełknął docinek i przyspieszył relację:
— A więc było to tak. Przebywałem w Paryżu, dla ścisłości dodam, że działo
się to przed czterema laty. Pewnego wieczoru przechadzam się samotnie w dość
odludnej dzielnicy Paryża i widzę, jak sześciu francuskich chuliganów nalewa
nobliwie wyglądającego starszego pana. Nie znoszę być biernym widzem, toteż
błyskawicznie wdałem się w bójkę i zacząłem okładać tych drani. Śmiem twierdzić,
że nigdy do tej pory nie oberwali tak solidnie. Zmiękli jak plastelina!
— Jeden zero dla ciebie, James — powiedział ciepło Anthony. — Szkoda, że moje
oczy tego nie oglądały.
— Drobiazg — wyrzekł skromnie Jimmy. — Ale ten starszy facet był mi
bezgranicznie wdzięczny. Na pewno był po paru kieliszkach, nie mam co do tego
wątpliwości, był jednak na tyle trzeźwy, że zapisał sobie moje nazwisko i adres
i nazajutrz przyszedł, żeby mi podziękować. Pokazał klasę, oczywiście. I wtedy
właśnie się dowiedziałem, że uratowałem życie hrabiemu Stylptitchowi. Miał dom
przy ulicy Bois.
Anthony skinął głową.
— Tak, po zamordowaniu króla Nicholasa Stylptitch przeniósł się do Paryża.
Później namawiano go, żeby wrócił i został prezydentem, ale odmówił. Pozostał
wierny swoim monarchistycznym ideałom, choć powiadają, że trzymał rękę na pulsie
wszystkich politycznych spraw, jakie rozgrywały się na Bałkanach. Świętej
pamięci hrabia Stylptitch.
— Nicholas Czwarty miał ponoć dziwaczny gust, jeśli idzie o kobiety, prawda?
— zapytał nagle Jimmy.
— Tak — odparł Anthony. — I to biedakowi bokiem wyszło. Była popychadłem w
jednym z paryskich music–halli, nawet by nie pasowała do morganatycznego
związku. Lecz Nicholas cholernie się do niej napalał, a ona wychodziła wprost ze
skóry, żeby zostać królową. Wygląda to jak bajka, ale jakoś to załatwili. Hrabia
ogłosił, że ona jest księżną Popoffsky czy coś w tym sensie i że w jej żyłach
płynie krew Romanowów. Nicholas wziął z nią ślub w katedrze w Ekareście, a
udzieliła mu go gromada niechętnych temu przedsięwzięciu arcybiskupów, i
małżonka została ukoronowana jako królowa Varaga. Nicholas żył w zgodzie ze
swoimi ministrami i moim zdaniem uważał, że tylko to się liczy — nie wziął pod
5
uwagę społeczeństwa. W Herzoslovakii ludzie są bardzo zacofani i uwielbiają
arystokrację. Życzą sobie, żeby ich królowie i królowe byli z prawdziwego
kruszcu. Szemrano, wyrażano głośno swoje niezadowolenie, władze bezlitośnie
stłumiły bunt, po czym wybuchło prawdziwe powstanie, atak na pałac, zabójstwo
króla i królowej i ogłoszenie republiki. Ta funkcjonuje po dziś dzień, ale
podobno stale się tam kotłuje. Zamordowano jednego czy dwóch prezydentów po
prostu po to, by zaznaczyć swoją obecność. Jednakże revenons á nos moutons*z
Dotarłeś do tego, jak hrabia Stylptitch obwołał cię swoim wybawicielem.
— Tak. No dobrze, i to byłby koniec całej sprawy. Wróciłem do Afryki i nigdy
więcej o tym nie myślałem, i dopiero przed dwoma tygodniami otrzymałem cudacznie
wyglądającą paczkę, która podążała za mną z miejsca na miejsce, Bóg jeden wie,
jak długo. Wyczytałem w gazecie, że hrabia Stylptitch umarł niedawno w Paryżu.
No i ta paczka zawierała jego wspomnienia, czy jak to się nazywa. Był tam zapis
mówiący, że jeśli dostarczę rękopis do pewnej firmy wydawniczej w Londynie do
trzynastego października włącznie, będą zobowiązani wręczyć mi tysiąc funtów.
— Tysiąc funtów? Powiedziałeś tysiąc funtów, Jimmy?
— Tak jest, synu. Mam w Bogu nadzieję, że to żaden żart. Kursuje takie
powiedzonko, że politykom ani arystokratom wierzyć nie należy. Otóż to. No i w
ten sposób rękopis gonił mnie po świecie i teraz nie mam już czasu do stracenia.
Mimo wszystko szkoda byłoby mi zrezygnować. Mam zaplanowaną wycieczkę do
interioru i tylko o niej marzę. Druga taka okazja już mi się nie trafi.
— Niepoprawny z ciebie facet, Jimmy. Tysiąc funtów w garści warte jest więcej
niż cała masa mitycznego złota.
— A jeżeli to oszustwo? Tak czy owak jestem tutaj, bilet mam załatwiony i
wszystko inne, teraz do Cape Town, a potem dalej!
Anthony wstał i zapalił papierosa.
— Zaczynam rozumieć twój zamysł, James. Ty pojedziesz, tak jak zaplanowałeś,
na te swoje złote polowanie, a ja mam zagarnąć dla ciebie tysiąc funtów. Ile z
tego będę miał?
— Co powiesz na jedną czwartą?
— A więc proponujesz dwieście pięćdziesiąt funtów wolne od podatku?
— Zgadza się.
— Umowa stoi, ale żeby cię pognębić, oznajmiam ci, że i za stówę bym to
zrobił. Pozwól, że powiem ci jeszcze i to, Jamesie McGrath, iż źle skończysz,
prowadząc taką gospodarkę finansową.
— A czy to nie jest dobry interes?
— Jest, oczywiście. I przyjmuję propozycję. Na pohybel elitarnej wycieczce!
Spełnił uroczyście toast.
ROZDZIAŁ DRUGI
DAMA W KŁOPOCIE
— Tak to wygląda — powiedział Anthony wychyliwszy szklankę i odsuwając ją od
siebie. — Jakim statkiem miałeś płynąć?
— „Granarth Castle”.
— Przejazd zabukowany na twoje nazwisko, będzie więc chyba lepiej, gdy podam
się za Jamesa McGratha. Wyrośliśmy już dawno z paszportowej biurokracji, prawda?
— Bez znaczenia. Jesteśmy wprawdzie zupełnie do siebie niepodobni, ale na
pewno opis naszych postaci na tych diabelstwach będzie identyczny. Sześć stóp
wzrostu, włosy brązowe, oczy niebieskie, nos przeciętny, rysy twarzy przeciętne.
— Nie szafuj tak tą przeciętnością. Musisz wiedzieć, że „Castle” wybrało mnie
spośród kilku kandydatów wyłącznie z racji przyjemnego wyglądu i dobrych manier.
Jimmy zachichotał.
— Obserwowałem dziś rano te twoje maniery.
— No i dobrze.
Anthony wstał i przeszedł się po pokoju tam i z powrotem. Zmarszczył brwi i
parę minut upłynęło, zanim przemówił:
— Jimmy — rzek! w końcu. — Stylptitch umarł w Paryżu. Jaki ma więc sens
przesyłanie rękopisu z Paryża do Londynu via Afryka?
Jimmy potrząsnął bezradnie głową.
— Nie wiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gackt-camui.opx.pl
  • Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.