[ Pobierz całość w formacie PDF ]
C. P. Snow
Śmierć pod żaglami
Przełożyła Jadwiga Milnikiel
O
AUTORZE
Charles Percy Snow, podpisujący swe prace C. P. Snow, uczony i pisarz należący do
angielskiej czołówki literackiej, urodził się w roku 1905 w Leicester jako syn średniego
urzędnika. Skromne środki finansowe rodziny skłoniły Snowa do obrania, jak sam się wyraził,
najpraktyczniejszej kariery zawodowego naukowca. W początkach lat trzydziestych zaczyna
studiować fizyką w Cambridge, zajmując się jednocześnie pracą administracyjną na terenie
własnej uczelni.
Z tego okresu (1932 rok) pochodzi debiut literacki Snowa, a zarazem jedyna jego
powieść detektywistyczna „Śmierć pod żaglami”, świetny, pełen kulturalnego humoru
„nowoczesny” kryminał. Ukazanie się tej książki drukiem, jak również życzliwe jej przyjęcie
przez krytykę i czytelników stało się dla autora bodźcem do zarzucenia kariery naukowej na
rzecz literackiej, która, jak sam pisze, była jego prawdziwym powołaniem. Swoją powieść
detektywną traktuje jednak autor jedynie jako próbę pióra, poprzez którą dochodzi do swego
właściwego gatunku literackiego - powieści psychologiczno-społecznej.
W roku 1935 Snow podejmuje ambitny zamiar stworzenia wielotomowego cyklu
powieściowego pod wspólnym tytułem „Strangers and Brothers” („Obcy i bracia”), który
obejmowałby szeroki wachlarz problemów z życia współczesnej Anglii i gdzie autor
koncentruje się głównie na środowisku uniwersyteckim. Projekt ten jednak udało mu się
zrealizować dopiero po wojnie. Ostatnią powieścią z cyklu jest wydana w roku 1960
„Sprawa” („The Affair”), gdzie tak jak i w poprzednich tomach narratorem jest subtelny,
wrażliwy prawnik, w którym nietrudno domyślić się
pewnych cech autobiograficznych.
C. P. Snow, znany ze swoich postępowych poglądów, jest nie tylko jednym z
najwybitniejszych pisarzy, ale i uczonych swego kraju.
I. Sześcioro miłych ludzi
Kręciłem się po uliczkach, z których każda była dokładnie taka sama jak poprzednia.
Po trzeciej mili zacząłem tracić cierpliwość. Kiedy niedawno otrzymałem od Rogera list z
propozycją przyłączenia się do grupy naszych przyjaciół, aby wspólnie z nimi spędzić dwa
tygodnie na jachcie, uznałem tę propozycję za atrakcyjną. Wprawdzie coraz więcej wysiłku
kosztowało mnie wyrwanie się z miłych pieleszy domowych, gdzie mogłem dogadzać swoim
starokawalerskim nawykom, rozkoszować się dobrą kuchnią i wygodnym łóżkiem, jednakże
dla towarzystwa dobranych przyjaciół wciąż jeszcze - mimo swoich sześćdziesięciu trzech lat
- gotów byłem narazić się na trochę niewygód, tym bardziej że z doświadczenia wiedziałem,
iż na imprezach organizowanych przez Rogera zawsze spotyka się interesujących młodych
ludzi
i
piękne kobiety.
Poza tym zawsze lubiłem równinne okolice, leniwe snucie się łodzią po sennych
wodach
i
zachody słońca, których piękno można docenić w pełni tylko wtedy, gdy w
promieniu stu mil nie ma żadnego wzniesienia. Nawet
i
teraz niedorzeczność brnięcia w
jeszcze jedną uliczkę, bardziej błotnistą niż poprzednie, nie zepsuła mi pewnego rodzaju
podniecającej przyjemności wywołanej widokiem sinego nieba, przeciętego samotnym,
śmiesznym wiatrakiem.
Mimo wszystko jednak byłem zły na Rogera. Zanim zdołałem wyrwać się z Londynu,
całe towarzystwo już od tygodnia najspokojniej włóczyło się po wodach. Roger poradził mi,
żebym przyjechał pociągiem do Wroxham, a stamtąd udał się piechotą do małego portu
węglowego koło Salhouse i poszukał ich gdzieś w pobliżu. W liście wyjaśnił: „...to nie bardzo
daleko i łatwo znaleźć”. Teraz uświadomiłem sobie, że należało pamiętać o tym, jak znacznie
pogłębił się niczym nie usprawiedliwiony optymizm Rogera od czasu, gdy zaczął mieć do
czynienia z bogatymi pacjentkami. Tak oto gnany chłodnym wiatrem znalazłem się tutaj o
ósmej tego wrześniowego, deszczowego wieczoru. Byłem przemoknięty i coraz dotkliwiej
zaczynałem odczuwać ciężar walizki. Doszedłem do wniosku, że jestem na to za stary.
Nagle spostrzegłem migotanie wody poprzez trzciny, rzeka bowiem skręcała w
kierunku bagien Salhouse; w odległości paruset jardów czerniał na tle nieba nagi maszt
jachtu. Jacht był zakotwiczony na noc. Jego iluminatory wyglądały jak plamy - światła, a
rozpięty nad pokładem brezent przeświecał zielonkawo. Gdy ruszyłem spiesznie w tamtą
stronę, dobiegł mnie donośny głos, który mógł należeć do jednego tylko człowieka na
świecie.
Nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek potrafił narobić tyle hałasu co Roger. W tej
chwili hałas ten sprawił mi przyjemność, gdyż zapowiadał wygodne miejsce w kabinie i pełny
kielich podany ręką ładnej dziewczyny. Z myślą o tym gotów byłem wybaczyć Rogerowi nie
tylko głos, podobny do syreny okrętowej, ale i to, że z jego winy musiałem błąkać się całymi
milami w dżdżysty wieczór.
Gdy znalazłem się na brzegu basenu portowego i zawołałem Rogera, odzyskałem
niemal całkowicie dobry humor. Wewnątrz jachtu powstało jakieś zamieszanie i głowa
Rogera wychyliła się spomiędzy płacht brezentu. - Czy to ty, Ianie? Co się z tobą działo?! -
krzyknął wesoło.
- Brałem udział w najdziwniejszym biegu z przeszkodami, jakiego nigdy nie oglądałeś
- odparłem chłodno. - Warunki obmyślał chyba idiota: trzeba przejść niezliczoną ilość mil w
chłodną, dżdżystą noc, z ciężarem, zdążając do celu, który znajduje się w nieokreślonym
miejscu kuli ziemskiej. Kto nie osiągnie mety, ten przegrywa i umiera, w przeciwnym razie
wygrywa i morduje idiotę.
Roger wybuchnął śmiechem.
- Chodź tu do nas i napij się czegoś. Od razu się lepiej poczujesz!
Wszedłem na jacht.
- Lepiej! - powiedziałem. - Czekam już tylko na śmierć.
Roger roześmiał się znowu. Sprowadził mnie po schodkach w dół, do kabiny. Idąc za
nim zauważyłem, że ostatnio bardzo przytył.
W kabinie było pełno światła, hałasu i brzęku szkła.
- A, jest nareszcie łan! - krzyknął ktoś, ktoś inny posadził mnie na kanapce, zaś Avice
nalała mi złocistego coctailu do długiego, smukłego kieliszka.
Ile razy patrzyłem na Avice, czułem się o dwadzieścia lat młodszy. Właściwie
powinienem był patrzeć na nią z jeszcze większym podziwem, natomiast z mniejszym
spokojem ducha niż ten, na jaki zdobyłem się w tej chwili. Cóż jednak, w moim wieku
człowiek poprzestaje na kontemplacji!
Właściwie to prawie wstyd być aż tak ładną, jak była Avice tego wieczoru. Tylko ona
potrafiła napełniać kieliszki w taki sposób, jakby to była czynność niebywale ważna i
wdzięczna, którą należy wykonywać z pełnym melancholii uśmiechem. Budził się we mnie
coraz większy zachwyt nad jej smutnymi ustami i szczupłymi, białymi dłońmi.
Była czarująca, począwszy od brązowych włosów, sczesanych gładko z wysokiego
czoła, a kończąc na długich, wysmukłych nogach; kiedy jednak podawała mi coctail i
zobaczyłem jej uśmiech, pomyślałem, że gdyby nawet wszystko jej zabrać, zostawiając tylko
oczy - ciągle jeszcze byłaby zachwycającym stworzeniem.
- Twoje oczy są urzekająco smutne, moja droga - powiedziałem. No cóż, mimo
wszystko byłem od niej starszy o czterdzieści lat, a taka różnica wieku pozwala na swobodę w
prawieniu komplementów, chociaż przekreśla niestety możliwość uzyskania nagrody, dla
której komplementy są prawione.
- Zawsze mówisz takie miłe rzeczy, Ianie - powiedziała zapalając papierosa.
- Długoletnia praktyka. Kiedy byłem młody, zupełnie mi to nie wychodziło -
szepnąłem zaszywając się w kąt kanapki.
- To prawda, jej oczy są rzeczywiście urzekająco smutne - powtórzył Christopher
siedzący w przeciwległym kącie. - Niespotykane zazwyczaj u ludzi jej pokroju, których nigdy
w życiu nie dotknęło nic przykrego. - Jego opalona twarz wyłoniła się na moment z
mrocznego kąta; na mocno zarysowanych ustach bawił uśmiech. Avice zarumieniła się
gwałtownie i zaśmiała się do niego radośnie. Krążyły pogłoski, jakoby mieli zamiar pobrać
się wreszcie. Od dwóch lat był w niej zakochany, ona zaś doprowadzała go do rozpaczy,
podobnie jak wielu innych.
W każdym razie tak mi się zdawało na podstawie tego, co zaobserwowałem.
Doszedłem do przekonania, że zasłużył sobie na nią, skoro na koniec udało mu się ją zdobyć.
Podobał mi się. Był to młody człowiek o żywym umyśle i mocnej osobowości.
Przyznając mu te zalety, nie mogłem mimo wszystko pozbyć się uczucia zazdrości,
tak nieodpowiedniej w moim wieku. Patrzyłem na śmiejącą się do niego Avice i żałowałem,
że nie mogę tak jak Christopher być młody, opalony i mieć dwudziestu sześciu łat. Musiałem
jednak przyznać, że tworzyli przyjemną parę. Pomyślałem sobie, że Avice zrobi o wiele lepiej
wychodząc za mąż za niego niż za Rogera, który do niedawna prześladował ją z tą samą
uporczywą, pełną optymizmu energią, z jaką podchodził do wszystkiego, co robił w życiu.
Odrzuciła go i przez pewien czas był bardzo rozżalony. Nie przywykł, by mu czegokolwiek
odmawiano.
Osobiście byłem z tego rad. Myśląc o tej sprawie, zacząłem się przyglądać Rogerowi
siedzącemu przy drzwiach do kabiny. Miał czerwoną twarz, zrobił się jeszcze bardziej
hałaśliwy. Myśl o małżeństwie między nim a Avice wydawała mi się prawie
świętokradztwem. Wiedziałem o jego wzrastającej sławie. Wdarł się szturmem na Harley
Street i wśród lekarzy mówiło się, że jest najlepszym w swej specjalności, z jego pokolenia w
każdym razie. To jeszcze nie wszystko. W pojęciu Avice był on również - nazwijmy to -
„mocnym człowiekiem”. Różnili się między sobą pod każdym względem, rzecz ciekawa
jednak, byli kuzynami - fakt, w który trudno uwierzyć. W każdym razie sprawa ich
małżeństwa szczęśliwie upadła. Według mego rozeznania Avice była zakochana w
Christopherze, Roger zaś przyszedł szybko do siebie i odzyskał radość życia. Podejrzewałem,
że ta wyprawa jachtem została zorganizowana dla zadokumentowania, iż wszystko ułożyło
się jak najpomyślniej.
W tok moich myśli wdarł się głos Rogera, który według mnie w niczym nie
przypominał człowieka o złamanym sercu.
- Ianie, wyglądasz jak faszerowana ryba - zawołał.
- Po prostu zamyśliłem się.
- Ciekaw jestem o czym?
- O wzrastającej objętości mojego gospodarza - odpowiedziałem.
Roger roześmiał się najgłośniej, jak tylko potrafił.
- Zdaje mi się, że rzeczywiście tyję. To wynik zadowolenia z życia. Ale jest tu ktoś,
kogo jeszcze nie znasz. Czy spotkałeś kiedykolwiek dziewczynę, imieniem Tonią?
- Jeszcze nie - odparłem, ale mam nadzieję, że spotkam.
- Oto ona - rzekł wskazując swoją tłustą ręką. - Filip nam ją przywiózł. Nazywa się
Tonią Gilmour.
Tak byłem pochłonięty obserwowaniem Avice, że nie zauważyłem prawie reszty
towarzystwa. Filip uśmiechnął się do mnie wesoło, gdy wchodziłem, nie zwróciłem jednak
uwagi na dziewczynę tulącą się do niego na kanapie.
- Pozwól, że cię przedstawię - rzekł Roger. - Toniu, to Ian Capel. Jest bardzo stary. Ma
najmniej sześćdziesiąt lat. Zaproszenie go tutaj miało charakter pewnej koncesji na rzecz
elegantów z epoki króla Edwarda.
- Zdaje mi się, że doskonale czułabym się w tej epoce - odezwała się Tonią niskim,
gardłowym głosem, zdobywając sobie od razu moją sympatię. Była to dziewczyna, która z
miejsca przykuwała spojrzenie. Nie miała delikatnego uroku Avice, natomiast promieniowała
sobie tylko właściwym wdziękiem. Wysoko zarysowane brwi pod masą włosów,
nabierających w świetle lampy czerwonego odcieniu, tworzyły oprawę dla długich, wąskich
oczu, z których jedno, jak zauważyłem ze zdumieniem, było piwne, a drugie szare. Usta miała
umalowane na mocno czerwony kolor, odbijający od ciemnej cery. Smukłe ciało opinała
jaskrawozielona suknia z czarnym paskiem. Siedząc na kanapie podciągnęła pod siebie
opalone bose nogi, a Filip bawił się obejmując je w kostkach.
- Okazuje się, że Filip ma znacznie lepszy gust, niż można się było po nim spodziewać
- oświadczyłem. Wszyscy zastukali kieliszkami w stół na znak aprobaty, Filip bowiem był
przez nas wszystkich bardzo lubiany. Całe życie nie robił nic innego, tylko zyskiwał sobie
przyjaciół. Prześliznął się jakoś przez Oxford pisząc trochę wierszy, trochę grając w teatrze,
głównie jednak robiąc dobre wrażenie. Obecnie, w dwudziestym piątym roku życia, objechał
całą Europę, w dalszym ciągu zajmując się wyłącznie czarowaniem ludzi. Ojciec miał dość
pieniędzy, by mu to umożliwić, a zresztą nie sposób było czegokolwiek Filipowi odmówić.
Wybaczało mu się wszystko, cokolwiek zrobił lub chciał zrobić. Patrząc teraz, jak z masą
włosów opadających na ruchliwą, żywą twarz leżał wyciągnięty na kanapie i głaskał nogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Strona startowa
- Charles&Caroline.Muir.Tantra.Sztuka.Swiadomego.Kochania, Książki, 1 - książki, książki 2, 13 - książki
- Charles Dickens (Blackwell Companions to Literature and Culture) - David Paroissien, Ebooks (various), Blackwell Companions
- Charles Mopsik - Kabała(1), e-books, e-książki, ksiązki, , .-y
- Charles G. Leland - ARADIA, Magia, Czarostwo & Wicca, Wicca eng
- Charles De Gaulle - Pamiętniki wojenne 1940-41, Pamiętniki,wspomnienia
- Charles Tart (ed) - Transpersonal Psychologies - Perspectives on the Mind from Seven Great Spiritual Traditions (1975), medyczne- książki j ang
- Charles E. Coulter - Take Up the Black Man's Burden. Kansas City's African American Communities, Książki USA
- Charles Tart - Six Studies of Out-of-the-Body Experiences (OBE), medyczne- książki w j ang
- Charlene Roberts - [Art of Love] - A Gentleman's Savior [EC Voyager] (), 2015 Best Ebooks
- Charles Yerkow - Modern Judo - Advanced Technique Vol.2, sztuki walki trening
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wpserwis.htw.pl